Moja przygoda z Ziemiomorzem: Czarnoksiężnik z Archipelagu



Kiedy kończyłam klasę maturalną, moje liceum podarowało uczniom talony na książki. Mogliśmy wejść do odpowiedniej księgarni i za okazaniem talonu wybrać dla siebie książkę lub książki, których wartość nie przekroczy ceny na nim podanej. Pośród opasłych tomów, najmodniejszych w tamtym czasie powieści fantastycznych, jakimś cudem rzuciła mi się w oczy stosunkowo mała książeczka. Na początku wydawało mi się, że „Czarnoksiężnik z Archipelagu” to kolejny, grafomański wytwór podrzędnego autora. Wszak tytuł nie był ani specjalnie odkrywczy, ani oryginalny. Można było pomyśleć, że po spojrzeniu na okładkę da się odgadnąć całą treść. Nigdy wcześniej nie słyszałam o Ursuli K. Le Guin. Moją uwagę przykuł komentarz zamieszczony w środku, który napisał sam Lem. Okazało się, że to jeden z niewielu wytworów amerykańskiej fantastyki, który ten wybitny pisarz cenił. Następnie zauważyłam, że książkę przekładał Barańczak. Dało mi to do zrozumienia, że wcale nie mam do czynienia z trzeciorzędną literaturą popularną, a być może poważnym dziełem, z którym warto się zapoznać. I nie pomyliłam się.
                Czarnoksiężnik z Archipelagu to pierwsza powieść z cyklu Ziemiomorze. Ma już swoje lata, bo została po raz pierwszy wydana w 1968 roku. Może to jeszcze nie tak stare dzieło jak chociażby tolkienowska Trylogia, ale na rynku wydawniczym może uchodzić za dziadka. Zauważyłam, że w Polsce nie jest szerzej znana, nawet rasowym molom książkowym i jeśli ktoś o nim słyszał to dlatego, że gustuje właśnie w klasyce lub w fantastyce. Mam wrażenie jednak, że powoli się to zmienia, gdyż w Empiku od jakiegoś czasu można kupić cały cykl w jednym tomie.  
                Na pierwszy rzut oka fabuła przedstawia się dosyć banalnie: utalentowany chłopiec o pseudonimie Krogulec, obdarzony magicznymi mocami, trafia pod opiekę starego czarnoksiężnika, który uczy go zaklęć. Następnie Krogulec postanawia kształcić się w akademii magów. Tam właśnie podczas potyczki ze swoim największym rywalem przez swoją własną arogancję wpada w nie lada kłopoty. Chłopiec tylko pozornie z nich wychodzi, gdyż okazuje się później, że od konsekwencji jego nieprzemyślanych działań nie ma ucieczki. I tu właśnie fabuła przestaje być banalna.
                Powieść napisana jest w sposób bardzo przemyślany. Całą atmosferę legendarności wypełnia głęboka symbolika. Tej książki nie da się czytać bez wysilenia intelektualnego. Każdy element fabuły zdaje się idealnie wpleciony w całość. Nie spotkamy tu interesujących wątków pobocznych ani skomplikowanych intryg. Mamy za to dobrze skonstruowany wątek główny, do którego nie trzeba dodawać żadnych innych, gdyż powieść jest po prostu kompletna. Jej konwencjonalne elementy nazwałabym raczej klasycznością a nie banalnością. Czarnoksiężnik z Archipelagu sprawia wrażenie dzieła, na którym wzorują się inne powieści fantastyczne, a nie wzorującego się na konkretnej konwencji.
                Czas teraz na kilka słów o głównym bohaterze, którego prawdziwego imienia Wam nie zdradzę — sami musicie je poznać podczas lektury. Muszę przyznać, że Krogulec wywarł na mnie jak najlepsze wrażenie. To świetnie skonstruowana postać. Im dalej brniemy w powieści, tym łatwiej nam się z nim identyfikować. Krogulec symbolizuje bowiem każdego z nas. Jak my wszyscy musi stawić czoło swoim lękom, wątpliwościom i słabościom. Popełnia błędy, za które musi brać odpowiedzialność. Kupił mnie swoją siłą i umiejętnością wyciągania wniosków. To postać, która nie załamuje się mimo największych trudności, która nie boi się brać spraw we własne ręce. Przy tym jednak autorka przesadnie go nie idealizuje. Pozostawia mu wszystkie ludzkie ułomności, aby na jego przykładzie udowodnić nam, że każdą z nich jesteśmy w stanie pokonać. Chociaż jest kimś zupełnie innym niż np. Bilbo Baggins, funkcjonuje na bardzo podobnej zasadzie.
                Intrygująca jest też konstrukcja uniwersum powieści. Autorka dokonuje swego rodzaju eksperymentu, który polega na odwróceniu realiów, w jakich żyjemy. Świat Ziemiomorza, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się na ogromnym archipelagu, a nie na zwartych kontynentach, na których żyje większość ludzkości. Ponadto w tym świecie nie dominuje rasa biała, lecz zbliżona w opisie do społeczności indiańskich. To właśnie ludzie tej rasy tworzą najbardziej zaawansowaną cywilizację Ziemiomorza, opierającą się jednak na magii a nie nauce. Fakt ten może stanowić świetną pożywkę dla czytelników, którzy interesują się antropologią, etnologią czy kulturą. Ponadto spotkamy tu mnóstwo odniesień do pewnych uniwersalnych elementów kultury międzynarodowej, np. nakazu ochrony naszych prawdziwych imion, przedstawień zła w postaci smoka lub cienia, czy też konieczności wtajemniczenia podczas nauki czarów. Czytając widzimy, że mamy do czynienia z autorem dobrze wykształconym.
                Na uwagę zasługuje również fakt, że Polacy mogą pochwalić się naprawdę dobrym przekładem. Z resztą nie ma co się dziwić. Nie ważne, jaką opinię mielibyśmy o Barańczaku jako takim, trudno odmówić mu kunsztu. Co prawda nie jestem pewna, czy przetłumaczenie słowa wizard na czarnoksiężnik jest fortunne (czarnoksiężnik wydaje mi się słowem nacechowanym negatywnie), mimo to całość prezentuje się naprawdę dobrze. Język polskiego przekładu (nie mam dość kompetencji by mówić o oryginale) to po prostu majstersztyk. Dzięki niemu mamy poczucie obcowania z literaturą już nie popularną a piękną. Nie jest przy tym zbyt trudny, dlatego możemy się cieszyć tekstem bardzo dobrze dopracowanym pod względem językowym i estetycznym bez konieczności ciągłego zaglądania do słownika.
                Chciałabym dorzucić jeszcze jedną uwagę o klimacie powieści. Czytając miałam przyjemne poczucie zetknięcia z klasyką utworów fantasy. Przypomniało mi się moje pierwsze spotkanie z Heroes: Might and Magic 3. Zapachniało mi też Tolkienem, a w każdym razie czymś wywołującym tego rodzaju sentyment. A tego właśnie szukałam w takiej książce.
                Książka nie jest długa. Pochłonęłam ją w jeden, może półtora dnia. Po skończeniu miałam tak zwanego książkowego kaca. Czułam zdrowy niedosyt, który jednak niektórym może się nie spodobać. Dla mnie, kogoś przyzwyczajonego do (że tak to nazwę) tomistycznego rozłożenia akcji, powieść skończyła się za szybko. Myślę jednak, że utwór ma odpowiednią objętość. Nie jest przegadany, a wzbudza zainteresowanie następnymi częściami zupełnie tak, jak finalne odcinki sezonów Gry o tron każą nam czekać z niecierpliwością na kolejne sezony. W polskich księgarniach kolejne tomy są słabo dostępne. Do tej pory dotarłam tylko do trzeciego tomu, a jestem tym typem osoby, który woli mieć książki w formie materialnej na własność, zamiast wypożyczać je z biblioteki.
                Komu poleciłabym Czarnoksiężnika? Chyba każdemu. Myślę jednak, że jest idealną lekturą dla osób wchodzących w wiek dorosły, gdyż opowiada właśnie o dojrzewaniu i nauce odpowiedzialności, przy czym motywuje do stawiania czoła lękom związanym z dorosłością. Spodoba się na pewno także fanom klasycznej fantasy, a także osobom interesującym się naukami o kulturze i człowieku. To również cenna lektura dla każdego, kto chce się po prostu czegoś nauczyć. Jeśli jednak szukacie przede wszystkim rozrywki, to ta książka Wam jej raczej nie zapewni. Ale to już kwestia tego, co uważacie za rozrywkę.
                Myślę, że Czarnoksiężnik to silny argument przeciwko opiniom głoszącym, że fantastyka nie przekłada się na prawdziwe życie. Dzieło Le Guin to właśnie alegoryczna opowieść o życiu, a konkretnie o dorastaniu i nauce brania odpowiedzialności za swoje czyny. Moim zdaniem Le Guin świetnie zobrazowała w niej, jak nasze nawet najdrobniejsze decyzje mogą wpłynąć na życie nasze i innych oraz jak ważne jest, by myśleć z wyprzedzeniem o skutkach podejmowanych przez nas działań. Zdaje się nieść konkretne przesłanie: używaj mózgu, nawet w sprawach pozornie nie mających wielkiego znaczenia, nie daj się pysze oraz nie bój się zmagać ze swoimi lękami i skutkami swoich błędów.
Isleen
Edit: Przepraszam za potworne „zwisy” w tym, oraz poprzednim artykule. Nie potrafię w tym edytorze zrobić twardej spacji. Naprawię to jak tylko dowiem się, jak zrobić to w Bloggerze. 



               
                     
               
                  

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdy przeczytałam datę wydania książki, byłam w lekkim szoku. Wow, to jest dość stare... Nie czułam się tak, czytając tę książkę te kilka lat temu, a miałam wtedy najpewniej 10/11 lat. Nie pamiętam jej zbyt dobrze, ale mam bardzo dobre wrażenia. Jeśli dobrze pamiętam, było w niej wiele ciekawych przygód i dobrych postaci, a sama historia była wciągająca. Pamiętam, że inaczej było po przeczytaniu następnej części, która mnie dość zmęczyła.
    Przy okazji, naprawdę podoba mi się Twój blog - zarówno wizualnie, jak i treściowo. Lubię czytać recenzje, a Twoje są idealnie wyważone. Nie przesładzasz, nie hejtujesz, ale pokazujesz wszystkie wady i zalety. Ponadto Twój styl - ach, uwielbiam go! Czyta się bardzo przyjemnie i nie odczuwa się długości tekstu. Z przyjemnością przeczytałabym książkę Twojego autorstwa... Ba, nawet podręcznik szkolny, jeśli byś jakiś napisała ;)
    Życzę dużo czasu na czytanie i weny do pisania, bo wiem, że nawet recenzje wymagają nagłego impulsu, który pokieruje Cię do pisania. Ach, i powodzenia na studiach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ten ciepły komentarz. Przeczytałam go tuż po chwili mocnego zwątpienia w siebie i po czasie dla mnie dość trudnym emocjonalnie. Naprawdę podniosłaś mnie na duchu.
      Gdy czytam tą recenzję teraz, pojawia się u mnie uśmieszek zażenowania. To moja pierwsza na tym blogu i widzę, jak bardzo mój styl a nawet sposób edycji się zmieniły. W dodatku nie wiem, co mnie podkusiło, żeby recenzować aż taką klasykę. Chyba po prostu nie wiedziałam tak naprawdę, od czego zacząć, a chciałam, żeby zaczęło się przyjemnie.
      Tak naprawdę chciałabym kiedyś napisać książkę. To w tej chwili moje największe marzenie. Właściwie ten blog jest formą przygotowania się do niej, ponieważ wydaje mi się, że analizując książki, jak również to, co mi się w nich podobało a co nie bardzo mi pomoże. Mam nadzieję, że to marzenie się ziści :)

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że Ci się uda! Myślę, że wielu osobom podobałby się Twój styl (to nie tylko moja opinia, podesłałam link mojej przyjaciółce i jej też się podobało :D). Myślę, że niezależnie od tematyki poradziłabyś sobie (a czytając niektóre Twoje prace odniosłam wrażenie, że jesteś osobą z "głęboką duszą", więc nawet trudne tematy poruszone przez Ciebie czytałoby się z przyjemnością).
      Hah, to poniekąd zabawne... Ludzie do mnie ciągną. Jestem takim "sweetheart" lub "bully z XVII wieku" nawet dla obcych... ;)

      Usuń
    3. Potrzeba światu takich "sweetheartów". W dobie hejtu, gdzie każdy każdego ma gdzieś, więc bardzo cenię takich ludzi. :)

      Chciałabym poruszać głębokie tematy. Dla mnie literatura nie jest literaturą jeśli tego nie robi. Nie mam nic do lekkich i przyjemnych książek, ale one są "ulotne", nie pamięta się o nich. Natomiast porządna literatura to ogromna siła. Moim zdaniem pisarz jeśli ma tworzyć, to musi być osobą, która rzeczywiście ma coś do powiedzenia. Mogą to być banały, mogą to być myśli rewolucyjne, ale niech to będzie COŚ. :) Dlatego staram się nad sobą pracować, choć dużo pracy przede mną.

      Usuń
    4. Ach, no i wielkie dzięki za polecanie bloga innym :) A myślałam, że te wyświetlenia z USA to boty :D

      Usuń
  3. Zakochałam się w "Czarnoksiężniku z Archipelagu" gdy tylko go przeczytałam. To jest fantasy, ale takie trochę "niedzisiejsze", bo wymagające myślenia. Dlatego teraz marzę żeby w końcu przeczytać całe Ziemiomorze! Ty je już przeczytałaś, masz jakąś opinię o całości?
    Bardzo ciekawe podejście do tej książki, rzadko kiedy spotykam tak przemyślane odniesienia na blogach. Po zastanowieniu przyznaję Ci rację całkowitą, za jednym wyjątkiem - wydaje mi się, że bohater miał chwile załamania. Ale reszta jest świetna, szczególnie zaskoczył mnie (ale żeby nie było - zgadzam się z Tobą w 100%) wniosek, że po treści widać, że autorka jest "dobrze wykształcona".
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Całego jeszcze nie zdążyłam przeczytać, do tej pory udało mi się "Czarnoksiężnika", "Grobowce Atuanu", "Inny wiatr", w kolejce czeka "Theanu". Nie wiem nawet ile dokładnie jeszcze jest części, ostatnio doszło kilka opowiadań, więc jeszcze będę siedzieć w tym świecie ;) Ale to, z czym już udało mi się zapoznać jest równie świetne, co "Czarnoksiężnik", ale wydaje mi się, że trochę trudniejsze do analizy. Chociaż to może kwestia perspektywy. Tak, Krogulec miał chwile załamania, nie twierdzę wcale, że nie. Po prostu on zawsze potrafił znaleźć siłę, aby przezwyciężyć wszelkie słabości i o to mi głównie chodziło. W końcu gdyby był "nie do zdarcia" również nie byłby zbyt wiarygodny. Po prostu podziwiam go za tą siłę, dzięki której zawsze potrafił wstać z kolan ;)

      Usuń
    2. Hah - ja też mam nadzieję, że będę siedzieć, bo duże piękne "Ziemiomorze" mam już na półce, a teraz czaję się na "Sześć Światów Hain". Też prawda - wiarygodność to duża zaleta tego świata (zwłaszcza gdy rozmawiamy o fantastyce :D).

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.