„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.
Chociaż fantastyka cieszy się
niesłabnącą popularnością, wcale nie jest łatwo napisać dobrą książkę
reprezentującą ten gatunek. Zwłaszcza stworzenie powieści z nurtu klasycznej
fantasy to spore wyzwanie, bo wiele charakterystycznych dla niej motywów już dawno
przekroczyło termin zdatności do spożycia, więc trzeba podawać je w coraz
bardziej wymyślnych, oryginalnych formach. W przeciwnym wypadku otrzymujemy
utwór odtwórczy, wyzuty z wyobraźni — zamiast z niej zrodzony. Jacek Łukawski,
autor pierwszego tomu trylogii „Kraina Martwej Ziemi”— „Krwi i stali” odważył
się zmierzyć z klasyczną odmianą gatunku.
Czy udało mu się stworzyć oryginalny
świat i nietuzinkową fabułę, posiłkując się tradycyjnymi motywami?
Z krainy Wondettel, graniczącej z
Martwicą, wyrusza oddział zaprawionych w boju żołnierzy. Ziemie objęte Martwicą
nie nadają się do przemierzenia i wojownicy muszą przejść do celu po stosunkowo
wąskim terenie, gdy ta zaczyna się nieco cofać. Ich zadaniem jest odszukanie
tajemniczego przedmiotu, do którego jak dotąd nie było dostępu i powrót wraz z
nim do królestwa. Tylko jeden z nich — Arthorn — wie, czego poszukują. Podróż
jest bardzo niebezpieczna, bo po drodze czyha nie tylko wróg, lecz również
różnego rodzaju istoty pragnące na nich zapolować.
Krew i stal to debiutancka powieść, co niestety widać. Debiuty oczywiście zdarzają się
lepsze i gorsze i sięgam po nie z ciekawością, starając się podchodzić do
nich bez uprzedzeń. Czasami przecież można natknąć się tak dobre, że ciężko
uwierzyć, iż to właśnie od nich ktoś rozpoczął swoją karierę pisarską.
Skłamałabym jednak twierdząc, że powieść Łukawskiego to właśnie tego typu
debiut. Właściwie znamiona „pierwszej powieści” można zauważyć w prawie
każdym aspekcie Krwi i stali. Dlaczego?
Zacznijmy od czegoś, co jako pierwsze
rzuca się w oczy, czyli od narracji. Jacek Łukawski niestety wybrał chyba
najtrudniejszy sposób opowiadania stworzonej przez siebie historii, jaki się
dało i czego można się domyślić, wyszło mu to fatalnie. Mówiąc ściślej, w dość
dużej partii napisanego przez niego tekstu brak ścisłej perspektywy
narracyjnej. W tych fragmentach, w których opisuje działania oddziału czy
jakiejkolwiek innej zbiorowości, wszystko przedstawia z dystansu, jakbyśmy
oglądali kadr filmu. Nie wiadomo, czyimi oczami widzimy daną scenę, przez co
bardzo łatwo znudzić się książką i ją odłożyć. Po prostu czytelnik czuje się
wyłączony z wydarzeń, które śledzi. W powieściopisarstwie chodzi zaś raczej o
to, aby odbiorca na jakimś poziomie świadomości również uczestniczył w tym, co
się dzieje — pomaga mu to nie tylko wciągnąć się w przedstawianą historię, ale
też zaangażować w nią emocjonalnie. Tymczasem tutaj aż za mocno czuje się dzielącą nas i świat powieści granicę.
Oczywiście, autor w scenach, w
których nie mamy do czynienia z dużą liczbą bohaterów, przyjmuje w końcu jakąś
perspektywę (chociaż wcale nie za każdym razem), ale można odnieść wrażenie, że
robi to bardzo przypadkowo. Opowieść wówczas snuta jest z punktu widzenia wielu
bohaterów, których rola w całej historii zbyt często okazuje się marginalna
i nierzadko ich pierwszy występ, mieszczący się na maksymalnie kilku
stronach, to ten ostatni.
Nie oznacza to jednak, że w Krwi i stali brakuje bohaterów
pierwszoplanowych. Są nimi Arthorn oraz jego najbliżsi kompani. Niestety,
chociaż dużą część powieści ukazano z ich punktu widzenia, autor nie zarysowuje
ich wystarczająco głęboko. Nie służy to utożsamieniu się z nimi. Opisów stanów
emocjonalnych w tej powieści znajdziemy jak na lekarstwo, a jeśli już na jakieś
natrafimy, okazują się dość powierzchowne. Nie chodzi wcale o to, że chciałabym
czytać dziesiątki stron rozterek wewnętrznych postaci, ponieważ dobry pisarz
potrafi oddać stany emocjonalne w zaledwie kilku słowach i nawet nie musi pisać
o emocjach wprost, aby czytelnik zrozumiał, co ma na myśli.
Powyżej opisane aspekty prowadzenia
narracji przez Łukawskiego są ważne, ponieważ wpływają na całą powieść. Złe
operowanie perspektywą narracyjną odbija się na przykład również na samym
odbiorze stworzonych przez niego bohaterów. Po zakończeniu lektury okazuje się, że o Arthornie i innych ważnych
postaciach wiemy niewiele więcej, niż na początku. Zwłaszcza dla
czytelnika, którego w literaturze fascynują przede wszystkim sylwetki
psychologiczne bohaterów, fakt ten będzie szczególnie frustrujący.
Z drugiej strony jakoś nie ma się
ochoty na bliższe poznawanie Arthorna i jego towarzyszy. W Krwi i stali nie ma
bohaterów wyrazistych czy wzbudzających ciekawość. Wszystkie postacie wraz
z Arthornem na czele są mdłe, nudne, banalne i płaskie. Nasz główny bohater to
typowy, małomówny, tajemniczy twardziel o szlachetnym sercu, obowiązkowo
najmądrzejsza i najrozważniejsza osoba w całej kompanii, a wszyscy inni wydają
się przy nim jacyś głupi. Sprawa nie wygląda lepiej w przypadku czarnych
charakterów, którzy są po prostu... źli. I tyle.
O fabule samej w sobie niestety nie
można powiedzieć niczego lepszego. Nie
będę owijać w bawełnę: powieść jest nudna. Chociaż dzieje się w niej
wiele i wcale nie brakuje akcji, zawartość nie przyciąga, nie zaciekawia. Może
dlatego, że większość to opisy walk lub przebiegu podróży. Rzeczywistej,
„mięsistej” treści tutaj mało. Książkę dałoby się streścić w kilku
linijkach tekstu. Skąd więc ponad 300 stron powieści, zapytacie. Ano stąd, że
autor zbyt obficie wypełnia je zdarzeniami, które nie mają absolutnie żadnego
wpływu na główny bieg wydarzeń. Tu wyskoczy jakiś stwór i trzeba stoczyć z nim
walkę, tam opiszemy spostrzeżenia jakiegoś trzecioplanowego bohatera i już —
nakład wypełniony. Historia wcale nie zmieniłaby swojego kształtu, gdyby wiele
tego typu scen wyciąć — co w zasadzie powinno się zrobić na etapie edycji, ale
tutaj poskutkowałoby to znacznym zmniejszeniem grubości książki.
Może więc chociaż uniwersum się
broni? Znowu Was rozczaruję — nic z tego. Po skończeniu powieści wciąż wiemy o
nim względnie mało, poza tym, że istnieje jakaś Martwica, jakieś Wondettel,
jakieś wioski, przez które przejeżdżają bądź w których zatrzymują się
bohaterowie itd. i że mamy do czynienia z realiami inspirowanymi wczesnym
średniowieczem, a konkretnie światem dawnych Słowian. To niewiele, prawda? Zanurzenie
wszystkiego w słowiańskiej mitologii byłoby czymś ciekawym, bo chociaż ostatnio
staje się to coraz modniejsze, wciąż zawiera ona mnóstwo potencjału, który
tylko czeka na to, aż ktoś z niego zaczerpnie. Łukawski jednak całej tej
słowiańskości ledwie dotyka. Demony, w których istnienie wierzyli nasi
przodkowie, pojawiają się na wcześniej wspomnianej zasadzie — czasem żołnierze
nadzieją się na rusałki lub utopce, innym razem gdzieś tam przebiegnie Leszy.
Zawsze jednak rola tych istot w całej powieści jest znikoma i można było je
pominąć, bo i tak fabuła zmierzałaby w tym samym kierunku.
Nie przeraźcie się, ale jeszcze nie
skończyłam narzekać. Na okrasę czytelnik otrzymuje suche, sztywne dialogi oraz
od czasu do czasu dawkę prostackiego humoru wątpliwej jakości.
Mimo wszystko udało mi się znaleźć w powieści Łukawskiego plusy. Pierwszy z nich to ciekawy język, w
którym pisze. Chociaż wyżej wspomniane dialogi do dobrych nie należą, to trzeba
przyznać, że autorowi bardzo dobrze wyszła stylizacja na staropolski. Styl,
chociaż archaiczny, nie jest zbyt ciężki i nie sprawia problemów w zrozumieniu
treści. Jeśli o to chodzi, to autor zasługuje na uznanie. Przypuszczam, że
wielu współczesnych pisarzy nie potrafiłoby pisać w ten sposób, w dodatku
unikając błędów. Poza tym książkę czyta się szybko i lekko. To raczej jej wady
zdecydowały o tym, że brnęłam przez nią jak przez piach sięgający pasa i z
pewnością nie było w tym winy stylu.
Jeśli pominąć fabułę okaże się, że sceny walk również są dobrze napisane; dynamicznie, mimo że dość
szczegółowo. Łukawski posługuje się krótkimi zdaniami, czy jego równoważnikami
albo nawet pojedynczymi słowami, gdy przedstawia tego typu fragmenty, aby nadać
wydarzeniom pędu. Widać w tym inspirację prozą Andrzeja Sapkowskiego, dla
którego ten sposób obrazowania walki jest charakterystyczny.
Trudno jednak, aby tylko te dwa
pozytywy były w stanie zrównoważyć złe wrażenia związane z innymi aspektami
powieści. Wiele miernych literacko książek fantasy ratuje ciekawy świat i wyobraźnia
autora, czego w tym przypadku zdecydowanie zabrakło. Elementy fantastyczne zostały skąpo i banalnie wykorzystane, więc
trudno mi sobie wyobrazić, by książka przypadła do gustu miłośnikom tego
gatunku. Oczywiście, nie trzeba od razu tworzyć całego Śródziemia, aby
otrzymać dobry utwór fantastyczny. Profesjonaliści potrafią wykreować
niepowtarzalne uniwersum, posługując się nielicznymi elementami magicznymi; po
prostu maksymalnie wykorzystują potencjał w nich zawarty, tak jak zrobił to
G.R.R. Martin w Pieśni Lodu i Ognia,
gdzie ważniejszą rolę niźli magia odgrywają intrygi polityczne i relacje między
bohaterami. Biorąc pod uwagę ogół powieści, wydaje mi się, że Łukawski
aspirował do czegoś podobnego. Z drugiej strony jednak nawiązuje również do
diametralnie odmiennej tradycji high
fantasy, jakby nie potrafił zdecydować, którą konwencję — low fantasy w stylu Pieśni Lodu i Ognia czy high
fantasy, którego czołowym przedstawicielem jest Władca Pierścieni — Krew i
stal powinna reprezentować.
Krew i stal to powieść niedopracowana na zbyt wielu płaszczyznach. Lektura nie
wzbudza emocji ani przemyśleń, nie wspominając o zainteresowaniu odbiorcy. Przede wszystkim wpływ ma na to
kiepsko poprowadzona narracja, ale również powierzchowne potraktowanie zarówno
bohaterów, jak i świata przedstawionego. Nie pomaga także słaba fabuła, w której
nie ma nic wymyślnego ani fascynującego. Na koniec pozostaje uczucie, że przeczytało
się książkę pustą, bez żadnej myśli
przewodniej lub przesłania. Za pozostałe tomy wchodzące w skład Krainy Martwej Ziemi podziękuję, ale
trzymam kciuki za dalszy rozwój autora.
kategoria: fantastyka, fantasy
liczba stron: 384
cena okładkowa: 34,90 zł
wydawnictwo: SQN Imaginatio
Książkę mogłam przeczytać dzięki
Na mnie jeszcze ta książka czeka na półce, bo kupiłam ją już sporo czasu temu i trochę mnie podłamałaś tą recenzją... :( No cóż, zobaczymy po lekturze, czy też mi się tak nie spodoba ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, najlepiej sprawdzić samemu ;) Mam jednak nadzieję, że Ty spędzisz z nią lepsze chwile niż ja :)
UsuńO nie...! Przeczytałam chyba z 10 pozytywnych recenzji, może nie opiewających w zachwyty, ale entuzjastycznych. Zachęcona byłam pewna, że to jest to (na szczęście nie dość pewna by kupować książki papierowe) i nabyłam ebooki. Czekają teraz na mnie i... Smutek. Zwykle jednak większość tego co Ci się nie podoba mi także nie przypada do gustu, więc słabo to widzę. Mimo to jednak oczywiście dam Łukawskiemu szansę i zobaczymy co wyjdzie, a nóż widelec mi się spodoba (powiedzmy, że problemy narracyjne zwykle aż tak mi nie przeszkadzają) choć brak wyrazistych bohaterów i nuda to raczej zły znak.
OdpowiedzUsuńPoza tym wydaje mi się, że coraz częściej autorzy próbują usadowić się gdzieś pomiędzy LF i HF licząc, że to pozwoli im się wyróżnić z tłumu... Coś czuję, że z każdym rokiem tego typu prób będzie coraz więcej.
To właściwie dobrze, że autorzy szukają nowych dróg. Niestety, nie zawsze wychodzi im to strawnie. Myślę, że aby łamać zasady w akceptowalny, a nawet nowatorski sposób, trzeba jednak doskonale je znać i potrafić zastosować. W innym wypadku wychodzi po prostu kiepski tekst.
UsuńPrzeczytaj, jasne. Zawsze istnieje możliwość, że jestem zbyt wybredna ;) Niestety z oczywistych względów nie jestem w stanie zapewnić, że książka będzie przynajmniej przyzwoita.
Ojoj. Ech. Czytam naprawdę przeróżne recenzje tej książki i w ogóle serii. Jedno już wiem - nie nastawiać się na cuda i raczej zaniżać wymagania. Zachęcona mega pozytywną recenzją kupiłam ten pierwszy tom, ale jakoś nie mogę się za niego wziąć.
OdpowiedzUsuńBardzo zaniżyć ;) Ja czytałam ją bez konkretnych oczekiwań, a i tak wyszło jak wyszło.
UsuńPo roku od przeczytania tomu pierwszego sięgnęłam po drugi, licząc, że spodoba mi się bardziej - niestety, proza Łukawskiego zdecydowanie mi nie leży ;/
OdpowiedzUsuńPrzed autorem długa droga do poprawy, to pewne. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej, ale chyba już nie zamierzam tracić więcej czasu na te książki.
UsuńThe King Casino | Review of Casino | RTP - Joker
OdpowiedzUsuńThe king casino review - everything you need https://jancasino.com/review/merit-casino/ to 바카라 사이트 know about this popular casino. 토토사이트 It's all febcasino.com about 바카라 quality and quantity.