„Intruz” Stephenie Meyer: niewidzialna inwazja



Producenci filmowi przedstawiali nam hipotetyczny atak kosmitów już na setki sposobów. Wszyscy jednak kojarzymy latające spodki, obrazy rujnowanych miast, wielkie zniszczenie, przerażonych ludzi zwęglanych kosmicznymi laserami oraz te dziwne, szaro-zielone ciała obcych, których twarze przypominają coś na kształt głowy owada. Stephenie Meyer w swojej książce zatytułowanej „Intruz” prezentuje nam jednakże zupełnie odmienną od powszechnych wyobrażeń wizję inwazji na naszą planetę. Jak jej się to udało? Zapraszam do lektury.
                Akcja Intruza dzieje się tak naprawdę po fakcie, czyli już po opanowaniu przez kosmitów całej Ziemi. Większość ludzi nigdy jednak nie zauważyła zagrożenia, ponieważ ci najeźdźcy są o wiele subtelniejsi niż ich hollywoodcy kuzyni. Obeszło się bez wielkiej wojny pomiędzy dwoma światami. Obcy, którzy nazywają sami siebie Duszami, po prostu weszli w posiadanie ludzkich ciał, po cichu uśmiercając umysły ich wcześniejszych właścicieli. Wyposażeni w całą wiedzę, jaką dysponowała podbita ludzkość, próbują teraz wieźć życie podobne do naszego, ale bez wojen, biedy, cierpienia i niszczenia naturalnego środowiska. Przetrwali tylko nieliczni, desperacko próbujący nie pozwolić obcym siebie „zasiedlić”. Główna bohaterka, Dusza o imieniu Wagabunda, orientuje się jednak, że wcześniejsza właścicielka opanowanego przez nią ciała — Melanie Stryder — wciąż żyje i walczy o odzyskanie kontroli nad nim.
                Trzeba przyznać, że Meyer potrafi pisać z niezwykłą charyzmą, która nie pozwala łatwo oderwać się od lektury. W dodatku stworzone przez nią uniwersum jest bardzo spójne i przede wszystkim ciekawe. Szczegółowo opisuje świat Dusz, od razu wzbudzając zainteresowanie tymi istotami. W równie przykuwający uwagę sposób obrazuje życie w kryjówce „niezasiedlonych” ludzi. Należy jej się duży plus za oryginalność oraz umiejętność wykreowania świata, który jest nie tylko niepowtarzalny, ale również dobrze opracowany.
                Fabuła przypomina bardziej powieść obyczajową z elementami fantastyki naukowej. Akcja jest dosyć spokojna, a momentami bardzo zwalnia, kiedy Wagabunda rozmawia sama ze sobą lub z Melanie. Mimo wszystko ani przez chwilę nie zanudza. Trudno było mi oderwać się od powieści nawet wtedy, kiedy akurat nic znaczącego się w niej nie działo. Mimo wszystko znajdzie się tu też kilka momentów, które naprawdę potrafią trzymać czytelnika w napięciu. Poważnie. Po przeczytaniu Intruza mam nieodparte wrażenie, że Stephenie Meyer potrafiłaby napisać nawet listę zakupów, która byłaby niezwykle wciągającą lekturą.
                Poza tym, chyba mało kto wpadłby na pomysł, by stworzyć taką powieść z punktu widzenia kosmity. Daje to niezwykle interesujący efekt. Zwłaszcza w połączeniu z jaźnią Melanie, narracja oferuje nam możliwość spoglądania z obydwu stron barykady. Dzięki temu możemy przypomnieć sobie, że ludzie, chociaż przez Dusze postrzegani jako okrutni i niszczycielscy, potrafią kochać, współczuć i pomagać sobie wzajemnie, natomiast Dusze to nie tak do końca przebiegli okupanci, za jakich uważa je rasa ludzka.  Wydaje mi się, że główny rdzeń powieści stanowi jeden wielki konflikt wartości, jakimi kierują się obydwa gatunki, którym często brakuje umiejętności znalezienia w tym wszystkim złotego środka. To również zasługuje na pochwałę. Taki pomysł wydaje się o wiele bardziej prawdopodobny i dojrzalszy od dotychczas serwowanego nam modelu kosmity, tylko i wyłącznie okrutnego i pragnącego unicestwienia każdej cywilizacji, którą spotka na swojej drodze. A także szlachetnych ludzi, którzy w obliczu globalnej katastrofy zawsze porzucają własne wojny i w ramię w ramię, z zajadłością i poświęceniem walczą o przetrwanie swojej społeczności. Poza tym sam sposób przeprowadzania inwazji, wynikający też po części z pasożytniczej natury Dusz, jest moim zdaniem bardziej inteligentny i skuteczniejszy od widowiskowego rozwalenia Nowego Jorku. Dusze nie są też przeciwnikiem, którego da się łatwo pokonać za pomocą zniszczenia statku-matki czy zainfekowania ich ziemską bakterią lub potraktowania ich związkiem chemicznym.
                Jeśli chodzi o postacie, sytuacja przedstawia się w sposób bardzo dwojaki. Wagabunda i Melanie zostały całkiem przyzwoicie skonstruowane. Z tych dwóch ciekawsza wydaje się na pierwszy rzut oka Melanie, która ma bardziej buntowniczą naturę i uosabia człowieka samego w sobie — człowieka, który nawet mimo tego, że nie jest z natury zły, zostaje czasem postawiony w sytuacji konieczności wyboru mniejszego zła, lub czynu nieprzyzwoitego, ale dającego przetrwanie bliskim. Wagabunda natomiast jest jedną z Dusz, co siłą rzeczy czyni ją mało odrębną jednostką w swoim ujednoliconym poznawczo społeczeństwie. Mimo to, kiedy ujawnia się żyjąca Melanie, musi dokonywać wyborów, które wcześniej wydawały jej się nie do pomyślenia. Napotyka środowisko, w którym jej wcześniejsze założenia przestają być oczywiste; zaczyna się wahać między lojalnością wobec swoich pobratymców, a przywiązaniem do ludzi, między którymi pierwszy raz odnalazła osoby, którym naprawdę na niej zależy.
                Można tu wspomnieć również o Jebie, wujku Melanie, przesympatycznym mężczyźnie, który potrafi spoglądać na świat i zaistniałą sytuację z wielu perspektyw. Czytelnik zapewne obdarzy sympatią też młodszego brata Melanie, Jaimiego. Tu jednak kończy się lista postaci, o których warto napomknąć. Pozostałe nic sobą nie wnoszą lub po prostu nie przyciągają większej uwagi.
                Dużym minusem Intruza jest niestety wątek miłosny. O ile Stephenie Meyer sprawdza się jako kreatorka światów, gorzej radzi sobie właśnie z przedstawianiem miłości. W Intruzie zdaje się to być jeden z najważniejszych wątków, co bardzo działa na jego niekorzyść. Przede wszystkim jest przesłodzony i moim zdaniem trochę za mocno wyeksponowany. W tym wypadku zapewne sprawdziłby się jako wątek poboczny, ale nie główny. Poza tym autorka bez potrzeby komplikuje go, tworząc z niego „kwadrat” — Melanie kocha innego mężczyznę i Wagabunda innego. Myślę, że fabuła obeszłaby się bez takiego zagmatwania, które bardziej irytuje czytelnika zamiast fascynować. W dodatku poprowadzony jest trochę infantylnie, jak w powieści dla nastolatków. Jakby tego było mało, chłopak Melanie po prostu mnie denerwował swoim brakiem zrozumienia pewnych oczywistych spraw, które czyniły go bezkompromisowym i nieczułym. Nie wiedząc o obecności swojej lubej, nie potrafił zachować szacunku nawet wobec jej ciała. Potrafił je uderzyć tylko dlatego, że zamieszkiwała je inna osoba, a innym razem całował je bez wahania. Z drugiej strony Meyer próbowała go rehabilitować przedstawiając go jako oddanego kochanka, gotowego do poświęcenia za ukochaną. Wszystkie te elementy strasznie się ze sobą gryzą i zdradzają pewną niekonsekwencję w konstrukcji bohatera, która trochę zaważyła na jakości wątku miłosnego. Z resztą nie wydaje się Wam trochę dziwne to, że Melanie bardziej denerwuje całowanie Wagabundy (która, przypominam, zamieszkuje jej ciało) niż bezczeszczenie jej cielesnej powłoki przez drugą połówkę?
                Intruz mimo to broni się poruszanymi przez siebie innymi problemami dotyczącymi aspektów moralnych, bardzo aktualnych w obecnych czasach. Otwarcie sprzeciwia się bezrozumnej zemście, znieczulicy, zabijaniu. Z drugiej strony piętnuje fanatyzm i próby narzucania komuś sposobu, w jaki ma żyć. Pokazuje, że nie wszystkie metody mające zaprowadzić na świecie ład i porządek są dobre, oraz że nie istnieją sytuacje bez wyjścia.
                Chociaż Intruz nie jest arcydziełem, to całkiem przyjemna lektura, która mimo wszystko może dać do myślenia. Jeśli szukacie powieści o ciekawie skonstruowanym wszechświecie, polecam. Jeśli jednak macie alergię na kiepski wątek miłosny, zdecydowanie odradzam.
                Niestety, mam wrażenie, że tak dobry pomysł dało się jeszcze lepiej rozwinąć. Mam wrażenie, że autorka nie wykorzystała w pełni jego potencjału. Gdy się nad tym zastanowić, Intruz mógłby wypaść o wiele lepiej pod względem fabularnym, gdyby niektóre wątki wyeksponowano w wyższym stopniu, zamiast wysuwać na pierwszy plan ten nieszczęsny „kwadrat”.  Nie mogę powiedzieć, że to zła książka — lekturę wspominam miło i czekam na ewentualną drugą część. Mimo to uważam, że mogła być lepsza.
                Warto zauważyć, że Intruz doczekał się adaptacji filmowej!
Isleen


               
                 
                 
               


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.