Książki z serii „Temeraire” zaliczały się dla mnie do tej pory w pewnym sensie do guilty pleasure. Chociaż byłam świadoma wielu niedociągnięć, które się w nich pojawiły, nieszczególnie mi one przeszkadzały, a o wiele więcej rzeczy bardzo przypadło mi do gustu. Teraz jednak zastanawiam się, jak długo jeszcze będę mogła cieszyć się czymś, co praktycznie wcale nie idzie do przodu. Właściwie, jeśli pisarz tworzy powieści na pewnym poziomie, brak postępów w opanowaniu warsztatu nie przeszkadza wcale aż tak bardzo. Gorzej, jeśli zaczyna pisać słabiej, niż do tej pory. W przypadku Naomi Novik, która debiutowała cyklem o Temerairze, od początku pełnym dość widocznych błędów, spadek formy po prostu musiał doprowadzić do kompletnej klapy.