„Wielkie Płaszcze: Ostrze zdrajcy”. Idea a rzeczywistość.
Za "Ostrze zdrajcy",
pierwszy tom serii "Wielkie Płaszcze" Sebastiena de Castella
zabierałam się nie bez pewnego entuzjazmu. Był on jednak kontrolowany, gdyż
zwróciłam uwagę na tę książkę z bliżej nieokreślonego powodu. Można powiedzieć,
że zadziałała moja czytelnicza intuicja.
Czy zgodnie z zamierzeniem pomogła mi
znaleźć kolejną świetną historię? A może tym razem kompletnie mnie zawiodła?
Jakie wrażenia pozostawia po sobie debiut literacki de Castella?
Falcio val Mond jest Wielkim
Płaszczem, czyli jednym z wędrownych, królewskich trybunów, do których
najważniejszych zadań należy strzeżenie prostego ludu przed nadużyciami władzy
przez panów ziemskich. Niestety, kiedy król Paelis zginął około pięć lat przed
rozpoczęciem się akcji powieści, Wielkie Płaszcze zostały rozwiązane, a Falcio
wraz z dwójką najbliższych przyjaciół pracuje teraz na utrzymanie jako
ochroniarz pewnego lorda. Niestety, ten szybko zostaje zamordowany, a Falcio,
Brasti i Kest wrobieni w jego zabójstwo. Uciekając, odkrywają intrygę, która może
sprowadzić niebezpieczeństwo na prostych mieszkańców Tristii. Jak na prawdziwe
Wielkie Płaszcze przystało, postanawiają go udaremnić.
Ostrze zdrajcy od
początku do końca wypełnione jest akcją, która nie daje wiele wytchnienia
zarówno postaciom, jak i czytelnikowi. Dzieje
się bardzo dużo i w bardzo szybkim tempie, a w dodatku de Castell
jest naprawdę niezły w utrzymywaniu napięcia. Ponadto raczy nas całkiem
solidną i nieprzewidywalną fabułą, która wciąga tym bardziej, im bardziej do
końca powieści się zbliżamy. Co można z pewnością powiedzieć o Ostrzu zdrajcy, to ani przez chwilę nie
nudzi i nie dłuży się, a wręcz przeciwnie —zapewnia rozrywkę równie skutecznie,
co dobry film akcji. Trzeba zaznaczyć, że rozrywkowy charakter powieści to
jedna z jej cech charakterystycznych, na którą składają się humor, ironia i
wykorzystanie stale pojawiających się w popkulturze elementów, o tym jednak
szerzej za chwilę.
Podczas lektury bawiłam się naprawdę
przednio. Nie dość, że fabuła książki jest bardzo przyzwoita i nie brakuje
akcji, to de Castell stworzył też ciekawe uniwersum, dla którego to właśnie
Wielkie Płaszcze są najbardziej charakterystyczne. Może sama Tristia, rządzona
przez zepsute, za nic mające maluczkich książęta nie ma w sobie nic bardziej
oryginalnego (tutaj kłania się chociażby Sanderson, McClellan albo nawet Victor
Hugo, w końcu motyw krwiożerczej władzy jest ponadczasowy) to pomysł na Wielkie
Płaszcze naprawdę przypadł mi do gustu. Koncepcja płaszcza jako czegoś w
rodzaju zarówno zbroi, jak i bardzo praktycznej części garderoby okazała się
interesująca, tak samo jak specyfika działań noszących je trybunów. Muszę
przyznać, że ten element wykreowanego przez siebie świata autor zarysował
naprawdę porządnie. No dobra, powiem to: chcę teraz być Wielkim Płaszczem.
Wracając do fabuły, ma ona jeszcze
jedną zaletę, a mianowicie dobre zwroty akcji. Wiele jej detali też dość
ciekawie się ze sobą łączy. Do pewnego stopnia stanowi to walor powieści, ale niestety zdarzają się też takie fragmenty,
w których pojawiają się jak dla mnie zbyt niewiarygodne zbiegi okoliczności.
Na domiar złego, trafimy na nie w czasie lektury trochę za często. Autor
próbuje tłumaczyć je działaniem czegoś w rodzaju nadprzyrodzonych sił, jednak
nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zbyt wielokrotnie używa ich jako wytrychów,
a nie integralnej części stworzonego przez siebie wszechświata (coś bardzo
podobnego możemy zauważyć np. w VII części Gwiezdnych
Wojen). Nie zmienia to jednak faktu,
że historia jest spójna i podobało mi się w niej znacznie więcej, niż
odrzucało.
Jeśli chodzi o może nie całokształt
fabuły, ale pojedyncze sceny, to czasami da się zauważyć pewne niewielkie braki
w logice przedstawianych wydarzeń, na przykład jeśli Falcio bije się z bandą
zwykłych uliczników i kładzie ich trupem jednego po drugim, to ci, zamiast
uciekać, jak zapewne zdarzyłoby się to w rzeczywistości, to niczym przeciwnicy
w grach video nacierają nadal i to z uśmiechem na ustach. Nawet, jeśli jest
oczywistym, że nasz bohater mógłby zrobić im z tylnych części ciała Wielki
Kanion nieszczególnie się przy tym męcząc. Nie jest też dla mnie do końca
jasne, dlaczego inteligentny przecież i zaradny val Mond przez pierwszą połowę
książki radzi sobie tak słabo z niewdawaniem się w co rusz w kolejną bijatykę,
zwłaszcza w momentach, w których naprawdę powinien zatroszczyć się
o schronienie i odpoczynek. Po prostu leci przed siebie jak kombajn,
kompletnie bez planu i większego pomyślunku. Wiem, że to miało stanowić pewną
jego cechę i dzięki temu de Castell wykazuje się niejako konsekwencją w
budowaniu postaci, no ale bez przesady.
Przynajmniej Falcio w pewnym sensie
ponosi karę za ten brak myślenia.
Jak już pewne zdążyliście się domyślić, w Ostrzu zdrajcy naprawdę roi się od scen walk. Trzeba tu zaznaczyć, że de Castell
daje popis swojej dużej wiedzy na ten temat, ponieważ dokładnie opisuje, co się
dzieje na placu boju. Czasami aż zbyt dokładnie. Falcio, jako narrator, często
szczegółowo tłumaczy, jakie ciosy wyprowadza i dlaczego. Do jakiegoś momentu
jest to nawet interesujące, jednak szybko okazuje się, że autor zamieszcza te
opisy w pewnym nadmiarze, pozbawiając akcję części należnej dynamiki, a sam
tekst robi się przez to trochę za gęsty. Jest to jednak szczegół, który mi nie
obrzydził lektury (głównie dlatego, że dla mnie osobiście to dość ciekawe).
Inną cechą debiutu, która się tu ujawnia, okazuje się długość dialogów między
Falciem a niektórymi jego przeciwnikami, które wywiązują się w czasie
starcia.
Ostrze zdrajcy to
historia bardzo campbellowa i obwicie czerpiąca z popkultury. Trzeba jednak
zaznaczyć, że autor sprawnie posługuje się wielokrotnie wykorzystywanymi
schematami, tworząc coś, co nie jest tak do końca odtwórcze i banalne. W powieści na kilku poziomach
donkichotowski sentyment i fascynacja legendami zderza się z brutalną
rzeczywistością, przez co myślę, że de Castell rzeczywiście wiedział, co robi i
miał świadomość funkcjonowania wykorzystywanych narzędzi. Co więcej,
potrafił skutecznie działać za ich pomocą. Za to wszystko należy się duża
pochwała.
Pierwszy tom Wielkich Płaszczy wbrew pozorom pełen jest cierpienia i smutnych
fragmentów, jednak autorowi udało się świetnie zrównoważyć tę atmosferę obwitą
ilością ciętego humoru. Przez to też chwilami zastanawiałam się, czy on sam
traktuje tę historię serio. W końcu doszłam do wniosku, że Ostrze zdrajcy jest pod tym względem podobne do serialu Nie z tego świata, gdzie bohaterowie
również nie mają w życiu łatwo, a jednak od czasu do czasu bywają całe odcinki
w komediowym klimacie. W każdym razie taki ostry,
niemal czarny humor wykorzystywany w najmniej oczekiwanych momentach, naprawdę
mi podszedł i to właśnie on wyrył mi książkę w pamięci.
Początkowo myślałam, że opowieść
została zbudowana wyłącznie na prostej opozycji dobro-zło. Szybko jednak
okazało się, że taki jego kształt wynika z tego, że historię jak i uniwersum
poznajemy z perspektywy Falcia, który dopiero w trakcie wydarzeń z książki uczy
się, że książęta to nie zawsze ci źli, a Wielkie Płaszcze to nie zawsze ci
szlachetni i dobrzy. Nie oznacza to, że bohater nie ma takiej świadomości, lecz
do pewnego momentu kurczowo trzyma się tego przekonania, ponieważ w ten sposób
łatwiej mu funkcjonować w świecie. Właściwie więc doświadcza tej prawdy na
własnej skórze i przestaje samego siebie oszukiwać. Nie oznacza to też, że
autor nie akcentuje istnienia dobra i zła, ale robi to w sposób nie tak naiwny
i prosty, jak zazwyczaj jest to ukazywane np. w baśniach. I za to chwała mu.
Narracja i dialogi są niezłe mimo, że
autor mógłby jeszcze nad nimi popracować. Chociaż pisze ze swadą i lekkością,
książka miewa czasem gorsze fragmenty pod względem literackim. Nie są to jednak
wady, które bardzo rzucają się w oczy lub powtarzają się zbyt często. Ja po prostu
naprawdę lubię się czepiać szczegółów. Jeśli
chodzi o samą narrację, to warto wspomnieć o tym, że Falcio łamie czwartą
ścianę, co w połączeniu ze specyficznym humorem i obfitością scen walk, daje
lekko deadpoolowy klimat. Może nie jest to zabieg tak daleko idący jak w Deadpoolu, jednakże to skojarzenie już
ze mną zostało.
Dochodzimy w końcu do nie mniej
ważnej kwestii, czyli postaci. W tym przypadku de Castell również stanął na
wysokości zadania. Uwielbiam, naprawdę
uwielbiam Falcia mimo jego początkowej nieporadności, która jednak w jakimś
stopniu została uzasadniona. Bohater jest tak sympatyczny, zabawny i
wygadany, że ciężko nie zapałać do niego sympatią. Jednocześnie to naprawdę
ciekawie skonstruowana postać, z bagażem doświadczeń, która przez całą opowieść
walczy z własnymi słabościami oraz przeszłością i rozwija się, a przebieg jej
misji staje się odbiciem jej wewnętrznej walki z sobą samą. Wydaje mi się, że dojrzałość konstrukcji Falcia nieco
wyprzedza poziomem pozostałe elementy powieści.
Polubiłam też jego towarzyszy, Kesta
i Brastiego. Może nie mamy możliwości przyjrzeć się im tak dokładnie jak
Falciemu, ale są napisani wystarczająco dobrze. Jedną z moich ulubionych
postaci jest też Krawcowa, która chociaż dość przerysowana, dodaje powieści
dużo kolorytu i trudno sobie ją wyobrazić bez niej. Ostrze zdrajcy trzeba
pochwalić również za naprawdę przyzwoity czarny charakter. Ogólnie rzecz
biorąc, wszyscy bohaterowie są jacyś, mają wyraziste osobowości i nie mieszają
się ze sobą tak, że po przeczytaniu nie jesteśmy w stanie wymienić, kto
jest kim. Wierzcie mi, często spotykałam się w książkach z takim problemem,
a przede wszystkim w debiutach.
Ostrze zdrajcy przewyższyło moje oczekiwania i jestem naprawdę zadowolona z lektury. Oczywiście, znalazło się trochę
mankamentów, ale nie przeszkadzały mi one bardzo, z resztą zostały wynagrodzone
wieloma istotniejszymi walorami. To zlepek powtarzalnych klisz, ale za to
dobrze zrobiony i będący w stanie zapewnić dwa-trzy wieczory nie takiej pustej
rozrywki. Pod koniec nawet zakręciła mi się w oku łezka, a wszystko zostało
zwieńczone niebanalnym przesłaniem. To naprawdę udany i obiecujący debiut,
jakiego życzyłabym każdemu pisarzowi.
kategoria: fantasy
liczba stron: 420
tłumaczenie: Paweł Podmiotko
cena okładkowa: 36,90 zł
wydawnictwo: Insignis
Isleen
Bardzo dobra i rzetelna recenzja w moim odczuciu! Jestem pod wrażeniem, dawno nie czytałam tak precyzyjnego pod względem merytorycznym tekstu. Opisałaś wszystko, co istotne. Dokladnie, bez wyłączenia żadnego elementu. Spodobała mi się fabula. Nabrałam ochoty, aby ją przeczytać :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję, bardzo miło czytać takie słowa <3 A przeczytać bardzo polecam :D
UsuńPo Twojej rekomendacji jestem przekonana, że kiedyś uda mi się przeczytać tę książkę, a także całą serię (miejmy nadzieję, że kolejny tom również jest tak dobry). Super, że jest humor, bo lubię się śmiać, a te zbiegi okoliczności nie powinny mi przeszkadzać, o ile dam się wciągnąć tej historii. Grunt to przyjemność :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście wciągnąć się łatwo, na te wszystkie niedociągnięcia naprawdę nie zwraca się uwagi ;) Mam nadzieję, że przeczytasz :D
UsuńŚwietna recenzja! I choć aktualnie nie sięgam po nic co ma więcej niż 1 tom, to muszę przyznać, jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńA dziękuję ślicznie :)
UsuńWiem, komu spodoba sie ta ksiazka :) Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńJeśli udało mi się podsunąć pomysł na prezent, to bardzo się cieszę ;)
UsuńZaciekawiłaś mnie. Świetna recenzja! Czytając ją naprawdę marzyłam o tym, aby mieć czas na przeczytanie tej książki. Na raz odpisuję ją do swojej listy, i to na samym początku :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :D Mam nadzieję, że spodoba Ci się tak jak mi :)
UsuńKsiążka od dawna jest na mojej liście "bardzo chcę przeczytać", mam ją na czytniku, gdyby jeszcze tylko w pakiecie dawali czas na czytanie... ;) Cieszę się, że Twoje wrażenia są tak pozytywne, to daje mi od razu większą chęć na tę lekturę! ♥
OdpowiedzUsuńJestem ogromnie ciekawa Twoich wrażeń, gdy już znajdziesz czas na lekturę, czego bardzo Ci życzę :D
Usuń