Czy N.K. Jemisin zabrakło pomysłów? „Trylogia Pękniętej Ziemi: Kamienne Niebo”.


N.K. Jemisin w swojej trylogii „Pęknięta Ziemia” zaprezentowała wspaniałe, stworzone przez siebie uniwersum. Dwa pierwsze tomy — „Piąta Pora Roku” oraz „Wrota Obelisków” stanowią przykład ogromnej wyobraźni, wrażliwości oraz wiedzy literackiej przelany na papier. „Kamienne Niebo” to zakończenie tego niezwykłego, wymykającego się klasyfikacji cyklu fantasy. Ale czy godne?



Zanim sięgnęłam po to zwieńczenie trylogii, byłam pełna obaw. Kamienne Niebo nie cieszy się bowiem równie entuzjastyczną krytyką, co dwa poprzednie tomy — a przynajmniej ja znacznie rzadziej z taką się spotykałam. Nie tylko mniejsza ilość pozytywnych opinii sprawiła, że martwiła mnie jakość zakończenia, lecz również fakt, że nie miałam pojęcia, jak można napisać je tak, aby dorównywało dwóm poprzednim książkom i wciąż rozwijało i tak bardzo rozbudowane uniwersum.
W tej części Pękniętej Ziemi Nassun, dziewczynka straszliwie doświadczona przez życie, musi zdecydować o losie świata — ma władzę by go uratować lub zniszczyć. Nie będzie to dla niej tak łatwa decyzja, jak mogłoby się wydawać. Tymczasem Sezon coraz dotkliwiej daje się we znaki życiu na Bezruchu i pomimo wciąż pogarszających się warunków, Essun musi odnaleźć córkę na drugim końcu globu. Obie w czasie tej ostatniej wyprawy będą zmuszone poświęcić coś cennego.
Kamienne Niebo okazało się dużo lepszą lekturą, niż się nastawiałam, a jednak uważam, że trylogia zasługiwała na o wiele bardziej udane zakończenie. Nie mogę powiedzieć, bym była całkowicie zadowolona z lektury mimo tego, że powieść ma kilka naprawdę dużych zalet. Z pewnością jednak nie mogę uznać, że ostatnia część Trylogii Pękniętej Ziemi nadaje się na zwieńczenie cyklu.
W Kamiennym Niebie zawiodła przede wszystkim fabuła, chociaż trudno się tego spodziewać po przeczytaniu dwóch poprzednich tomów. Wcale jednak nie chodzi o to, że jest źle skonstruowana — przeciwnie, wydaje się bardzo poprawna i przez to właśnie nudnawa, mało wciągająca, chwilami dość przewidywalna i pozbawiona większych zwrotów akcji. Dziwne zważywszy na fakt, że ostatnia część cyklu powinna raczej podkręcić dramatyczność, zamiast ją obniżać. Odniosłam wrażenie, że przez 2/3 powieści w dwóch głównych wątkach nie dzieje się praktycznie nic. Dopiero pod koniec, w momencie kulminacyjnym, gdy akcja nieco przyspieszyła, naprawdę wciągnęłam się w lekturę. Wtedy właśnie dało się odczuć powagę sytuacji i związane z nią napięcie, a od książki ciężko było się oderwać. Przyznam nawet, że prawie zrekompensowało to dość ubogą, dotychczasową fabułę. Prawie.



Równo z wątkami Essun i Nassun poznajemy historię Hoi, a tym samym przeszłość i przyczynę powstania Piątych Pór Roku. W momentach, w których tam się przenosimy, powieść ma się nieco lepiej. Właśnie poprzez te fragmenty autorka bardzo poszerza uniwersum, a jej pomysły na kształt zmiecionej z powierzchni ziemi cywilizacji okazały się naprawdę ciekawe i oryginalne. Porusza wyobraźnię jeszcze bardziej, niż dotychczasowo pisząc o świecie już nam znanym. Nawet wątki główne wydają się ciekawsze, gdy autorka dopuszcza do nich echa przeszłości, którą w tym tomie poznajemy. Z drugiej strony z pewnością stykamy się tylko z niewielkim ułamkiem tej rzeczywistości, a sam wątek zasługuje raczej na osobną książkę, gdyż wpleciony w Kamienne Niebo jest z oczywistych względów poprowadzony pośpiesznie. Myślę, że gdyby Jemisin przeznaczyła dla niego odrębny tom, będący dla trylogii swego rodzaju satelitą, o wiele lepiej wykorzystałaby jego potencjał, bo cała ta historia naprawdę mogłaby być o wiele bardziej rozbudowana. W dodatku, chociaż poprzez niego wiele wyjaśnia, to zakończywszy go, jednocześnie pozostawia czytelnika z równie dużą ilością nowych pytań.
Nie przypadło mi do gustu to, jak w tym tomie Jemisin poprowadziła postać Essun. Główna bohaterka wydaje się dość płaska w wielu swoich emocjach. Chyba też zahamował jej rozwój jako postaci. Najbardziej uderzyło mnie to, że pewną bardzo trudną i paskudną decyzję — zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona — podejmuje ze stosunkowo niewielkim trudem, a prawie z entuzjazmem. Robi to też zbyt szybko. Nie twierdzę, że gdyby przez pół książki miotała się między dwoma złymi wyjściami, wyglądałoby to lepiej. Niemniej jednak chwila zawahania byłaby w tym przypadku wskazana choćby z dramatycznego punktu widzenia, a i Essun wydałaby się prawdziwsza i bardziej konsekwentna jako postać.
O wiele lepiej autorka prowadzi Nassun, która nie przestaje się rozwijać. Myślę, że dziewczynka w pewnym momencie całej tej historii przejęła od matki pałeczkę głównej bohaterki. To właśnie w jej przypadku mamy do czynienia z prawdziwym rozwojem i możemy zobaczyć to, w jaki sposób dochodzi do podjęcia trudnej decyzji. Chociaż Jemisin przegina z jej dojrzałością nawet mimo okropnych rzeczy, jakie ją spotkały, to w ogóle mi to nie przeszkadzało. Mimo wszystko dziewczynka w wieku około dziesięciu-jedenastu lat raczej nie powinna jeszcze umieć sobie radzić z traumami tak jak osoba dorosła tym bardziej, że jest pozbawiona jakiejkolwiek pomocy psychologicznej.



Jest jednak coś, co naprawdę intryguje, jeśli chodzi o relację między tymi dwoma bohaterkami. Mianowicie chodzi o bardzo fajnie wyglądający, udany zabieg polegający na przenikaniu się ich losów nawzajem. W pewnym momencie przytrafiają im się bardzo podobne rzeczy. Może to nic nowego, ale dodaje powieści swego rodzaju uroku, z resztą wychodzi to Jemisin po prostu dobrze.
Jeśli zaś chodzi o to, jak rozstrzygnęły się losy Essun, Nassun i Bezruchu, to spodziewałam się czegoś o wiele bardziej spektakularnego, co z resztą sugerowało napięcie, jakie autorka buduje pod koniec. Do pewnego stopnia udało mi się nawet przewidzieć zakończenie, chociaż na szczęście nie całe. Zastanawiam się tylko nad sensem tego, co dzieje się na samym końcu i jak dotąd go nie znalazłam. Wydaje mi się, że pewne sprawy należałoby tu zostawić w spokoju, bo niby co miałoby wyniknąć z otwierania tego, co już zamknięte, ale to tylko moje zdanie. Przynajmniej dowiadujemy się, o co chodzi z narracją w drugiej osobie, która pojawia się za każdym razem, gdy czytamy o Essun.
Kamienne Niebo może nie jest wcale złą książką, jednak poziomem nie doskakuje niestety do pozostałych tomów trylogii. Po lekturze można przypuszczać, że chociaż autorce nie zabrakło pomysłów na uniwersum, to z pewnością na fabułę. Nie mam nic przeciwko dokładnemu zarysowaniu świata przedstawionego, jednak tutaj informacje na jego temat z pewnością dominują nad samą historią, co po prostu nie mogło wypalić. Szkoda, bo Piąta Pora Roku Wrota Obelisków zapowiadały prawdziwą petardę. Lont niestety nieoczekiwanie zgasł tuż przed wybuchem.

kategoria: fantastyka, fantasy
liczba stron: 384
tłumaczenie: Jakub Małecki
cena okładkowa: 39,90 zł
wydawnictwo: SQN Imaginatio
Isleen

PS Jeśli jesteście zainteresowani, to kolejno tutaj i tutaj możecie przeczytać o poprzednich książkach z serii.

Komentarze

  1. Cały czas zbieram się do przeczytania tej serii i wciąż o niej zapominam. Szkoda, że trzeci tom to nieco kulawe zakończenie trylogii, która zapowiadała się tak fantastycznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak warto przeczytać serię. Nawet ostatniej części nie odważę się nazwać gniotem. Nie jest po prostu tak dobra, jak dwie pozostałe.

      Usuń
  2. Mam pewną "teorię". Tego tomu jeszcze nie znam, ale ostatnio przeczytałam inną powieść, z innej serii Jemisin. Po poznaniu dwóch tomów tej trylogii oraz tamtej książki mam wrażenie, że Jemisin cudownie kreuje światy, ale fabuła to coś dla mniej znacznie mniej istotnego. Dlatego potrafi być powolna, zwyczajna i nudnawa. Chociaż "Zabójczy księżyc" jest pięknie napisany i mi czytanie go sprawiło dużą przyjemność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie przeczytam inne książki Jemisin, skoro o tym mowa :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.