Seriale #1: „The Crown”, sezon 1.
Stosunkowo nowy, bo mający premierę w
2016 roku serial Netflixa, „The Crown”, zdobył dwa Złote Globy — dla najlepszego
serialu dramatycznego oraz, dla odtwórczyni głównej roli, Claire Foy, w
kategorii najlepsza aktorka w serialu dramatycznym. Niedawno skończyłam oglądać
pierwszy i jak do tej pory jedyny sezon, liczący dziesięć odcinków. Czy
rzeczywiście warto go obejrzeć?
Pierwszy raz zabieram się za recenzję
serialu, chociaż początkowo wcale takich nie planowałam. Uznałam jednak, że z
wielką chęcią podzielę się wrażeniami z Wami.
The Crown
opowiada historię wciąż bardzo popularnej monarchini, jaką jest królowa
Elżbieta II. Pierwszy sezon koncentruje się na wczesnych latach jej panowania,
obejmując okres od roku 1947 do 1956, czyli od jej ślubu z księciem Filipem aż
po początki kryzysu sueskiego. Historia przeplatana jest niekiedy krótkimi retrospekcjami
z dzieciństwa władczyni i wbrew pozorom, twórcy nie skupili się jedynie na
samej postaci Elżbiety. Serial stanowi niejako opowieść o brytyjskiej rodzinie
królewskiej, której centralne miejsce zajmuje królowa (stanowiąca jednocześnie
jej głowę), a także pokrótce o tych, którzy znajdowali się blisko niej, np.
Winstonie Churchilu.
Ostatnio bardzo zaczęłam interesować
się tematem brytyjskiej monarchii i The
Crown wyszło naprzeciw temu. Mam też słabość do brytyjskich seriali oraz do
klimatu XX wieku, więc przeczuwałam przynajmniej lekkie podobieństwo do Downton Abbey, które uwielbiam. Liczyłam
na to, że w The Crown wciągnę się tak
samo. I co? I tak właśnie się stało.
Już pierwszy odcinek bardzo przykuł
moją uwagę. Ujął mnie sposób opowiadania, jaki zastosowali twórcy serialu. Nie
chodzi nawet o jego „brytyjskość”, gdyż to, że serial o królowej Elżbiecie
II okaże się na wskroś brytyjski, dość łatwo przewidzieć jeszcze przed seansem.
Zwróciłam uwagę na pracę kamery, która wyraźnie, choć nie ostentacyjnie, skupia
się na szczegółach, samymi sobą dopowiadającym to wszystko, czego widz powinien
domyślić się bez dosłownego opisu podanego na tacy. Bardzo podobał mi się
również genialny montaż, zwłaszcza pod koniec każdego odcinka, który także
zauważalnie i w przemyślany sposób, jednak subtelnie, ubogaca
narrację i oddaje emocje bohaterów, których nie wyrażają w wypowiadanych
przez siebie kwestiach.
Nie sposób nie wspomnieć o charakterystycznym
klimacie serialu, który tworzą zarówno sceny utrzymane w stonowanych, trochę
ponurych barwach oraz ogólna atmosfera elegancji i podniosłości, w którą twórcy
zręcznie przyoblekają człowieczeństwo bohaterów, równoważące nieunikniony
patos. Wszak już sama czołówka (swoją drogą bardzo pasująca do nastroju
produkcji) zapowiada, że mamy do czynienia z opowieścią o ludziach wielkich,
dostojnych i podziwianych — jak na arystokrację przystało. A jednak, mimo, że
postacie żyjące w świecie bogactwa i władzy muszą udowodnić, że zasługują na
zajmowane w nim miejsce, możemy zobaczyć je prawie bez maski majestatu. Jasne,
zdaję sobie sprawę, że nawet uczłowieczone kreacje członków rodziny królewskiej
to wciąż jednak tylko kreacje, a twórcy muszą ukazywać je w sposób
bezpieczny dla brytyjskiej monarchii. Warto jednak zwrócić uwagę na to, jak
prawdziwie są zbudowane.
Na przykład Winston Churchil —
chociaż nie odarto go z jego legendy i wciąż kreuje się go jako człowieka w
pewien sposób nieprzeciętnego, to jednak pozostaje człowiekiem. Ukazano nie
tylko oblicze z pierwszych stron gazet, ale też jego słabości i troski. Widz
dostaje pełnokrwistą, złożoną postać, która nie tylko robi rzeczy wielkie, ale
popełnia nawet podstawowe błędy. Czyni to Winstona jednym z najlepszych i
najbardziej interesujących bohaterów serialu. Podobnie kreuje się Davida,
szerzej znanego jako króla Edwarda VIII, trudnego w rozgryzieniu, choć na
pierwszy rzut oka o wyraźnie zarysowanych wartościach i uczuciach.
Królowa Elżbieta zasługuje na osobny
akapit. Ta postać, mimo wielu innych równie dobrych, wywarła na mnie największe
wrażenie. Pewna posągowość, która nieustannie jej towarzyszy, również nie jest
bez skazy. To świetnie zbudowana bohaterka; tajemnicza i spokojna, a jednak
wewnątrz zmagająca się z wieloma dylematami i własnymi uczuciami, nad którymi
jednak mistrzowsko panuje, zupełnie jakby „królowa” nie była jedynie rolą, jaką
ma do odegrania, ale już wręcz cechą jej charakteru. Najbardziej zdumiewała mnie
w tych nielicznych momentach, w których, myśląc, że nikt nie widzi, zupełnie
nagle ukazywała swoje emocje, po czym równie szybko je tłumiła. Świetne są
również te sceny, w których pokazuje pazurki, chociaż przez większość czasu
wydaje się uległa. Śledząc losy Elżbiety, w jednej chwili mamy poczucie
intymności i więzi z nią, a w następnej to znów posągowa królowa, bardziej
symbol niż człowiek. Wbrew pozorom, wiele mówi to o jej osobie i przy okazji
wywiera wielkie wrażenie. W dodatku bohaterki praktycznie nie da się nie lubić,
bo pod płaszczem lodowatego opanowania skrywa wrażliwą, ciepłą osobę, która
nawet mimo pozycji nie jest w stanie panować nad wszystkim. W wielu
momentach wręcz jej współczułam widząc, jak bardzo jest niezrozumiana nawet
przez własnych bliskich, chociaż mam świadomość, że to również pewien bezpieczny
dla tej prawdziwej Elżbiety punkt widzenia. Nie przeszkadza mi to jednak, gdyż
historia, jak i jej bohaterka, są dobre same w sobie, bez względu na to,
czy to częściowo tylko fikcja stworzona na potrzeby serialu. Wierzę jednak, że
jest w tym ziarnko prawdy.
Skoro już mówimy o bohaterce
Elżbiecie, muszę przyznać, że przyznany odtwórczyni jej roli Złoty Glob nie
jest bezpodstawny. Po obejrzeniu pierwszego sezonu nie wyobrażam sobie, aby
ktoś miał zastąpić Claire Foy w tej roli. Twórcy planują jeszcze sześć sezonów,
za pomocą których chcą opowiedzieć całą jej historię, aż po czasy dzisiejsze. Najbardziej
zastanawia mnie to, w jaki sposób zamierzają poruszyć ważny przecież wątek
księżnej Diany (po jej separacji z księciem Karolem poważanie, jakim poddani darzyli
Elżbietę na chwilę się zmniejszyło), chociaż to zależy zapewne od rozwoju samej
królowej.
Jedną z najlepszych rzeczy w The Crown jest to, że chociaż wydarzenia
nie pędzą łeb na szyję, a wręcz wszystko dzieje się dość spokojnie i powolnie i
zwrotów akcji właściwie nie ma, to jednak odcinki pochłania się w mgnieniu oka
— taki już urok seriali brytyjskich. Zupełnie tak samo jest przecież w Downton Abbey. Nie chodzi o akcję, bo
jeśli ktoś śledzi losy królowej Elżbiety, ten wie, co będzie mógł obejrzeć na
ekranie. Fascynujące są problemy, przed jakimi staje i jak sobie z nimi radzi,
dialogi, klimat, zaprezentowane realia, kreacje bohaterów. Tym też można zainteresować
odbiorcę, a on wcale się nie zanudzi.
O soundtracku dużo nie trzeba mówić:
mistrzostwo świata. Nie mogę przestać go słuchać.
Tylko jeden odcinek wzbudził we mnie
lekkie niezadowolenie. W tym, w którym Elżbieta jest koronowana, posłużono się
nie tą perspektywą, jakiej oczekiwałam. Miałam nadzieję, że wydarzenie to
będzie pokazane głównie z punktu widzenia królowej, jednak nacisk położono na
innego bohatera. Nie powiem, że ta perspektywa nie jest ciekawa, bo bym
skłamała, jednak skończyłam oglądać z dużym niedosytem, ponieważ prawie
wszystkie momenty koronacji, które pokazano, mogłam sobie w każdej chwili
obejrzeć w Internecie, gdzie nietrudno znaleźć autentyczną relację telewizyjną.
Zapewne w ten sposób chroni się prywatność królowej, jednak byłam trochę
zawiedziona, gdyż czekałam na ekranizację tego wydarzenia.
Bardzo się cieszę, że obejrzałam The Crown. Już czekam z niecierpliwością
na premierę drugiego sezonu, zwłaszcza, że pierwszy skończył się w obiecującym
momencie. Serial zapewnia odpowiednik książkowego kaca i trudno przestać o nim
myśleć. Polecam z całego serducha.
Isleen
PS Dajcie znać, czy chcecie czytać u
mnie częściej o serialach!
podobieństwo do Downton Abbey? już nic więcej nie musisz mówić, przekonałaś mnie :D lubię czytać o serialach, bo sama je oglądam. pisz o nich częściej. szczególnie, jeśli znajdziesz coś podobnego do DA <3 pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuń"The Crown" wydaje mi się nieco mroczniejsze od "Downton Abbey", nie jest takie "kolorowe", ale sposób prowadzenia akcji i konstrukcja scenariusza wydają mi się całkiem podobne, jakby z jednego nurtu :D W każdym razie, jak już zaczynasz oglądać, to w obu przypadkach doświadczasz jakiejś hipnozy, chociaż pozornie nic się nie dzieje, to nawet nie wiesz, kiedy kończysz oglądać sezon ;)
Usuńnie mam nic przeciwko mroczności, a może ona sprawić tylko, że zamiast sama, będę oglądała w towarzystwie mojego chłopaka. dla niego DA jest zbyt ładne. :D
UsuńO rety! Jak wiele zmian tutaj zaszło, oczywiście na plus.
OdpowiedzUsuńW zasadzie to szukałam serialu, który mogłabym obejrzeć i trafiłam idealnie, bo zachęciłaś mnie recenzją i wiem, co będę oglądać.
Ale może poczekam na drugi sezon, bo jak się wciągnę, to nie będę mogła czekać :D
Cieszę się i mam nadzieję, że Ci się spodoba :)
UsuńJuż od dawna mam ten serial w planach ...
OdpowiedzUsuńDaj znać, gdy obejrzysz i czy Ci się podobał! :)
UsuńJa na pewno sobie odpuszczę. Może i brzmi ciekawie, ale kończę jeden serial, a dwa kolejne już czekają także sama rozumiesz ;)
OdpowiedzUsuńZachęcam na przyszłość :)
UsuńJak przyjdzie czas na seriale, to The Crown będzie bardzo wysoko na liście! Bardzo chcę go obejrzeć od czasu przeczytania biografii Elżbiety II i nawet nie musisz mnie zachęcać (a zachęciłaś! :P)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało mi się zachęcić i mam nadzieję, że Ci się spodoba :)
UsuńWykończysz mnie kobieto liczbą rzeczy, które "przez Ciebie" chcę przeczytać i obejrzeć. :P Dobrze, że jesteś. ;)
Usuń