„Wiatrodziej”, czyli obiecujące rozwinięcie serii



Wielu czytelników odnosi się do kontynuacji książek nie tylko z ekscytacją, ale też z pewną dozą nieufności. Sięgając po kolejny tom z serii, chyba zawsze towarzyszy nam lekki niepokój. Bo co, jeśli autor nie utrzymał wcześniej wyznaczonego poziomu lub, nie daj Boże, zawalił na całej linii albo po prostu zepsuł naszego ulubionego bohatera? Niestety zdarza się dość często, że kontynuacje rozczarowują. 


Można spotkać jednak naprawdę przyzwoite sequele, takie jak na przykład Wiatrodziej, o którym dziś napiszę kilka słów.

Wiatrodziej to powieść opisująca dalsze losy bohaterów Prawdodziejki (recenzja tutaj), autorstwa Susan Dennard. Tym razem o wiele ważniejszą rolę niż poprzednio, zagra książę Merik Nihar. Po katastrofie dowodzonego przez niego statku, Merik szuka osoby, która za nią odpowiada. W zasadzie to jest pewien, że stoi za tym jego siostra, Vivia. Musi tylko odnaleźć obciążające ją dowody, dzięki którym mógłby odwieść ją od objęcia tronu Nubrevny. Nie mniej ważne są losy Safi i Iseult, więziosióstr, które wcześniej zostały rozdzielone i teraz usiłują spotkać się ponownie. Niestety, nie ułatwiają im tego zarówno dzielące je kilometry ziemi ogarniętej wojną, jak również burzliwe okoliczności i liczne niebezpieczeństwa, z którymi wciąż muszą się zmagać.
W Wiatrodzieju akcja zdecydowanie zwalnia, chociaż w ostatniej partii powieść znów wskoczy na wysokie obroty, przypominając bardziej Prawdodziejkę, gdzie od początku do końca nie brakowało napięcia. Zauważyłam, że wielu czytelników narzeka na to zwolnienie tempa, jednak ja uważam, że po bardzo dynamicznej pierwszej części, lekkie wyhamowanie dobrze służy całej, zawartej w póki co dwóch tomach, historii. To po prostu dobre posunięcie z punktu widzenia dramaturgii, która po długiej burzy nakazuje zwyczajnie dać wytchnąć i postaciom, i śledzącemu ich poczynania odbiorcy. Wcale nie trwa to zbyt długo, bo mimo, że akcja okazuje się nieco wolniejsza, bohaterowie wciąż przeżywają wiele przygód i wbrew pozorom, nie brakuje dynamicznych scen. W Prawdodziejce Dennard od razu wrzuca czytelnika w wir wydarzeń, natomiast w Wiatrodzieju sprawy przyjmują bardziej zrównoważony obrót, a napięcie rośnie stopniowo.
Mimo, że wszystko toczy się spokojniej, książka do lektur nudnych i wlokących się w nieskończoność nie należy. Jest wciągająca, zwłaszcza dzięki temu, że autorka posiliła się o trochę tajemniczości — szczególnie Merik musi rozwikłać pewną niepokojącą sprawę. Nie bez znaczenia pozostaje też to, że tym razem o wiele łatwiej nam wdrożyć się w wykreowany przez Susan Dennard świat. Wyjaśnia niektóre pojęcia, które w poprzednim tomie stwarzały problemy z definicją, chociaż nie wszystkie. Mimo to o wiele łatwiej zorientować się w wydarzeniach i w uniwersum, a czytelnik nareszcie czuje się, jakby wiedział o świecie co najmniej tyle, co postać, o której akurat czyta. Z drugiej strony nie odczuwa się znacznego poszerzenia świata serii, co najwyżej o kolejne lokalizacje na mapie. Jeśli chodzi o wszystko inne, pozostaje raczej niezmienione i wręcz „swojskie” (oczywiście dla kogoś, kto wcześniej czytał Prawdodziejkę).
Tym razem Dennard poszło o wiele lepiej również samo prowadzenie narracji. Poprzednio marudziłam, że na początku książki zupełnie nie wiadomo o co chodzi, bo opisy działań postaci były zbyt chaotyczne, by dało się je czytać. Mieszało się, kto jest kim, co robi, dlaczego to robi, co mówi i kto w ogóle uczestniczy w danej scenie. Na szczęście w Wiatrodzieju nie miałam podobnego problemu. Wszystko zostało opisane klarownie i nie trzeba czytać jednego akapitu pięć razy, żeby zrozumieć jego treść.
Polskie tłumaczenie także wypada trochę lepiej, niż ostatnio. Przede wszystkim czyta się płynniej, a język sam w sobie nie jest też zbyt „suchy” i prosty. Nie chodzi o to, że pojawiają się w nim jakieś niezrozumiałe czy bardzo kwieciste określenia, ale o to, że styl wydaje się być bardziej „literacki”. Oczywiście, to nie jest literatura wysokoartystyczna, ale barwne opisy jak najbardziej spełniają swoją rolę.
Kolejną mocną stronę Wiatrodzieja stanowią jego bohaterowie. Największe wrażenie robi Merik, który nareszcie jest jakiś. Poprzednio trudno było powiedzieć o nim coś więcej poza tym, że jest księciem, admirałem i wiatrodziejem, który nie do końca świadomie darzy Safi afektem, chociaż dziewczyna trochę go irytuje. Teraz jednak Dennard przekazuje więcej szczegółów na temat jego usposobienia. Nadała mu konkretne cechy charakteru i szczerze mówiąc takie, których wcześniej zupełnie bym się po nim nie spodziewała. Może to nie najlepiej napisany bohater, z jakim się w życiu zetknęłam, ale rozwinięty w przyzwoity i zadowalający sposób. Z bezpłciowej postaci stał się kimś, kto ma cel, emocje i kogo trudne przeżycia odmieniły na zawsze.
Jeśli chodzi o bohaterów Prawdodziejki, to mało wyrazisty Merik był wyjątkiem, jeżeli chodzi o wszystkich występujących w niej bohaterów, którzy na ogół okazali się całkiem porządnie skonstruowani. Czy Susan Dennard prowadzi postacie na równie wysokim poziomie, co ostatnio? Z zadowoleniem muszę przyznać, że tak. Safi i Iseult są bardzo konsekwentne, chociaż ta pierwsza trochę zmądrzała, a druga zdaje się częściej podejmować ryzyko. Można powiedzieć, że dziewczyny powoli się uczą i to od siebie nawzajem, mimo że znajdują się w znacznym oddaleniu. Nie oznacza to jednak, że nagle i bezproblemowo pozbywają się swoich wad i ograniczeń. Safi i tak zdarza się działać pod wpływem impulsu, często zupełnie głupio, a Iseult wciąż zmaga się z wieloma swoimi wątpliwościami i wewnętrznymi demonami. Jeśli właśnie o drugą z więziodziejek chodzi, to przemówiła do mnie tym bardziej, że w pewnym stopniu udało mi się z nią utożsamić i co za tym idzie, lepiej ją zrozumieć. 

 

Bardzo ciekawie autorka konstruuje również krwiodzieja Aeduana. Już sam jego wątek i to, na czym w Wiatrodzieju się kończy, skłania do oczekiwania na następną część. Bardzo interesująco i obiecująco rysuje się także jego kiełkująca relacja z Iseult.
Mogłabym wymienić jeszcze wiele dobrych postaci, o których mamy przyjemność czytać w tej powieści. Jedyną, która wydaje się trochę płaska i o wiele mniej interesująca przy bliższym poznaniu, jest Vanessa. Po Prawdodziejce liczyłam w jej przypadku jednak na coś więcej, tymczasem tutaj okazała się mało barwna czy zaskakująca. Jest w powieści... i w sumie tyle, jeśli o nią chodzi. W dodatku z żelaznej damy przeistacza się w płaczliwą i słabą psychicznie kobietkę, co wydaje się trochę na wyrost. Rozumiem, że najczęściej za murem, który budują wokół siebie osoby takie jak ona, znajdują się całe pokłady przeróżnych emocji, również strachu, smutku i bólu. Mimo to w Wiatrodzieju Vanessa po prostu wydaje się nędzna, żałosna i niegrzesząca rozumem, a czytelnik zastanawia się, gdzie się podziało jej opanowanie i spryt, które wcześniej przychodziły jej z taką łatwością. Z resztą mało prawdopodobne, że zwykła dziewczyna, taka jak Safi, wykazuje więcej opanowania od kogoś, kto sprawuje realną władzę nad państwem.
Jeśli mowa o relacjach między bohaterami, chwała Dennard za to, że nie tworzy na siłę niepotrzebnych wątków miłosnych. Jeśli już między postaciami pojawia się więź, która ma potencjał, aby w przyszłości rozwinąć się do romansu, to taka, która postępuje w bardzo naturalnym tempie. Nigdy do końca nie wiadomo, w jakim kierunku podąży dalej. Zaskoczyło mnie też to, co pojawiło się między Safi a Cadenem i z niecierpliwością czekam na rozwinięcie tego wątku.
Chociaż sequele często zawodzą, to Wiatrodziej okazał się o wiele lepszą powieścią, niż Prawdodziejka. Może to wciąż książka, której zadaniem jest przede wszystkim dostarczenie czytelnikowi rozrywki — taka, którą czyta się raz, a potem odstawia na półkę i o niej zapomina ale tym razem w bardziej udanym wydaniu. Odniosłam też wrażenie, że jest trochę poważniejsza w wydźwięku i mniej naiwna. Czuję się naprawdę pozytywnie zaskoczona. Oby ta rosnąca tendencja utrzymała się i kolejna część serii stała się czymś, co rzeczywiście zapadnie w pamięć. Na Krwiodzieja już czekam z niecierpliwością i nadzieją. 

kategoria: fantasy, powieść młodzieżowa
liczba stron: 400
tłumaczenie: Maciej Pawlak
cena okładkowa: 36,90
wydawnictwo: SQN Imaginatio

Książkę mogłam przeczytać dzięki
Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl
Isleen

Komentarze

  1. Zaintrygowałaś mnie tą recenzją i chętnie zapoznam się z tą serią :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się :) O ile zastanawiałabym się, czy "Prawdodziejkę" polecać, to "Wiatrodziej" dużo naprawia :)

      Usuń
  2. O Pani kochana, kijem tego nie tknę. Przy Prawdodziejce już namęczyłam się jak koń na westernie i po kontynuację tego cuda sięgać nie zamierzam. Tym bardziej że więcej tu Merika xD Kolejnej dawki tej jego bezpłciowości nie zniesę.
    O, krwiodziej był w porządeczku i jakby akcja skupiła sie na nim, to może może...
    Pozdrawiam ciepło :)
    Niekulturalna Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, "Prawdodziejka" potrafi zmęczyć, zwłaszcza chaosem, ale tutaj wszystko jest jakoś porządniej ;) Akurat wątek pana Krwiodzieja jest fajny i jak ma być go więcej w następnej książce to ja chcę :)

      Usuń
  3. Przyjemnie wspominam te przygody czytelnicze, czekam na kontynuację. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.