Słysząc po raz pierwszy o pojawieniu się najnowszej części „Piratów z Karaibów”, „Zemsty Salazara” z miejsca obiecałam sobie, że pójdę do kina. Nie miałam wielkich oczekiwań, tym bardziej, że nawet nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać, bo chociaż trzy pierwsze części były świetne, to czwarta podobno (podobno, gdyż w końcu jej nie obejrzałam) okazała się bardzo rozczarowująca. Miałam jedynie nadzieję, że „Zemsta Salazara” zachowa klimat pierwszych filmów i nie zanudzi mnie na śmierć. Nie nastawiałam się na nic wielkiego, lecz po prostu na miły wieczór w kinie i trochę Orlanda Blooma (tak, cóż, mam słabość do tego aktora, co zrobić). Oczywiste było, że kapitan Jack Sparrow jak zwykle zgarnie wszystkie najlepsze sceny i rozbawi mnie do łez, więc o to się nie martwiłam. Jakie wrażenie wywarł na mnie ten seans?