„Harry Potter i przeklęte dziecko”, czyli o tym, jak się udał powrót do dzieciństwa.



 Pogodziłam się z myślą, że „Insygnia śmierci” to koniec serii o Harry'm Potterze, co tylko podkreśliła ostatnia ekranizacja. Zdążyłam zamknąć tą historię w mentalnej szufladce z uroczymi sentymentami i prawie wybaczyć Poczcie Polskiej to, że wciąż nie doszedł mój list z Hogwartu. Aż tu nagle pojawia się informacja, że szykuje się następna książka! Co więc robię? Po kilku miesiącach czekam trzy godziny pod Empikiem na nocną premierę nowego „Harry'ego Pottera”, otoczona zewsząd tłumem jedenastolatków oraz takich samych jak ja dziwaków po dwudziestce.
I choć za powrót do serii, do wspomnień i do niepowtarzalnej atmosfery jestem ogromnie wdzięczna tym, którzy to umożliwili: J.K.Rowling, Johnowi Tiffany'emu oraz Jackowi Thorne'owi, to czy opowieść rozgrywająca się dziewiętnaście lat po bitwie o Hogwart spełniła moje oczekiwania?
Zacznijmy od faktów wszystkim znanych: Harry Potter i przeklęte dziecko to tak naprawdę sztuka teatralna, scenariusz, dramat, który rzeczywiście został wyreżyserowany i wystawiony w Londynie. Osobiście nie mam żadnego problemu z taką formą tej opowieści. Owszem, może komuś przeszkadzać ze względów sentymentalnych, ale narzekać, że Przeklęte dziecko jest dramatem to moim zdaniem tak samo, jak zarzucać czemuś, że nie jest np. filmem, tylko książką czy na odwrót. W każdym razie, to żaden zarzut. A dla fanów Pottera, którzy jeszcze przy okazji fascynują się teatrem, nie lada przygoda.
Ale o czym ów skądinąd niezwykły twór opowiada? Przenosimy się o dziewiętnaście lat po wydarzeniach z Insygniów śmierci. Harry Potter to już mężczyzna w sile wieku, czarodziej na odpowiedzialnym stanowisku w Ministerstwie Magii oraz ojciec trójki dzieci — James'a, Lily oraz Albusa. Ten ostatni, po przybyciu do Hogwartu nie radzi sobie w kontaktach z rówieśnikami i na dodatek pogarsza się jego relacja z ojcem, ponieważ nie potrafi udźwignąć pewnego napiętnowania związanego z byciem synem Chłopca, który przeżył. Wbrew wszystkim zaprzyjaźnia się z synem Dracona Malfoya, Scorpiusem. Pewnego dnia przyjaciele wpadną w poważne tarapaty, narażając przy tym na zniszczenie całą znaną im rzeczywistość.
Tym razem, jak łatwo wywnioskować, fabuła nie kręci się tylko wokół Harry'ego Pottera, chociaż wciąż jest on głównym bohaterem książki. Kluczowym wątkiem fabularnym uczyniono tutaj część opowiadającą o Albusie. Można powiedzieć, że obu przydzielono po pół dramatu.
Zacznijmy więc od fabuły. Harry Potter i przeklęte dziecko to opowieść mocno wykorzystująca motyw podróży w czasie. Choć jest już on bardzo przez fantastykę wyeksploatowany i dziś można uznać go za wyświechtany, trudno nie zgodzić się, że tutaj wykorzystano go i przedstawiono całkiem atrakcyjnie, podobnie jak w Harry'm Potterze i więźniu Azkabanu. Chociaż z podróżowaniem w czasie spotkałam się w naprawdę wielu utworach, nie nudziłam się w trakcie lektury, a wręcz dobrze się bawiłam śledząc zmagania naszych bohaterów. Akcja naprawdę pędzi i na początku można się w niej trochę pogubić, jednak po jakimś czasie nadążenie za nią nie stanowi już większego problemu. Fabuła więc jest dość atrakcyjna, trzymająca w napięciu i momentami można uświadczyć naprawdę zabawnych sytuacji.
Niestety, to jeden z nielicznych elementów książki, który można uznać za plus, chociaż moim zdaniem jego potencjał i tak nie został w pełni wykorzystany. Pojawiło się też kilka nieścisłości, dotyczących głównie czasoprzestrzeni i zasad panujących w uniwersum. Dalej już będzie mniej przyjemnie.
Muszę zwrócić uwagę na to, co pierwsze ubodło mnie w książce, czyli na dialogi. Szybko dało się zauważyć, jak bardzo są sztywne i mało naturalne, w wielu momentach zdecydowanie zbyt pompatyczne. Nie należą też do błyskotliwych, chociaż miewają swoje momenty. Z resztą, tłumaczenie też nie poszło zbyt dobrze. O wiele lepiej czytało mi się tekst przełożony w poprzedzających tomach przez Andrzeja Polkowskiego. Poza tym, jak na dramat, książka jest bardzo „przegadana”, chociaż z drugiej strony ciężko coś z niej wyciąć.
Teraz przejdźmy do zdecydowanie najgorszego aspektu utworu, czyli do postaci. A przynajmniej większości z nich. Niestety, Harry jako bohater został zrujnowany. To zupełnie nie ta sama osoba, którą znamy ze wcześniejszych tomów. Jasne, człowiek dojrzewając bardzo się zmienia, jednak tutaj poszło to w zdecydowanie złym kierunku i nie wiadomo właściwie, dlaczego. Nigdy nie spodziewałabym się, że Harry zacznie kiedyś zachowywać się w sposób taki, jak w Przeklętym dziecku. Tutaj jest strasznie zadufany w sobie, w dodatku dopadł go ból siedzenia związany z brzemieniem bycia tym, który poskromił Czarnego Pana. Nie dość, że zrobiła się z niego okropna maruda, która w każdej sytuacji musi podkreślić swoje poświęcenie i ból istnienia, to cofnął się w rozwoju i chwilami zachowuje się jak rozkapryszony nastolatek (kryzys wieku średniego?). Zero mózgu, zero empatii, zero konsekwencji. Zero rodzicielskiego autorytetu. Porażka na całej linii. Jak można było tak zepsuć jedną z tak dobrych postaci? Większość decyzji jakie podejmuje jest zupełnie sprzeczna z tym, jakiego Harry'ego znamy, podobnie jak jego stosunek do niektórych postaci lub wypowiedzi. Tutaj macie filmik znakomicie obrazujący moje odczucia.
Większa część postaci również pozostawia wiele do życzenia. Hermiona jest jakaś bez wyrazu, bez swojej słynnej błyskotliwości, to szara, nijaka, nudna postać. Brakowało mi jej inteligentnych sentencji lub ciętych ripost. Ona tam w sumie jest... i tyle.
Jedynym z tego słynnego trio, które ostało się bez większych szkód jest Ron. To wciąż ten sam głupkowaty, beztroski śmieszek, chociaż wypełnienie nim luki po bliźniakach (George się w książce nie pojawia) wcale nie było według mnie dobrym ani potrzebnym posunięciem. Ale to już czepianie się.
Kolejna postać, która mnie rozczarowała, to również profesor McGonagall. Jej też mało pozostawiono z dawnego charakteru, teraz to bardzo chwiejna bohaterka, która raz daje się łatwo zastraszyć byłemu uczniowi, a raz jest władczą, choć zrzędliwą i dość głupawą babą, która nie potrafi zachować się adekwatnie do sytuacji. Swoją drogą, bardzo mi się nie podobał stosunek innych postaci (zwłaszcza Harry'ego) do niej. Traktują ją z góry, nie okazując jej szacunku i zwracają się do niej per ty, w dodatku jak do jakiejś swojej sekretarki a czasami i gorzej. Akurat Minerwa McGonagall to nie osoba, z którą kiedykolwiek rozmawiałabym jak z koleżanką — może z innymi nauczycielami owszem, ale nie z nią. To po prostu zbyt wielki autorytet. A nasi bohaterowie, z Harry'm na czele, odnoszą się do niej jak do podwładnej.
Jednak najgorszą, najbardziej irytującą postacią jest Albus Potter. Wkurzał mnie jak mało który bohater. Niedojrzały, aspołeczny, do granic możliwości rozpieszczony, zapatrzony w czubek własnego nosa, niewdzięczny gówniarz. W dodatku inteligencją też nie grzeszy. Szczerze mówiąc, to jeden z najgłupszych bohaterów, z jakimi miałam styczność. Nie potrafi wyciągać prostych wniosków, a jego ból istnienia pod tytułem „Jestem synem Harry'ego Pottera, dlatego nie potrafię się przystosować!” przyprawiał mnie o zgrzytanie zębami. Ma jakieś pretensje do ojca nie wiadomo właściwie o co i odnosi się do niego z takim brakiem szacunku, że nieraz miałam ochotę w imieniu rodziców przerzucić go przez kolano i porządnie sprać kapciem (a uwierzcie mi, że na co dzień jestem naprawdę łagodną osobą, całkowicie sprzeciwiającą się jakimkolwiek formom przemocy wobec dzieci). Z drugiej strony, ciężko się dziwić, że pozwala sobie na zbyt dużo. Harry w ogóle nie potrafi przywołać go do porządku, nie dyscyplinuje go. Tyle się w książce mówi o tym, jak bardzo Harry go zaniedbuje, tymczasem ja odniosłam wrażenie, że wszyscy skaczą wokół Albusa i próbują spełniać jego potrzeby, kiedy on użala się nad sobą twierdząc, że nikt go nie rozumie. Ta postać to jakaś pomyłka, a każda podjęta przez nią decyzja jest nie tyle zła, co po prostu głupia.
Z resztą, konflikt między Albusem a Harry'm wygląda okropnie sztucznie. Brak dla niego jakiegoś lepszego uzasadnienia, jest po prostu płytki. Kłócą się, bo tak. Strasznie to wkurzające. Szkoda też, że James i Lily młodsi nie pojawiają się zbyt często. Myślę, że o wiele ciekawiej by się o nich czytało.
O wiele lepiej wyszła — o dziwo — relacja między Draconem a jego synem, Scorpiusem. Jest naprawdę świetna i nie da się jej nic zarzucić, wygląda naprawdę wiarygodnie. Więcej nie powiem, żeby nie robić spoilerów.
Skoro o Malfoyach mowa, trzeba zaznaczyć, że Draco i Scorpius to jedne z lepszych postaci w Harry'm Potterze i przeklętym dziecku. Nie, nie uderzyłam się w głowę. Draco to wciąż ten sam Draco, którego znamy z serii, ale o wiele dojrzalszy i mądrzejszy. W jego przypadku to, że trochę różni się od siebie w latach szkolnych działa wyłącznie na korzyść. Malfoy po prostu wiele rzeczy zrozumiał, a jego charakter bardzo się pogłębił. Nigdy nie lubiłam go jako osoby i wciąż nie lubię, ale pod względem konstrukcji to po prostu dobrze i dojrzale wykreowany bohater.
Jednak pośród wszystkich postaci, jakie pojawiły się w Harry'm Potterze i przeklętym dziecku znalazła się taka, która bardzo mi się spodobała i którą uznaję za jedną z moich ulubionych w ogóle. To Scorpius Malfoy. Zapałałam sympatią do niego po niedługim czasie i nie zawiódł mnie do końca książki. Moja przyjaciółka słusznie orzekła, że chłopak jest idealną mieszanką Harry'ego, Hermiony i Rona — zaradny i odważny niczym Harry, inteligentny i dojrzały jak Hermiona i o wiele zabawniejszy od Rona, przy czym trochę w nim też zadziorności James'a. Naprawdę dobrze wykreowany, wzbudzający sympatię bohater, a przy tym idealna przeciwwaga dla koszmarnego Albusa (należy mu się podziw i medal za to, że wytrzymuje z tym kretynem). Mogłabym czytać książki tylko o nim.
Ale nie rozpędzajmy się tak. Co tu się odwaliło, skoro mi, od zawsze identyfikującej się z Gryffindorem bardziej podoba się wątek Malfoyów niż Potterów? No właśnie.
Tym, czego bardzo brakuje w książce jest klimat poprzednich powieści. To już nie ten sam Harry Potter co kiedyś. Głównie przez to, o czym rozpisywałam się powyżej, ale nie bez winy pozostaje fakt, że jakoś mało w tym wszystkim Hogwartu, domów, quidditcha, mioteł, ikonicznych postaci, a jeśli jakieś się pojawiają, to zazwyczaj są zepsute. Czarny charakter to jakiś żart — uwierzcie, że do Voldemorta to się nawet nie umywa. Szkoda, naprawdę. Mam bardzo podobne odczucia jak w przypadku Przebudzenia Mocy, o którym pisałam tutaj.
Jeśli się przyjrzycie zapewne zauważycie, że Harry Potter i przeklęte dziecko bardzo opiera się na internetowej twórczości fanów. To w dużej mierze odpowiedź na to, co potteromaniacy piszą w swoich fanficach. I wiecie co? Jestem na nie. Serio. Akurat fanfici to w największej mierze grafomania oderwana od rzeczywistych realiów uniwersum. A wzorowanie się na nich to żadna twórczość, nie ma w tym autentyczności ani kreatywności. Rowling lepiej by postąpiła, gdyby wymyśliła pewne elementy opowieści samodzielnie. Książka w takim kształcie w jakim  znajduje się obecnie nie przypomina rzetelnej kontynuacji, ale jedynie wyjątkowo udany fanfic. I nie jest to z mojej strony komplement.
Mimo wszystko trzeba docenić fakt, że dramat, podobnie jak powieści z serii, stawia na wartości, w tym przypadku głównie na przyjaźń i rodzicielską miłość. Ma swoje przesłanie, rzeczywiście o czymś opowiada, choć często dość nieudolnie. Cieszę się, że mimo wszystkich niedociągnięć Harry Potter pozostał jednak czymś wartościowym.
Chociaż wiele w tej książce bym zmieniła lub poprawiła, nie żałuję, że mogłam się z nią zapoznać. Lektura jest raczej niewymagająca, a jej jakość pozostawia wiele do życzenia, stąd moje mieszane uczucia. Nie mam pojęcia, czy się zawiodłam, ale z całą pewnością oczekiwałam czegoś więcej. Nie chcę jednak zniechęcać Was do czytania. To dramat, zatem czyta się naprawdę szybko, więc jeśli ktoś uzna tą część za stratę czasu, to przynajmniej nie straci go dużo. Mimo wszystko miło było znów odwiedzić świat czarodziejów. Ale jeśli Rowling zamierza pisać coś jeszcze, to może lepiej niech robi to sama i nie bierze się za dramat, gdyż o tym typie literackim nie ma pojęcia.
Isleen

Komentarze

  1. Fakt, że to dramat mi nie przeszkadza. Ale skoro Harry to już nie jest Harry tylko jeczaca maruda (a jak był nastolatkiem z burzą hormonów to nie jęczał tylko robił swoje) i w ogóle Hogwart jakoś stracił swój urok, to dla samego syna Malfoya nie będę psuć sobie wspomnień z dzieciństwa;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie mimo wielu wad ta część całkiem przypadła do gustu i miło mi się ją czytało ;)
    Pozdrawiam
    Moment Of Dreams ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka sama w sobie jest całkiem przyjemna. Po prostu na tle pozostałych wypada średnio, przynajmniej dla mnie :)

      Usuń
  3. Kurcze... Już sama nie wiem, co mam o niej myśleć. Z jednej strony chętnie poznałabym nową książkę Rowling, a z drugiej odpycha mnie ona, mam wrażenie, że to taki odgrzewany kotlet :/
    Co tu robić? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze znam to uczucie. Generalnie u mnie zawsze sprawdza się zapoznanie z daną książką i wyrobienie sobie własnego zdania. Daj jej szansę :)

      Usuń
    2. Postaram się gdzieś ją znaleźć :D

      Usuń
  4. wchodziłam na Twojego bloga przez profil na bloggerze, Twój opis <3 przyjaźń syna Harryego i Dracona? :O paczucha z moim egzemplarzem powinna być u mnie jutro, nie wiem tylko kiedy będę mogła zabrać się za lekturę. podchodzę do niej z dystansem bo czytane opinie nie są pełne zachwytów. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostaje mi życzyć miłej lektury :) Może Ty jednak znajdziesz w tej książce to coś. I oczywiście czekam na Twoją opinię ;)

      Usuń
  5. [Uwaga! Spoilery!]
    Gdy przeczytałam Harry’ego Pottera pierwszy raz, miałam 9 lat i nadzieję, że „za dwa lata dostanę list do Hogwartu” ;) Szkoda, że marzenia się nie spełniają...
    Jednak pomimo tego, że ósma część była przyjemna i dostarczyła mi rozrywki, nie sądzę, że powinna zaistnieć - a przynajmniej nie jako oficjalna część serii. To nie była ta sama magia, jak przy czytaniu poprzednich książek. Tak jak pisałaś, bohaterowie nie byli tacy sami, a w fabule były wątki rodem z teorii fanów. Na nie innej odpowiedzi nie ma.
    Czytałam gdzieś, że Rowling zgodziła się na to wydanie jedynie dlatego, że potrzebowała pieniędzy, jednak na jej miejscu napisałabym następną serię. Dobrze wiem, że napisanie czegokolwiek nie jest łatwe, ale napisanie czegoś w klimacie wcześniejszych prac jest jeszcze trudniejsze. I dotychczas udało się jedynie Flanaganowi (Zwiadowcy, Drużyna, Wczesne Lata - jeśli nie czytałaś, naprawdę polecam!). Wracając do Joanne - nowa seria sprzedałaby się na fali popularności „autorki słynnego na całym świecie Harry’ego Pottera, która powraca z następną serią!” (tworzenie nowej serii, nie pojedynczej książki opłaca się bardziej - nowi fani, nowe przygody, nowe postacie, które nie skończą się szybko - przez to czytelnicy będą pamiętać o nich dłużej).
    W każdym razie, kupiłam w wersji angielskiej (ponieważ w tym roku mieszkam w USA), zaczęłam czytać... I w pierwszej chwili poczułam się rozczarowana. Tyle przeskoków w czasie, praktycznie żaden zarys tego, co się działo w pierwszych latach w Hogwarcie...! Na szczęście później zaczęło mi się podobać, a to głównie za sprawą Malfoyów. Tak jak Ty nigdy nie lubiłam Draco (jednak byłam mała i przybierałam punkt widzenia, jaki mi podawali, więc...), jednak tutaj był naprawdę świetny. Zresztą, podejrzewam, że gdybym przeczytała trochę później, miałabym o nim inne zdanie. A Scorpius... Ach, genialna postać! Jedna z najlepszych, jakie się pojawiły chyba nawet w całym HP. Był mądry, opiekuńczy, uroczy, zabawny, miał świetne riposty... („Dzięki za zostanie dla moich słodyczy, Albus!”) No i troszczył się o Albusa. I potrafił otworzyć jego oczy na pewne rzeczy. (Przy okazji, shippowałam AlScore tak samo jak Harrmione ;) Ale naprawdę by do siebie pasowali! I nawet mając te 9 lat nie traktowałam Rona i Hermiony jako pary na poważnie.) Co do samego Albusa - cóż, był irytujący, ale jego konflikt z ojcem jak dla mnie nie był tak nienaturalny. Chociaż to może dlatego, że jestem w tym „buntowniczym wieku”, jak Al, i sama miałam takie głupie kłótnie z mamą.
    I skoro już przy kobietach jesteśmy... Nie mam pojęcia, co Scorpius widział w Rose, która - swoją drogą - też była słabą postacią, trochę pustą. Na temat Delphi się nie wypowiem, bo była dość... Słaba. I córka Voldemorta?
    ...
    Kiedyś widziałam fanfiction o córkach Voldemorta i wciąż nie mam pojęcia, skąd to się wzięło. W książce to wydawał się tak samo nierealne.
    Rozpisałam się... Znów wyszła recenzja zamiast komentarza. ;)
    Uwielbiam Twój styl! Czyta się naprawdę przyjemnie, a Twoje recenzje nie przesadzają w żadną stronę. Życzę Ci dużo weny i czasu na czytanie i recenzjowanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak wyczerpujący komentarz i za słowa uznania :)

      Szkoda, że uważasz, że marzenia się nie spełniają. Może jestem niepoprawną marzycielką, ale nauczyłam się już nie negować żadnej ewentualności w życiu. Spotkało mnie już tyle „dziwnych” rzeczy, zarówno tych złych jak i dobrych, że uważam, że spełnienie marzeń (przynajmniej niektórych) to zazwyczaj kwestia ciężkiej pracy. To może brzmieć jak slogan, dopóki nie poznamy, co to znaczy ciężko pracować. Z całego serca życzę Ci, aby Tobie się udało spełnić przynajmniej jedno.

      O tak, Rose też mnie irytowała, była strasznie arogancka, przypominała jakąś wynaturzoną karykaturę Hermiony. Jednak o wielu postaciach nie wspominałam w recenzji, to by chyba nie miało sensu. No i Rose występowała tam stosunkowo rzadko. Za to postawa Scorpiusa w stylu "Jeszcze będzie moją żoną!" wywoływała mój szeroki uśmiech. Szkoda tylko, że Rose wypada tak słabo.

      Może konflikt Albusa z Harry'm wydaje mi się tak słaby dlatego, że ja praktycznie nie doświadczyłam czegoś takiego jak nastoletni bunt. Jak dla mnie po prostu zarówno jeden jak i drugi zachowuje się niedojrzale i jakoś... na wyrost? Zwłaszcza Harry, po którym spodziewałabym się więcej rozumu. Z drugiej strony zawsze uważałam się za buntowniczkę, ale w trochę innym znaczeniu niż powszechnie przyjętym. W każdym razie, ten konflikt po prostu po względem psychologicznym wydaje mi się dość słaby. A przynajmniej ze strony Harry'ego, bo w głowie czternastolatka przecież różne rzeczy mogą się dziać. Jednak niezależnie od tego, czy jest on wiarygodny czy nie, irytuje. Szczerze mówiąc, zwłaszcza na początku miałam wrażenie, że czytam jakiś dramat obyczajowy a nie książkę HP.

      Co do samego sensu wydawania tej książki... Hm. Temat trudny. Też mam wrażenie, że ta powstała na siłę. Daleka jestem od podejrzeń, iż autorce brakowało pieniędzy — jeśli ktoś pisze sagę, którą czyta się niemal najwięcej na świecie (wyprzedza ją tylko Biblia) to raczej tychże mu nie brakuje. Bardziej jestem skłonna uwierzyć, że prace sprawiły jej dużą przyjemność. To żadna tajemnica, iż Rowling jest z Harry'm bardzo związana — wiem, co to znaczy silnie związać się z postacią. Stworzenie czegoś równie fascynującego może być dla pisarza niezwykle trudnym zadaniem. Podejrzewam, że zakończenie serii na „Insygniach Śmierci” nie było łatwą decyzją. Może chciała to trochę odświeżyć albo wylać to co miała w głowie — przecież jeśli oficjalnie kończy się serię nie oznacza to, że nic nowego nam do głowy nie wpadnie. Jeśli tak, to znaczy, że widocznie nie wyczerpaliśmy tematu. Nie wiem też jak duży wpływ na samą książkę mieli pozostali autorzy. Może to za ich sprawą książka jest taka, jaka jest, bo jakoś wierzyć mi się nie chce, by Rowling sama to wszystko tak popsuła.

      Te koncepcje fanów może miały być ukłonem w ich stronę, ale wiem też, że Rowling uwielbia twórczość fanowską. Może dlatego jej pokłosie tutaj się znalazło.

      A pomysł z córką Voldemorta jest naciągany. Niby kiedy miałaby się urodzić? Przecież wtedy Bellatrix nie miałaby czasu jej donosić.

      Też się rozpisałam, ale miło pogadać :)

      Usuń
  6. Wszędzie się z ta książką spotykam :D

    Zapraszam-Mój blog
    Odwdzięczam się za każdą obserwacje :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja słyszę o niej głównie negatywne opinie. Jakoś mnie do niej nie ciągnie no i nie chcę sobie psuć swojego wyobrażenia o Potterze, więc raczej odpadam. Może kiedyś.
    szczerze-o-ksiazkach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi nie popsuła sentymentu ale może to zasługa nabudowanej wokół niej atmosfery ;) Chociaż może rzeczywiście trochę się wstrzymaj, bo jeśli się nie mylę, dopiero jakoś niedawno czytałaś Hp, prawda?

      Usuń
  8. Tak, aby po nią sięgnąć indywidualnie, to jednak nie mam przekonania. Jednak dla fanów HP z pewnością będzie to interesująca propozycja, taki dodatkowy bonus historii tych czarodziejów. :) Bardzo ciekawie czytało mi się za to Twoje spostrzeżenia i wrażenia. :) Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, chyba głównie fani jakoś ją zniosą (bądź nie), lub będą nią w ogóle zainteresowani, bo dla kogoś spoza fandomu może być już chyba tylko słabą, niezrozumiałą książką. Niemniej, mam nadzieję, że może jednak dasz jej kiedyś szansę ;)

      Usuń
    2. Żadnej książki nie wykluczam, jednak najlepiej czyta mi się takie propozycje, kiedy córka nalega, bo chce o nich podyskutować, jak się wkręci w HP, to ja też zostanę niejako przymuszona. :) Swoją drogą, ja z kolei czytam serie kryminalne, które niekoniecznie trafiają do innych swym klimatem. Cudownie, że każdy z nas zawsze znajdzie coś dla siebie. :)

      Usuń
  9. No więc tak: tej książki ni cholery nie przeczytam. Choć współpracuję z Media, więc nie byłoby problemu, by ją przeczytać. No kijem tego dziadostwa nie tknę.
    Od razu, jak tylko usłyszałam o tym - wiedziałam. Kolejny "hit" pisany wyłącznie dla pieniędzy.
    Tylko. Nie ma o czym gadać.
    Najbardziej przerażające jest to, że (z Twojej recenzji wnioskuję) dialogi są najsłabszym elementem tej książki. Ja pieprze, toż to jest dramat, więc składa się wyłącznie z dialogów?!
    Niesamowite po prostu.
    Od wielu osób już słyszałam, że Draco i jego syn są jedynymi dobrymi postaciami, to znaczy elegancko skonstruowanymi.
    Poraziło mnie to, co powiedziałaś o Harrym. Boże, jak oni mogli mu zrobić coś takiego... i to "Co to kurwa jest?" - umarłam xDDD
    Recenzja świetna, okrutnie długa, ale czytałam z największą przyjemnością i na szczeście bez spoilerów :D
    Cudo!
    Buziaki :*
    Kasia z Kasi recenzje książek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Rozumiem tą niechęć. Jak dla mnie ta "część" wypada średnio bądź słabo, zależy z której strony patrzeć. Tak słabego "powrotu" chyba już dawno nie było. No, ale warto przeczytać choćby dla dowiedzenia się, jak historia Harry'ego się potoczyła. No i mimo wszystko czyta się przyjemnie, chociaż szkoda, że nie ma z tego czegoś więcej. Mieszane uczucia są najgorsze, bo nie wiesz, czy książkę zgnoić do reszty, a wychwalać pod niebiosa też się nie da. A takie mam po tej lekturze. :)

      Usuń
  10. O nie taki irytujący bohater to coś nie dla mnie. Męczyłabym się jak nigdy zapewne więc nie sięgnę raczej tym bardziej, że jakoś nie ciągnie mnie do czytania jakiejkolwiek części HP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie pozostałe części HP polecam z całego serca :) Nie wszystkie były super ekstra, ale niektóre naprawdę dawały czadu, z resztą to ogólnie dobry cykl ;)

      Usuń
  11. Ja jeszcze nie przeczytałam, ale niebawem mam zamiar, ponieważ kocham HP:) Świetna recenzja:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Aleś się rozpisała dziewczyno!:D Trzeba było wylać trochę żółci ;) Ja zdecydowałam, że czytać nie będę. Właściwie przygodę z Harrym Potterem skończyłam jeszcze przed ostatnim tomem - trochę mnie ta bajka zmęczyła. Dlatego sztukę sobie odpuszczam, a cieszę się teraz tym bardziej, bo nie będę musiała użerać się z rozpieszczonym gówniarzem, synalkiem Harry'ego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę recenzja jest aż tak długa? Mi wydawało się, że nie przekracza długością mojego przeciętnego tekstu na tym blogu ;) Może po prostu jest tak nudna, że wszystkim wydaje się, że jest długa ;)

      A mi właśnie od powiedzmy "Czary Ognia" i "Zakonu Feniksa" ta seria dopiero zaczęła się naprawdę podobać, ale czytałam jako gówniara — ciekawe, jak teraz bym zareagowała. "Książę półkrwi" jest już gorszy i psuje trochę zwieńczenie, więc rozumiem to zmęczenie :)

      Usuń
    2. Twoje przeciętne teksty są długie! Zajrzyj na byle jakiego bloga to zobaczysz, że to zwykle góra 2 tysiące znaków ze spacjami ;)

      Ja też czytałam jako gówniara, właściwie rosłam razem z Harrym. Jednak po (chyba) "Zakonie Feniksa" stwierdziłam, że już mnie to nie kręci. Za to moi rodzice pozostali wiernymi fanami do dziś :P

      Usuń
    3. O, wiem, że są długie i że tej ilości internet nie lubi ;) Nie sądziłam po prostu, że ta konkretna jest dłuższa niż pozostałe. Ja mam zawsze problem z krótkimi notami, wolałabym pisać długie i szczegółowe recenzje, gdyż takich właśnie mi w sieci brakuje, w wielu przypadkach nie dają mi one dostatecznego obrazu lektury. Pisanie krótkich tekstów, w których jest miejsce tylko na "książka jest o tym i o tym, czytaj/nie czytaj" jakoś mnie nie satysfakcjonuje :(

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Prawdodziejka”. Klasyczna fantasy o sile przyjaźni.