Starcie dwóch światów. „Warcraft: Początek”



Nigdy nie grałam w „Warcrafta”, ale gdy tylko zobaczyłam zwiastun filmu na jego podstawie, obiecałam sobie, że pójdę do kina. O grze, chyba jak każdy, wielokrotnie już słyszałam, a nie mając pewności, czy uda mi się z nią w najbliższym czasie zapoznać, nie tylko przez brak czasu na gry ostatnio, ale też ze względu na mój kapryśny co do takich rzeczy sprzęt, pomyślałam, że zobaczenie ekranizacji pomogłoby mi się wdrożyć w to uniwersum.
                Nie ukrywam, że na seans przyciągnął mnie sam trailer — a w nim klasyczny świat fantasy, epickie bitwy, magia i miecz. Czyli wszystko to, co tygryski lubią najbardziej.
                Fabuła wygląda w sposób następujący: orkowie, na skutek utraty swojego domu podróżują między wymiarami, poszukując nowego miejsca do zamieszkania. Każdą krainę, do której przybywają po jakimś czasie pozostawiają spustoszoną, po czym przenoszą się do nowego miejsca. Kiedy rozpoczyna się akcja Warcraft: Początek obierają za cel krainę Azeroth, zamieszkiwaną przez ludzi. Rasy stają w obliczu konfliktu, jednak nie wszystko okazuje się takim, jakim jest na pierwszy rzut oka.
                Pojechałam do kina ze świadomością, że to może być gniot, jakaś bezmózga nawalanka, chociaż pewne elementy trailera zdradzały, że być może nie do końca. Nie przejmowałam się tym jednak, bo cieszyłam się, że pierwszy raz od dłuższego czasu zobaczę film fantasy, który nie jest parodią tego gatunku. Dobrze zrobiłam nie nastawiając się na produkcję konkurującą z ekranizacją Władcy Pierścieni, ale w żadnym razie nie pożałowałam, że udało mi się zobaczyć Warcrafta.
                Fabuła jest dobra. Po prostu dobra. Może nie jakaś nowatorska czy szczególnie zapadająca w pamięć, ale naprawdę przyzwoita. Przez film przewija się mnóstwo dynamicznych scen akcji, trzymających w napięciu, świetnie nakręconych walk, a także wiele postaci, w związku z czym dużo różnych wątków. Trudno wyznaczyć w Warcrafcie tylko jednego głównego bohatera. Ekranizacja popularnej gry została nakręcona w sposób podobny do innych najnowszych filmów. Tak, jak w Przebudzeniu Mocy (link do recenzji tutaj) pojawia się co najmniej troje głównych bohaterów, a sposób opowiadania tej historii przypomina ten, który spotykamy w serialach. Mimo podtytułu Początek (swoją drogą — kompletnie nieoryginalnego) wcale nie miałam wrażenia, że oglądam produkcję zawiązującą akcję serii. Wiele wątków miało swój początek poza wydarzeniami pokazanymi w filmie. Jedni bohaterowie w coś się wplątali, inni jeszcze niedawno zrezygnowali z czegoś ważnego w ich życiu i tak dalej. Zupełnie, jakbyśmy oglądali jakiś serial zaczynając od środka sezonu. Nie przeszkadzało mi to tak, jak w najnowszej odsłonie Gwiezdnych Wojen bo to w przeciwieństwie do Przebudzenia Mocy część, która dopiero określa klimat tworzącej się serii. Chyba jednak jeszcze nie przywykłam do takiego sposobu budowania fabuły.
                Podobało mi się jednakże to, że pokazuje się nam sytuację po obu stronach barykady. Że nie robi się ze wszystkich orków barbarzyńców i łupieżców. Do ich postaci twórcy przyłożyli się w takim samym stopniu, jak do ludzkich. Pokazano ich uczucia, więzi pomiędzy nimi, znacznie ich uczłowieczono. Mimo to wciąż zachowano klasyczny podział na dobro i zło. Dużo dobrego dla scenariusza jednak robi ukazanie pewnej prawdy, którą niektórym do dziś ciężko przyjąć — mianowicie faktu, że ludzie na ogół nie są źli z natury, ale popełniają niewłaściwie czyny ze strachu, pod przymusem lub pod wpływem manipulacji ze strony osób od nich potężniejszych.
                W dodatku rozpoczęto kilka nowych wątków, co tylko zachęca do obejrzenia następnej części filmu. Choćby tylko po to, aby zobaczyć, jak się rozwiną.
                Postacie prezentują się całkiem nieźle, ale tylko jedna z nich — Medivh — spodobała mi się bardziej niż inne, chociaż do końca nie wiem, dlaczego. Może po prostu wydaje się spośród wszystkich najbardziej skomplikowany lub tajemniczy. Jednak pozostali bohaterowie też budzą sympatię, zwłaszcza Lothar lub poszczególni orkowie. Garona też nie jest zła, chociaż ją z kolei, mam wrażenie, skonstruowano w sposób już dosyć oklepany. Przynajmniej wytłumaczono, dlaczego mimo twarzy orka pokrojem ciała przypomina atrakcyjną, ludzką kobietę.
                Było jednak w Warcrafcie coś, co wzbudziło moje zastrzeżenia. Mianowicie: wszechobecne CGI. Chociaż nie grałam, wiem mniej więcej jak produkcja wygląda pod względem graficznym. O ile wnętrza, orkowie lub czary prezentowały się fajnie i rzeczywiście oddawały klimat gry, to krajobrazy były po prostu... plastikowe. Rozumiem, że twórcom chodziło o jak najwierniejsze odwzorowanie świata z gier, ale naprawdę nie zaszkodziłoby (czy wręcz podziałałoby na korzyść) kręcenie w naturalnym plenerze. Jego sztuczność po prostu się widzi, zwłaszcza w scenach w lesie. Słowo daję, wszystko jest tam tak do przesady komputerowe, że można odnieść wrażenie, że drzewa wyjęli prosto z jakiejś makiety i powiększyli do naturalnych rozmiarów. Co innego jednak gra wideo, a co innego film. Nie ma gwarancji, że środki, jakich używamy w jednym medium, sprawdzą się w zupełnie innym. I tutaj niestety nie sprawdziły się.
                Poza tym, estetyka niektórych pojedynczych elementów, na przykład przedmiotów, przywodzi na myśl chińskie zabawki ze stoisk na jakimś miasteczkowym festynie. Zbroje, chociaż robią świetne wrażenie na monitorze komputera, nie koniecznie sprawdzają się na wielkim ekranie. Nawet w środku walki pozostają czyste, niezarysowane i okazałe. Mają też dość wyraźną i niestety infantylną kolorystykę i zdobienie, nie wspominając już o tym, jak swobodnie poruszają się rycerze przykryci taką kupą złomu.
                Dziwnie też wyglądały na przykład księgi. Lub elfy, a dokładniej mówiąc ich uszy. Tak, wiem jak wyglądają elfy z Warcrafta, ale na miłość boską, naprawdę nie dało się zrobić im tych uszu tak, aby przypominały żywą tkankę a nie kiepsko dobrany element cosplayu? Dobra, czepiam się, w końcu pojawiły się w filmie na całe trzydzieści sekund.
                Biorąc powyższe pod uwagę, zastanawiam się, czy skoro twórcy rzeczywiście uparli się na komputerowe wygenerowanie osiemdziesięciu procent filmu, to czy nie lepiej by było, gdyby po prostu nie wygenerowali wszystkiego innego, łącznie z ludzkimi postaciami? Tak, jak na przykład w Beowulfie, gdzie mamy do czynienia z hiperrealistyczną animacją, którą można łatwo pomylić ze zwykłym filmem. Od razu wyglądałoby to lepiej. Przynajmniej moim zdaniem.
                Dialogi zbudowano całkiem dobrze, chociaż raczej nie mistrzowsko. Są raczej przyzwoite, chociaż momentami wydawały mi się dość sztywne i nienaturalne. Ale było tak tylko w naprawdę nielicznych momentach.
                Uniwersum prezentuje się ciekawie i widać, że jest dość skomplikowane, ale Warcraft: Początek to jednak film poświęcony graczom. O wszystkim „opowiada się” w nim tak, jakby poszczególne jego elementy były dla widza oczywiste (swoją drogą trochę tak, jak na przykład w ekranizacji Igrzysk Śmierci). Nie piętnuję za to filmu, skoro nie jestem jego domyślnym targetem. Sama nie mogę powiedzieć, czy wystarczająco oddał grę, jednak mój kolega, który grał stwierdził, że bardzo się na niej opierano i włożono do filmu kilka easter eggów specjalnie dla fanów uniwersum.
                Podoba mi się za to motyw przewodni Warcrafta. Oglądając odnosiłam jednak wrażenie, że słyszę go przez całe jego trwanie. Na resztę soundtracku (no, może poza The Horde) nie zwróciłam większej uwagi. Dziwne, bo przed chwilą trochę go słuchałam i nawet mi podszedł.
                Warcraft: Początek może nie jest jakimś arcydziełem, ale bardzo się zdziwiłam gdy usłyszałam, że w Stanach Zjednoczonych praktycznie nie odniósł żadnego sukcesu. Moim zdaniem to dobry film. Może nie oryginalny, może nie jeden z najlepszych jakie miałam okazję oglądać, ale naprawdę przyzwoity, jeśli chcemy się trochę wyluzować, rozerwać, obejrzeć jakąś fajną, „epicką” bitwę. Trzeba go docenić za niezły scenariusz i sceny batalistyczne. Macie ochotę na najbardziej klasyczne fantasy spod znaku magii i miecza pod słońcem? Proszę bardzo, oto całkiem dobra pozycja na „geekowski”, piątkowy wieczór.
Isleen

Wyszperane na Facebooku!
Zdecydowałam poświęcić blogowi fanpage'a! Zapraszam, link tutaj :)

#warcraft_poczatek 

Komentarze

  1. świetnie piszesz. polubiłam fanpage, bo niestety nie mam możliwości dodać Twojego bloga do obserwowanych na bloggerze. mam podobnie, nigdy nie grałam w Warcraft, na film się nie wybierałam bo to na podstawie jakiejś gry itp. kilka dni temu chłopak pokazał mi zwiastun i się zakochałam, magia, walki, czyli tradycyjna, uwielbiana przeze mnie fantastyka! i tak obejrzeliśmy pierwsze 40 minut, już nie mogę doczekać się dokończenia filmu. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i polubienie fanpage'a. ;) Zastanawiam się, dlaczego nie możesz dodać do obserwowanych...

      Usuń
  2. Za film podziękuję, ale fb polubione ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Film obejrzeliśmy całą rodzinką, miły sobotni wieczór. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, wbrew pozorom, dobry film żeby pooglądać z całą rodziną :)

      Usuń
  4. Też byłam w kinie :) W gry jakoś namiętnie nie grałam, ale siostra z bratem grali parę lat temu, więc mniej więcej ogarniałam o co tam chodzi. Co do krajobrazów, to jak dla mnie zaletą było to, że były trochę komputerowe, ale rozumiem, że osobie nieznającej gier z tej serii, mogły przeszkadzać :) Mi podobalo się, że w filmie znalazło się też miejsce na odrobinkę humoru :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, gdybym była bardziej przyzwyczajona do warcraftowej grafiki, pewnie w kinie wydawałaby mi się bardziej naturalna :) Ale np. zauważyłam ostatnio, że na małym ekranie, np. laptopa, sztuczność mniej się rzuca w oczy.

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.