Co z tą Everdeen?


UWAGA SPOILERY!
Notka zdradza szczegóły fabuły Igrzysk Śmierci i ich zakończenie!


Dziś zaczynam cykl tekstów dotyczących najpopularniejszej trylogii dystopijnej dla młodzieży „Igrzyska Śmierci”. Temat jest dość na czasie. W końcu niedawno mieliśmy premierę ostatniej części ekranizacji powieści S. Collins, „Igrzyska Śmierci: Kosogłos cz.2”. Należę do tych osób, które przeczytały książkę tuż przed wielkim wybuchem zainteresowania nią w naszym kraju. Postanowiłam zatem zamieścić recenzje wszystkich trzech części, jednak zanim to zrobię, pragnę podzielić się moimi odczuciami i refleksjami na temat ich głównej bohaterki — Katniss Everdeen.
Przyznam Wam od razu i bez ogródek: chociaż uważam trylogię za dobrą i jak najbardziej rozumiem jej fenomen, samej Katniss nie lubię. Dlaczego? Tłumaczyć by długo. Dlatego poświęcam na to osobny artykuł. Życzę miłej lektury.
Całkiem niezłe początki
To nie jest tak, że uważałam Katniss za złą postać zawsze. W pierwszej części Igrzysk Śmierci Collins radzi sobie z jej kreacją całkiem dobrze. Może Katniss nie należy do najbardziej interesujących ani wzbudzających sympatię osób, mimo to jej przedstawienie było spójne i konsekwentne. Oto zaproszono nas do umysłu szesnastolatki, który wydaje się być o wiele starszy od niej samej. Katniss nigdy bowiem nie miała łatwego życia. Od urodzenia wychowywała się w biedzie i nędzy, w Dystrykcie Dwunastym, najmniej zamożnym obszarze Panem. W młodym wieku straciła ojca, z którym łączyła ją więź silniejsza niż z kimkolwiek innym. Chociaż przez tak traumatyczne przeżycie zamknęła się w sobie, musiała szybko stanąć na nogi i dorosnąć, ponieważ jej matka wpadła w depresję i nie była w stanie zadbać o siebie, a co dopiero o nią i jej młodszą siostrę. Everdeen musiała wziąć na swoje barki ciężar odpowiedzialności za rodzinę i stać się jej żywicielką. W momencie rozpoczęcia powieści odnosimy wrażenie, że mamy do czynienia z postacią o wiele starszą niż wskazywałby na to jej wiek. W końcu Katniss przeżyła o wiele więcej, niż większość jej rówieśnic.
Podobała mi się moralność Katniss. Już samo zgłoszenie się do Igrzysk za młodszą siostrę budzi podziw. Łączyły się w niej cechy od zawsze walczącej o przetrwanie dziewczyny oraz protektorki. Nie robiła krzywdy nikomu, jeśli nie uznała tego za konieczność aby przetrwać, a już na pewno nie była w stanie skrzywdzić dziecka, chociaż to przybliżyłoby ją to do zwycięstwa w Igrzyskach. Zamiast tego zawarła sojusz z Rue i starała się z całej siły ją chronić. Jako postać nie była oczywiście zbyt oryginalna. Nie zadziwiała swoim charakterem i większością swoich czynów. Wydawała się być cichą myszką pośród pozostałych trybutów. Twarzą w tłumie. Nikim specjalnym. Jako kreacja przedstawiała się przyzwoicie. Nie miała niedociągnięć, ale też nie wyróżniała się specjalnie spośród wielu postaci literackich. Ceniło się ją jako obserwatorkę i narratorkę, ale sama w sobie nie zrobiła, przynajmniej na mnie, wielkiego wrażenia.
Chociaż wydawca próbował zrobić z niej bohaterkę dzielnie stawiającą czoło złu, w rzeczywistości miałam wrażenie, że jednak brakuje jej woli walki nawet o własne życie, a co dopiero o słuszną sprawę. Owszem, korzystała z każdej możliwej okazji, aby przetrwać na arenie, ale chyba bardziej wiązało się to z obietnicą daną Prim, a nie jej własną chęcią życia. To było w porządku, nie przeszkadzało mi, choć trochę nie pasowało to do tak młodej osoby. W końcu nie jedna nastolatka straciła ojca i wychowywała się w ubóstwie. Nie mnie jednak oceniać, jak osoba w jej sytuacji powinna się zachowywać. Miałam nadzieję, że w następnych częściach powieści obudzi się w niej ten duch, ten charakter, który tak zachwalał cały rewers okładki. Póki co miała prawo pozostawać taką, jaką była.
Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia —coś zaczyna się psuć
Katniss dręczą senne koszmary i makabryczne wspomnienia. W porządku. Rzeczywiście ma prawo do rozchwiania emocjonalnego po swoich przeżyciach. Bardziej niepokojące jest to, co dzieje się z jej umiejętnościami w sferze interakcji społecznych. Chociaż wcześniej miała Peetę w głębokim poważaniu, nagle olśniło ją i uświadomiła sobie, że kocha tego chłopaka i chce zrobić dla niego wszystko. Zupełnie nie widać przejścia między stanem obojętności wobec niego do miłości, co oczywiście wskazuje na niekonsekwencję w budowie postaci. Lub na to, że naprawdę ma duży problem ze sobą samą. Skłaniam się jednak ku pierwszej opcji zważywszy na fakt, że Igrzyska Śmierci to powieść dla nastolatków i po prostu nie mogło obyć się bez wątku miłosnego. Z drugiej strony, skoro Collins już uparła się na to, aby rozkochać Katniss w Peecie, mogłaby chociaż dać jakiś znak, że to rzeczywiście miłość, a nie coś, co miłością tylko się wydaje. Dlaczego najpierw bez wahania zgłasza się do Igrzysk za swoją siostrę, a potem potrzebuje tyle czasu żeby uświadomić sobie, że w związku z nowymi Igrzyskami Peeta też jest zagrożony? Nie powtarza tego, co zrobiła wcześniej. Najpierw ubolewa nad swoim własnym losem, przypomina sobie o Peecie dopiero, kiedy trochę się uspokaja. Swoją drogą wydaje się, że to właśnie wtedy tak właściwie się w nim zakochuje. Dziwne, nie? W każdym razie albo kocha go mniej niż Prim, albo coś naprawdę jest nie tak. Pozostaje też pytanie, co stało się z gotową do poświęcenia Katniss z pierwszego tomu trylogii? Fakt, potem stawia sobie za cel ochronę Peety, ale dlaczego nie pomyślała o tym tak szybko, jak zrobiła to w pierwszej części w przypadku Prim? Czyżby już była bardziej świadoma zagrożenia, kiedy ostatecznie przekonała się o jego istnieniu na własnej skórze? Okazała się nie tak odważna w przypadku realnego zagrożenia, które teraz już zna? Mimo swoich dokonań nie miała już tyle motywacji, by chronić ukochanych? A może nie kochała Peety tak naprawdę? Albo to po prostu błąd w konstrukcji. W każdym razie nie podoba mi się to, bo coś istotnego straciła.
Katniss widzi, do czego doprowadziła jej ostatnia decyzja na arenie. Nie spodziewała się buntu mieszkańców Panem, ale jest świadoma jego istnienia tuż obok niej i z jej przyczyny. Rozumie też powody tego buntu. Wydaje się jednak od niego odcinać. Nie ma w niej chęci zwalczenia zła. Jest tylko chęć ucieczki od brutalnej rzeczywistości, od całego świata. Nie wierzy, że życie mieszkańców Dwunastki może się zmienić. Nie wierzy w to, chociaż sama wstrząsnęła fundamentami, na których prezydent Snow buduje swoją propagandę. Zupełnie nie dostrzega tego, że w jej mocy jest coś naprawić lub chociaż zakończyć. Za bardzo się boi, by to dostrzec. Daje swojemu wrogowi sterować sobą jak marionetką, ponieważ wierzy, że tylko dzięki temu jej rodzina będzie bezpieczna. Wydaje się nie pamiętać, że nadejdą nowe edycje Igrzysk, a jej siostrze wciąż grozi udział w nich. Płynie z prądem, co ma być, to będzie. Zrobi wszystko dla Prim, z wyjątkiem buntu. Bo nie widzi w nim celu ani perspektyw. Albo zwyczajnie jest tchórzem. W każdym razie, miała szansę zapewnić swojej rodzinie bezpieczną przyszłość, ale z niej nie skorzystała. Ze strachu. Chociaż sama udowodniła, że tak słaby system, jaki panuje w jej kraju może zachwiać garść jagód, postanawia nie robić nic.
 Co za różnica, czy Snow zabije Prim na Igrzyskach czy w wyniku nieudanego buntu? Poprzez bunt Katniss mogła dać jej przynajmniej jakąś szansę. Zaniechawszy go pozwalała, aby pewnego dnia wylosowano Prim na Dożynkach. Bunt nie był opcją. Był w jej przypadku koniecznością, jeśli razem z Primrose chciała mieć godną człowieka przyszłość. I tym zaniechaniem traci dużo w moich oczach.
Ale przecież walczyła przeciwko Snowowi, powiecie. O tym za chwilę.
Kosogłos — po co to męczeństwo?
Jeśli czytaliście ostatnią część Igrzysk, zapewne wiecie, że tak naprawdę Katniss wciąż nie chciała walczyć. Właściwie została zmuszona do przyłączenia się do zbuntowanego Dystryktu Trzynastego. Skoro była zdana na ich łaskę, to ich się słuchała. To samo działo się wcześniej, tyle, że słuchała się Snowa. Bo wydawało jej się, że musi robić wszystko, co on jej rozkaże. Oczywiście, potem dążyła do tego, aby go zabić, jednak wtedy już nie mogła się wycofać ze współpracy z Trzynastką. A Snowa w końcu nienawidziła. Skoro miała możliwość zabicia go, to z niej skorzystała. Bo cofnąć się już nie mogła. Nie ma w tym ani grama buntu czy bohaterstwa. Po części to wynik braku dążenia do decydowania o sobie, a po części po prostu chęć zniszczenia kogoś, kto jej szkodził, kiedy w końcu stracił nad nią władzę. Wiedziała, że teraz jedynym sposobem, aby ochronić Prim jest zabicie Snowa, więc próbowała to zrobić. Dostosowała się do warunków.
W Kosogłosie Katniss wciąż pozostawała ślepa na wiele spraw. Prim słusznie zauważyła, że ruch oporu zrobi wszystko, o co Katniss go poprosi tylko po to, aby została Kosogłosem. I zamiast zapewnić siostrze ochronę ze strony Trzynastki i nie dopuścić do jej śmierci, poprosiła o to, aby Prim mogła zatrzymać swojego kota. Widziała, że w Prim rodzi się chęć pomocy buntownikom i zamiast zabronić im mieszania jej w ryzykowne przedsięwzięcia, poprosiła o coś tak trywialnego!
Poza tym denerwował mnie jej stosunek do Gale'a. Chłopaka, który zrobił dla niej dużo więcej niż Peeta i który zawsze stał za nią murem. Gale wskoczyłby za Katniss w ogień, ale ta w ogóle tego nie dostrzegała. Odrzuciła go, ponieważ musiała na kogoś zwalić winę za śmierć Prim. No bo przecież Gale pracował nad bombami, które potem Coin zrzuciła na dzieci i które stały się przyczyną śmierci młodszej siostry Katniss. To jak obwiniać Nobla za stworzenie dynamitu, który miał służyć pracy górników w kopalniach o to, że ludzie się nim dzisiaj zabijają. Gale projektował bomby, ale miały one służyć celom rebelii. Nie wiedział tak do końca, do czego zostaną użyte.
Uważam, że Katniss jest hipokrytką. Czemu? Dlatego, że po zwycięstwie rebelii zgodziła się na zorganizowanie symbolicznych Głodowych Igrzysk, w których miały wziąć udział dzieci z Kapitolu. Jak ktoś, kto zawsze bronił dzieci może dopuścić do takiej decyzji, w dodatku doskonale wiedząc, że dzieci niczemu nie są winne? Po swoich własnych doświadczeniach powinna zdawać sobie sprawę, jak ogromnym złem jest krzywdzenie niewinnych, tych, którzy muszą płacić za wojny dorosłych własnym cierpieniem. Katniss najlepiej ze wszystkich ocalałych powinna rozumieć, że zemsta, zwłaszcza na niewinnych dzieciach tylko nakręca spiralę nienawiści i buntu. Znając Prim, na pewno nie byłaby zadowolona z takiej pomsty. Przywróciło jej to życie? Nie. Za to odebrało zapewne wielu takim samym dzieciom, jak ona. I po co? Katniss udowodniła tym posunięciem, że wcale nie jest lepsza od Snowa, mało tego, stała się niebezpiecznie do niego podobna. Po co właściwie z nim walczyła? Z pewnością nie po to, aby na świecie było lepiej.
Chociaż zawsze miała do matki żal, że po śmierci ojca nie potrafi się pozbierać, sama już się nie podniosła po śmierci Prim. Powtórzyła dokładnie to, co zrobiła jej matka. W filmie tego nie pokazano, ale w książce wydawała się wcale nie kochać swoich własnych dzieci, miała do nich stosunek wręcz obojętny.
Poza tym, od W pierścieniu ognia do Kosogłosa Katniss wydaje się w ogóle nie wiedzieć, czego właściwie chce. Daje sobą rozporządzać każdemu, komu wpadnie w ręce, wszystko dzieje się jakby obok niej, jeśli w coś się angażuje, to tylko dlatego, że musi. Nieświadomie krzywdzi przy tym wiele osób. Czasami chce się ją kopnąć w tyłek i krzyknąć, żeby w końcu wzięła się w garść.
 Lepsza jednak filmowa Katniss?
Długo nie mogłam przekonać się do Jennifer Lawrence w roli panny Everdeen. Jej podobieństwo do bohaterki Igrzysk Śmierci nawet po charakteryzacji było raczej naciągane. Nie mówię, że aktorka jest gruba, ale z pewnością nie wygląda jak ktoś niedożywiony. Na ekranie wyglądała dość krzepko i zdrowo, podczas gdy wiemy, że Katniss była wychudzona i z pewnością nie tak zadbana, jak jej filmowa postać. Lawrence pokazywała też nieco inny charakter, niż znamy z powieści — jej Katniss wydawała się bardziej pewna siebie i waleczna, momentami nieco zadufana, podczas gdy powieściowej bohaterce często brakowało pewności siebie i zdecydowania.
Po obu częściach Kosogłosa myślę jednak, że Lawrence naprawiła postać Katniss. O wiele lepiej oglądało mi się taką Everdeen, niż gdybym miała zetknąć się po raz kolejny z taką, jaką przedstawiano ją w powieści. Ta kreacja była bardziej spójna, bardziej konsekwentna i mniej rozchwiana. Również zakończenie pokazała zupełnie inaczej — ta Katniss owszem, przeżyła wiele okropności, ale widać było, że jednak ma po co żyć i że zamierza być szczęśliwa. I za to podziwiałabym Katniss, gdyby rzeczywiście tak skończyła się trylogia.
Isleen

Komentarze

  1. Uważam, że Katniss jest gorsza od Snowa. Snow jest wybitnym manipulatorem, a Katniss zawsze tylko kukiełką. Snow inteligentnie przewiduje i planuje, a Katniss płynie z prądem jak śnięta ryba. Łączy ich tylko jedno - oboje dają się nabrać Coin.

    W końcu artykuł, który nie głaszcze pokrzywdzonej Katniss po głowie. Ja też uważam, że wiele rzeczy popsuła z własnej winy. A za to, co zrobiła Gale'owi powinna zeżreć te jagody.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.