„Trylogia Magów Prochowych: Obietnica Krwi”. Dosłownie wystrzałowy debiut!

Lubicie Brandona Sandersona? A G.R.R. Martina? Jeśli przynajmniej na jedno z tych pytań odpowiedzieliście twierdząco, to „Obietnica Krwi” rozpoczynająca „Trylogię Magów Prochowych” może Was zainteresować. Ale czy tylko podobieństwo w  stylu do tych dwóch znanych autorów jest mocną stroną książki Briana McClellana? A może zamiast stać się zaletą, okazało się wadą?



Marszałek polny Adro imieniem Tamas to starzejący się, lecz potężny dowódca prochowych magów. Tacy jak on dysponują magią prochu. Oznacza to, że potrafią kontrolować proch strzelniczy, co daje dosłownie... bombowe efekty, i jak łatwo sobie wyobrazić, przydaje się zwłaszcza na froncie. Niestety, w Adro dzieje się źle, a to za sprawą monarchii, która nie dba o swoich poddanych i wzbogaca się ich kosztem, nie przejmując się nędzą, w której żyją. Tamas pewnego dnia postanawia powiedzieć temu wszystkiemu „stop” i dokonuje zamachu stanu. Zabija króla i królową oraz szlachtę na oczach spragnionego krwi ludu. Ale to dopiero początek ciężkiej drogi, którą obrał, biorąc na siebie odpowiedzialność zbudowania nowego państwa, w którym rządzić ma sprawiedliwość. Musi poradzić sobie nie tylko z rojalistami, którzy z pewnością będą się buntować, ale również z wieloma innymi trudnościami. Stawka jest tak wysoka, że jeśli marszałek nie stanie na wysokości zadania, w Adro nie pozostanie kamień na kamieniu.
Dlaczego powieść McClellana przypomina mi połączenie prozy Brandona Sandersona i G.R.R. Martina? Ponieważ od każdego z tych twórców autor wydaje się czerpać wszystko to, co najlepsze. W Obietnicy Krwi spotkamy niezwykle oryginalne podejście do magii i do fantastyki jako takiej, w sposób charakterystyczny również dla Sandersona. Magowie prochowi nieodparcie przywodzą mi na myśl allomantów ze Z mgły zrodzonego (recenzja tutaj), chociaż są czymś zupełnie nowym i jak najbardziej pomysłowym. Podobieństwo w sposobie kreacji świata do pierwszego z autorów jest zrozumiałe, ponieważ to właśnie Sanderson uczył McClellana pisać powieści fantastyczne, a Obietnica Krwi to debiut literacki. Chociaż w książce widać wpływy mistrza autora i da się wyczuć pewne podobieństwo Adro do Ostatniego Imperium, McClellan nie kopiuje, a inspiruje się w bardzo udany sposób. Zaskakuje ogromną wyobraźnią, która dobrze rokuje dla jego następnych utworów fantastycznych.
Świat na ogół jest stworzony w przemyślany i spójny sposób. Autorowi udało się przekazać czytelnikowi o nim całkiem dużo informacji i nie wywołać przy tym jego dezorientacji. Ekspozycja jest bardzo przyzwoita, a McClellan odkrywa przed nami zasady rządzące tym uniwersum stopniowo, kawałek po kawałeczku, wchłaniając nas do niego coraz bardziej i bardziej. Mimo to wciąż pozostaje wiele rzeczy, które zapewne lepiej rozwinie w następnych tomach. To nie Prawdodziejka, gdzie autor traktuje nas, jakbyśmy wiedzieli wszystko o utkanej przez niego rzeczywistości i z potencjału, jaki niesie pisanie tylko o tym, co akurat konieczne, korzysta w rozsądny sposób.
Obietnica Krwi przypomina mi również Pieśń Lodu i Ognia Martina, chociaż w tym przypadku trudniej mi wskazać przyczynę. Może tkwi ona w podzieleniu powieści na wątki, chociaż nie tak liczne jak w sadze i nie tak ze sobą antagonizujące. Powieść zawiera trzy wątki główne i dwa (lub trzy, jeśli liczyć epilog z innego punktu widzenia) poboczne. McClellan potrafił tak to wszystko poukładać, żeby się nie mieszało i płynnie ze sobą współgrało.
Innym korzystnym podobieństwem okazuje się kreacja postaci. Większość jest złożona i odpowiednio pogłębiona, chociaż antagoniści naszych bohaterów mogliby jednak odznaczać się większym skomplikowaniem i nieprzewidywalnością. Jeśli jednak chodzi o wszystkich pozostałych, to naprawdę jestem pod wrażeniem. Już dawno nie spotkałam się z równie intrygującymi i niejednoznacznymi portretami.
 Uwielbiam Tamasa, który chociaż jest głównym bohaterem, pozostaje tajemniczy, ale wciąż świetnie skonstruowany. Tej postaci nie powstydziłby się ten, który dał ludzkości Grę o tron. Podziwiałam go za siłę, determinację i inteligencję, nienawidziłam za oziębłość, dziwiłam się niektórym popełnianym przez niego błędom, które jednak czynią go ludzkim, a nie głupim i szanowałam za silny kręgosłup moralny. Rozczulał mnie w chwilach, w których narrator bardziej go odsłaniał udowadniając, że ma w sobie głęboko skrywaną wrażliwość. Chociaż widzę błędy formalne w jego postrzeganiu świata, to rozumiem, z czego wynikają i nie potępiam go za nie. Tamas to wielowymiarowa, pełnokrwista i intrygująca postać, za którą McClellanowi należą się owacje.
Bardzo ciekawie wypada także syn Tamasa, Taniel, w którego charakterze widać sporo z ojca, ale potrafi myśleć po swojemu. Na uwagę zasługują również jego „kompani”, a przede wszystkim Ka-poel, chyba najbardziej zaskakująca bohaterka powieści. Wprowadzający kryminalną nutę detektyw Adamat również jako bohater wypada naprawdę przyzwoicie i przekonująco.
Nie bez znaczenia pozostaje pewna intryga polityczna, która może nie przybiera rozmiarów tej pojawiającej się w Pieśni Lodu i Ognia, ale również wprowadza charakterystyczny klimat i trzyma przy lekturze. W połączeniu z nietypowym dla tego rodzaju fantasy wątkiem kryminalnym, daje bardzo ciekawy, zapadający w pamięć efekt i skłania do rozwiązywania zagadki razem z Adamatem. Co prawda zagadka nie jest rozbudowana na tyle, żeby czytelnik był w stanie podążać za poszlakami i typować winowajców, bo po prostu nie ona gra w tej powieści najważniejszą rolę, ale cieszę się, że coś takiego się pojawiło.
Co się tyczy dialogów, może nie są mistrzowskie, ale przynajmniej na zadowalającym poziomie. Czasami nawet bywają całkiem zabawne. Jako przykład niech posłuży mi „rozmowa kwalifikacyjna”, którą Tamas przeprowadza z Olemem, która wryła mi się w pamięć i wywołała uśmiech nad stronicami powieści.
Na uznanie zasługuje również dobrze prowadzona, wartka, ale nie chaotyczna akcja. W tej książce wciąż coś się dzieje i nieustannie trzyma w napięciu. Naprawdę, jest o czym czytać, a po takim zakończeniu grzech nie sięgnąć po następny tom.
Po zakończeniu lektury musiałam zadać sobie pytanie, czy to aby na pewno debiut? Bo praktycznie nic tego nie zdradza, może czasami tylko niepotrzebnie podkreślone słowa i wyraźne czerpanie ze stylu nauczyciela, Brandona Sandersona, które jednak wcale nie stanowi minusa. Czułam się raczej, jakbym przeczytała powieść, która wyszła spod pióra doświadczonego pisarza, który ma już na koncie niejedną solidną pozycję. Póki co zapoznałam się z tylko jedną książką Sandersona i jedną McClellana i może moja ocena nie jest zbyt „prawomocna”, ale na tę chwilę mam wrażenie, że uczeń przerósł mistrza. I to bardzo.
Muszę czym prędzej brać się za Krwawą Kampanię, następną z trylogii. Oby okazała się co najmniej równie dobra. A Wam polecam Obietnicę Krwi z całego serducha. Kawał naprawdę porządnej fantastyki! Byłby z niej świetny serial. Aż dziwię się, że w Internecie praktycznie nigdzie jej nie widuję.

Isleen

Komentarze

  1. Super, że aż tak Ci przypadła do gustu ;) W moich oczach McClellan jest jednak za Sandersonem, ale obu panów bardzo lubię i kupię każdą ich książkę. Nie miałam podczas czytania skojarzeń ani ze Z mgły zrodzonym, ani z Grą o Tron, a magowie prochowi mi w ogóle nie przypominają allomantów. Prochowi wciągają proch żeby mieć moc, a u allomantów połykanie metali dawało różne rodzaje mocy w zależności od metalu i... nie, w ogóle to dla mnie nie jest podobne ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za polecenie :D Nie, no właśnie chodzi o to, że magowie prochowi nie są tacy sami jak allomanci ale czuć sandersonowską szkołę, jeśli chodzi o przyjmowanie prochu do ciała i działanie na jego zapasach. I wydaje mi się że Tamas kilka razy wziął proch do ust ale mogę się mylić. No i mamy podobny schemat: zły i próżny władca, rozwalmy go i poradźmy sobie z brudem, który zostawił. Też nie jest tak samo, ale to takie pokrewne, cieszę się, że McClellan nie zżyna :D A "Obietnica Krwi" wydaje mi się lepsza pod względem budowy postaci i generalnie narracji od "Z mgły zrodzonego" ;)

      Usuń
    2. No to faktycznie jest trochę podobne. Tylko u McClellana ten zły był obalony na samym początku, a u Sandersona jednak do obalenia władcy trzeba było dojść... i to obalenie władcy zwiastowało dużo więcej kłopotów niż tylko ogarnięcie jednego państwa. No i tak jak mówię, u mnie Sanderson zdecydowanie jest na pierwszym miejscu, ale ja mam za sobą prawie całą jego twórczość i szersze pole do porównania. Jak Ci nie podszedł Z mgły zrodzony, spróbuj z Drogą Królów, aczkolwiek to straszna cegła jest i potrzebuje czasu, żeby się rozkręcić ;) McClellan tworzy bardzo wyraziste postacie, ale Sanderson też, może nie tyle w pierwszej erze Z mgły zrodzonego, ale w drugiej jak najbardziej, z tym że ta druga era jest zupełnie inna klimatem od pierwszej. No i Droga Królów... <3 Tak czy inaczej - ja tam uwielbiam obu :D Ale jesteś już drugą osobą, której znacznie bardziej przypasował McClellan od Sandersona w przypadku tylko czytania pierwszej ery Z mgły zrodzonego ;) Może to takie rozwiązanie, dawać McClellana jak Sanderson się nie spodobał :P

      Usuń
    3. Może rzeczywiście :) Nie,żeby jakoś "Z mgły zrodzony" mi się nie podobał, ale dla mnie nie jest taką rewelacją jak dla innych ;) Chyba McClellan ma to, czego trochę brakuje Sandersonowi, przynajmniej w Zrodzonym, więc myślę, że masz rację :) Chciałabym kiedyś jeszcze przeczytać coś Sandersona, może właśnie tą "Drogę Królów". Rozmiary mi nie straszne ;)

      Usuń
  2. Lubię takie klimaty, a porównanie do GoT jeszcze bardziej mnie zachęca. Chętnie przeczytam 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz :)

      Usuń
  3. Nie czytałam ani Sandersona, ani McClellana, ale na półce mam akurat pierwszy tom trylogii magów prochowych, więc niedługo po nią sięgnę z całą pewnością i mam nadzieję, że się nie zawiodę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to czekam na opinię :D Mam nadzieję, że to będzie dla Ciebie udana lektura :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.