„Seria królewska: Przeklęty książę”. O księciu bardziej głupim, niż przeklętym.


„Papierowa księżniczka” zakończyła się dosyć typowo, jednak nie oznacza to, że lektura nie wzbudza chęci do poznania dalszych losów bohaterów „Serii królewskiej”. Royalowie znów stają się niewiadomą, a marzenia Elli o lepszym życiu ponownie wydają się odległe o całe lata świetlne mozolnej pracy. 



Czy lektura drugiego tomu wyżej wspomnianej sagi, Przeklęty książę, daje tyle samo przyjemności, co czytanie Papierowej księżniczki?

Ella Harper czuje, że znów jest zdana wyłącznie na siebie. Wzbrania się przed ponownym obdarzeniem zaufaniem kogokolwiek w obawie przed byciem wykorzystywaną. Odcina się więc od swoich nowych przyjaciół, a w szczególności od Reeda, który ją zawiódł. Okazuje się jednak, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, niż jej się wydaje. Reed z kolei zrobi wszystko, aby odzyskać Ellę.
Czymś, co nieco odróżnia tę część od poprzedniej jest narracja. Wcześniej była prowadzona wyłącznie z punktu widzenia Elli, a w Przeklętym księciu połowa została przedstawiona oczami Reeda. Autorki podjęły dobrą decyzję co do wprowadzenia drugiego narratora, bo dzięki temu perspektywa czytelnika na to, co się dzieje, staje się szersza. Biorąc pod uwagę całokształt fabuły, naprawdę potrzebujemy spojrzenia Reeda, aby zrozumieć, co właściwie zaszło w Papierowej księżniczce i co kieruje Royalem w Przeklętym księciu. Szczególnie, że niestety niektóre elementy fabuły wydają się zbyt naciągane, by zawierzyć jedynie osądowi Elli w kluczowych momentach. Muszę przyznać, że gdyby nie to, uznałabym jej decyzje za bardzo głupie.
Na samym początku powieści Ella może trochę irytować. Jej postać naprawdę zrobiła na mnie wrażenie w Papierowej księżniczce. Bardzo dobrze czytało się książkę o inteligentnej i zaradnej dziewczynie, takiej jak ona. W Przeklętym księciu wbrew pozorom to się nie zmienia, chociaż po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów odniosłam wrażenie, że trochę zgłupiała. Nic bardziej mylnego. Za to błędne wrażenie odpowiada… no cóż, bądź co bądź kiepski warsztat Erin Watt. Ella po jakimś czasie się reflektuje, bo nareszcie autorki przedstawiają jej stan ducha we właściwy sposób. Powinny jednak od początku ukazywać go właśnie tak, zamiast robić z niej niewdzięczną, mierzącą ludzi jedną miarą, impulsywną ofiarę losu. Poza tym to nadal pełnokrwista bohaterka, która coś robi, zamiast płynąć z prądem i w dodatku korzysta przy tym z dobrodziejstw intelektu. Co niejeden z nas wie, takich postaci ze świecą szukać, zwłaszcza w tego typu literaturze.
Sprawa ma się zupełnie odwrotnie w przypadku Reeda Royala. Jedynym, co ratuje tę postać przed sklasyfikowaniem jej jako zupełnie beznadziejnej, jest jego perspektywa narracyjna. Dzięki niej niektóre jego zachowania łatwiej zrozumieć, z resztą pozwala nam ona spojrzeć na niego inaczej niż tylko jak na buraka, który nie potrafi sobie poradzić sam ze sobą. Konkretnie, po Przeklętym księciu znika etykietka gbura, zostaje już sam fakt, że Reed sobie nie radzi. Ten to się zachowuje jak typowa, średnio rozgarnięta bohaterka młodzieżówki, słowo daję! Wiecznie boryka się z traumą, Złe Decyzje to jego drugie imię, nie potrafi panować nad sobą wtedy, kiedy to najbardziej potrzebne, a w stosunku do Elli jest po prostu okropnie namolny. Rozumiem, gdy ktoś usiłuje wyjaśnić swoje położenie, ale Reed ją zwyczajnie nachodzi, co naturalnie nie poprawia sytuacji między nimi. Oczywiście, to wynika z wielkiej głupoty emocjonalnej tego bohatera, ale po pierwsze jest to wkurzające również dla czytelnika, a po drugie ja po prostu mam ciężką alergię na postacie zbyt tępe pod tym względem. Jasne, że każdy ma jakieś problemy sam ze sobą i dobrze, jeśli bohaterowie literaccy z czymś w sobie się zmagają, jednak istnieje pewna cienka  granica, po przekroczeniu której to, co intrygujące i prawdziwe staje się irytujące i niestrawne.
Chociaż mimo wszystko moje zdanie o Reedzie uległo minimalnej poprawie, nadal nie mam pojęcia, co Ella w nim widzi. 



Znacznie ciekawsi od Reeda wydają się jego bracia, zwłaszcza Easton i bliźniacy. O wiele chętniej czytałabym coś z ich perspektywy. Może oni również nie należą do szczególnie dobrze skonstruowanych bohaterów, ale przynajmniej wzbudzają sympatię.
Podobnie jak podczas czytania poprzedniego tomu, bawiłam się naprawdę byczo. Przeklęty książę wciąga i czyta się go błyskawicznie. Fabuła okazała się zadowalająca. Ma kilka naprawdę mocnych, pamiętnych momentów, które są wynikiem działań głównej bohaterki. Trzeba w tym miejscu pochwalić Erin Watt za to, że Ella ponownie ma duży wpływ na to, co się dzieje. Niektórzy mogliby się oburzyć, że seria promuje niewłaściwe wzorce zachowań, ale z drugiej strony nie są to książki, które mają być w jakiś sposób dydaktyczne. Ella radzi sobie za pomocą środków, jakimi dysponuje i dobrze jej to wychodzi. Nie zadręcza się niepotrzebnymi czy sztucznymi dylematami i za to chce się jej przyklasnąć — nawet, jeśli jedzie po bandzie. Cóż, to ostatnie w zasadzie stanowi jej nieodłączny atut.
Nie oznacza to jednak, że nie mam zastrzeżeń do historii stworzonej przez Erin Watt. W dużym stopniu na jej rozwój ma wpływ nie tylko Ella, ale również głupota Reeda. Zwłaszcza pod koniec Royal podejmuje działania, które są bezmyślne tak bardzo, że czytelnik od razu mówi sobie w duchu: Aha… No, to zaraz coś znowu schrzani. Tak więc gdy już świat naszych bohaterów znów zaczyna stawać na głowie, nie jest to dla nas żadną niespodzianką. Zastanawiamy się tylko, jak bardzo duża będzie nadciągająca katastrofa. Autorki chciały bez wątpienia obarczyć Reeda czymś w rodzaju fatum (o czym z resztą świadczy sam tytuł książki — Przeklęty książę), ale zepsuły tę koncepcję. Będę szczera: zamiast Edypa wyszedł kretyn. Poza tym zakończenie samo w sobie, nawet bez jego udziału, wygląda jak zerżnięte z pierwszej lepszej brazylijskiej telenoweli.  
Pozwolę sobie również zauważyć, że autorki posłużyły się właściwie tym samym schematem fabularnym, co w Papierowej księżniczce. Poprzednio jednak poradziły sobie ze zbudowaniem historii trochę lepiej.
Jeśli nie możecie znieść kaleczenia polszczyzny, lepiej odpuśćcie sobie lekturę. Korekta leży i błaga o dobicie. W jednym rozdziale potrafi znaleźć się nawet kilka literówek, a niektóre słowa lub imiona są źle odmieniane — zupełnie, jakby ktoś wrzucił tekst do tłumacza Google i nie sprawdził, czy ten przetłumaczony jest poprawny gramatycznie. Ponadto ani tłumacz, ani autorki, nie popisali się zasobem słownictwa.
Drugi tom Serii królewskiej to wciąż pozycja, którą określić można najtrafniej mianem guilty pleasure, co widać niestety wyraźniej niż przy poprzedniej odsłonie. Fabuła Papierowej księżniczki ma trochę mniej słabych punktów, z resztą nie opiera się na idiotycznych decyzjach którejś z postaci — a przynajmniej nie w tak dużym stopniu. Mimo wszystko, jeśli nie będziecie oczekiwać od Przeklętego księcia, że będzie arcydziełem, to macie szansę na dawkę przyzwoitej rozrywki. Świat Royalów wciąż pozostaje ciekawym i intrygującym miejscem, które z przyjemnością odwiedzamy. Dla nieszkodliwego „zresetowania” mózgu warto przeczytać.

kategoria: literatura obyczajowa, romans, New Adult
liczba stron: 344
tłumaczenie: Maria Smulewska-Dziadosz
cena okładkowa: 39,90 zł
wydawnictwo: Otwarte
Isleen

Komentarze

  1. Ej jestem zadziwiona!
    Wszyscy mędzą, jaka ta seria nie jest zła, jaka krzywdząca i w ogóle, a Ty piszesz, że w sumie jest spoko xD
    Ja tam Ci ufam i w sumie moze kiedyś dziabnę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, bohaterka jest dość "wyrazista", a taka zawsze narobi sobie zarówno wielbicieli, jak i przeciwników ;) No i z pewnością nie są to wybitne książki, stąd nie zamierzam kłócić się, że jest inaczej. Mi się po prostu podobają i już.

      Usuń
  2. Mam juz za sobą całą serię i mi osobiście przypadła do gustu. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mimo oczywistych wad serii nie umiem powiedzieć, że lektura nie sprawiła mi radości :)

      Usuń
  3. Hmmm no dobra, to może jednak kiedyś sięgnę. :D W sumie początkowo do "Okrutnego księcia" byłam uprzedzona, a okazał się prawdziwym sukcesem... ;) Zresztą, dobre guilty pleasure jeśli go nie ubierać w koronki i falbanki zachwytów, też potrafi sprawiać przyjemność!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie :) Od czasu do czasu i tego można spróbować ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2