Filmowa adaptacja „Chaty”.



Tak jak obiecałam już jakiś czas temu, dziś opowiem Wam o ekranizacji jednej z najważniejszych dla mnie książek. Możecie się więc domyślić, że wybierając się do kina na „Chatę” czułam zarówno radość, jak i lekki niepokój — chyba jak każdy tuż przed obejrzeniem filmu opartego na jego ulubionej powieści.
Jak więc moim zdaniem wypadła produkcja, na którą czekałam tak długo?
Przypomnijmy może sobie najpierw zarys fabuły (recenzję książki Williama Younga możecie znaleźć tutaj). Mackenzie Allen Philips jest ojcem trójki dzieci. Ma też wspaniałą, kochającą żonę. Philipsowie są szczęśliwą rodziną, dopóki najmłodsza z córek, Missy, nie zostaje porwana i brutalnie zamordowana. Przez następnych kilka lat Mack nie potrafi uporać się z tą stratą oraz przytłaczającym poczuciem winy, co negatywnie wpływa też na jego relacje z innymi członkami rodziny. Pewnego zimowego dnia znajduje w skrzynce pocztowej list zawierający prośbę o spotkanie w chacie — tej samej, w której prawdopodobnie umarła Missy. Chociaż wydaje się to niedorzeczne, wszystko wskazuje na to, że adresatem jest Bóg. Pragnący zakończyć sprawę raz na zawsze i być może stanąć twarzą w twarz z człowiekiem odpowiedzialnym za śmierć jego dziecka, Mack udaje się do wyznaczonego miejsca. Nie spodziewa się jednak, że rzeczywiście spotka tam Trójcę Świętą we własnej osobie.

Muszę przyznać, że jest to jedna z najlepszych i najwierniejszych adaptacji powieści, jakie widziałam. Twórcy praktycznie nic nie zmienili, lecz rozwinęli wątek dzieciństwa Macka, co okazało się strzałem w dziesiątkę i świetnym wprowadzeniem do filmu. Dobrze też, że zrezygnowali z niektórych pomniejszych scen, które w powieści uzupełniają historię, jednak w filmie czyniłyby ją przegadaną (nie martwcie się, naprawdę nie ma to większego wpływu na fabułę, po prostu dzięki temu przedstawiono ją zgrabniej).
Również wszystkie miejsca opisywane w powieści Younga zostały wiernie oddane. Pewnie każdy czytając nieco inaczej je sobie wyobraża, jednak ich filmowe wizualizowanie idealnie pokryło się z tym, jak mi się one jawiły.
Opowieść, która na pierwszy rzut oka mogłaby wydawać się pretensjonalna i nieprzystępna pod względem tematyki, a która w rzeczywistości jest piękna, wartościowa i bardzo uniwersalna, na szczęście nie została zepsuta. A nawet więcej: moim zdaniem Hollywood nie tylko nie zrobiło z Chaty płaczliwego i moralizującego chłamu rodem z telewizji Trwam, ale świetnie oddało przesłanie Younga wraz ze wszystkimi walorami, jakie ma jego powieść.
W przeciwieństwie do wielu twórców filmów o tego typu tematyce, nie przesadzono również z emocjonalnością. Oczywiście, Chata bardzo bazuje na emocjach — ba, opowiada o nich, obnaża je, rozprawia się z nimi. Mówi z resztą o rzeczach, które cechuje silne zabarwienie emocjonalne i nie mam tu jedynie na myśli wątku zabójstwa Missy, lecz również relacje rodzinne, różne ciężkie przeżycia, których doświadczamy, nie wspominając już o pięknie ukazanym stanie ekstazy religijnej — każdy, kto przeżył coś podobnego wie, co mam na myśli. Na szczęście nie wygląda to jak jakiś odlot po zażyciu pewnych substancji, a zostało sprowadzone do szczerej i prawdziwej radości z życia w najzwyklejszych (a może właśnie niezupełnie?) sytuacji. Właściwie książkę czytałam tak dawno, że zapomniałam, ile było w niej mowy o uczuciach i o tym, jak ogromny wpływ mają one na nasze życie, choć być może na co dzień wstydzimy się ich lub uznajemy za coś niższego, nierozumnego. Chata podchodzi do tego tematu zarówno z dużym rozsądkiem, jak i w sposób nieoczywisty. Spodziewalibyśmy się, że chrześcijaństwo neguje uczucia, zwłaszcza te negatywne, podczas gdy tutaj przedstawia się zupełnie odwrotną sytuację: Bóg został ukazany jako wrażliwy i czuły, sam również bardzo uczuciowy i empatyczny. Co może się niektórym wydawać dziwne, to właśnie On uczy Macka, że emocje wcale nie są złe i każdy ma nie tylko prawo je czuć, ale również wyrażać. Nawet, jeśli jest to gniew. Twórcy zachowali tutaj balans, bo emocje ukazane w filmie wydają się naturalne i nie zostały potraktowane, jak kiczowata ozdoba dla brazylijskiego serialu lub dennego romansidła.
Z resztą, film naprawdę potrafi wzruszyć. Przysięgam, że nie jest mi łatwo płakać oglądając coś lub czytając, a w trakcie tego seansu ukradkiem jednak otarłam kilka łez. Nie spodziewałam się w każdym razie reakcji reszty widowni. Gdy rozejrzałam się, wychodząc z sali kinowej, okazało się, że większa część widzów wciąż wyglądała na zapłakaną (swoją drogą, przyszło ich znacznie więcej, niż przypuszczałam). Nigdy nie widziałam, żeby jakikolwiek film zrobił z taką liczbą ludzi coś podobnego.
Muszę również zwrócić uwagę na nie tylko genialny casting, ale i na grę aktorską. Występ wcielającej się w rolę Boga Ojca Octavii Spencer (tak, Bóg przez większą część fabuły to czarnoskóra kobieta!) wywarł na mnie kolosalne wrażenie i uznaję go za najbardziej udany. Reszta obsady również się spisała. Początkowo bałam się, że Sam Worthington położy rolę Macka, gdyż jest po prostu bardzo trudna, a on bynajmniej nie grzeszy wielkim warsztatem aktorskim. Jednak nawet on dał z siebie wszystko, co było po prostu widać. No dobra, może granie Macka nie wyszło mu mistrzowsko, ale z pewnością zadowalająco. Można dostrzec duże postępy, jakie Worthingotn poczynił od czasów chociażby Avatara, w którym również odgrywał główną rolę.
Jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić, są robione chyba w garażu niektóre efekty specjalne. Szczerze mówiąc jednak, nie zwraca się na nie aż tak wielkiej uwagi w czasie oglądania, ponieważ skupiamy się wtedy na czymś innym. Z resztą, jest ich na tyle mało i są na tyle nieistotne dla ducha tej historii, że spokojnie można wybaczyć ich sztuczność. Wszak to nie na nich należało się skupić w największym stopniu, a na tym, na czym należało, skupiono się tak, jak to tylko możliwe.
Jestem ogromnie zadowolona z ekranizacji Chaty. Nawet bardziej, niż się tego spodziewałam. Po latach przypomniała mi, za co kocham tę powieść, zamiast zniszczyć jej obraz. Warto ją zobaczyć, jak również przeczytać książkę. Jeśli odstrasza Was pomysł z listem od Boga albo sama chrześcijańska tematyka to uwierzcie, że naprawdę trzeba dać szansę tej opowieści, ponieważ okazuje się zupełnie inna, niż można początkowo przypuszczać. Przede wszystkim brak w niej moralizatorskiego tonu, odległych i nieprzystępnych tematów, a z całą pewnością zaskakuje, łamie stereotypy i przyjęte, choć błędne skróty myślowe; zapada w pamięć i daje do myślenia. Porusza serce, pobudza umysł, a przy tym wszystkim oferuje przyjemną i niezapomnianą przygodę. Czapki z głów.
Isleen

Komentarze

  1. Nie spodziewałabym się, że uda się zrobić ekranizację podobnej historii zachowując umiar z moralizatorstwem czy są sztuczną emocjonalnością, a jednak :) skoro jesteś zadowolona po seansie a twórcy sprostali zadaniu to może przy najbliższej okazji obejrzę film. Nie odbiega od książki z tego co piszesz, więc mogę chyba zaryzykować oglądanie przed czytaniem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to takie przełożenie powieści 1:1 na język filmowy. :) Chyba spokojnie można oglądać zanim się przeczytać, aczkolwiek książka również warta jest uwagi.

      Usuń
  2. Początkowo wzbraniałam się przed lekturą, ale teraz żałuję, że nie mam tej książki w biblioteczce. Cóż... Trzeba będzie nadrobić. A później film!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie nadrób i daj znać, czy Ci się podobało :)

      Usuń
  3. Jak zwykle czuję się zachęcona. Będę musiała obejrzeć ten film.
    A planujesz obejrzeć nowych Piratów, Power Rangers, Transformersów i Wonder Woman? Jeśli tak, to będę wdzięczna za informację jak pojawią się recenzje, bo często mi umykają, a jestem ciekawa Twojego zdania :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że film przypadnie Ci do gustu :) Widziałam już nowych Piratów i właśnie zastanawiam się, czy zrecenzować. Na Rangersów i Wonder Woman mnie jakoś nie ciągnie, chociaż kto wie ;) Za Transformersami w ogóle nie przepadam, więc chyba nic z tego niestety. Może jak mnie natchnie to napiszę o tych Piratach ;)

      Usuń
  4. Czyli jednak warto! To dobrze! Jak przeczytam książkę (a już wiem dzięki Tobie, że zdecydowanie powinnam :P) to bez obaw zerknę na film. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc czekam na Twoją opinię :) Dobrego seansu ;)

      Usuń
  5. Przygoda z książką i filmem jeszcze przede mną, przyznam, że nie do końca jestem przekonana czy to przygoda dla mnie, ale po Twoich zachęcających słowach szybciej po nią sięgnę. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że dasz tej przygodzie szansę :) To jedne z tych dzieł, obok których ludzie zbyt często przechodzą obojętnie gdy dostrzegają sam ich opis.

      Usuń
    2. Zatem postanowione, wciągam na czytelniczą listę. :)

      Usuń
  6. O, cieszę się, że film przypadł Ci do gustu! Ja rzadko kiedy oglądam jakieś filmy, w szczególności adaptacje - obrzydły mi po Percy'm Jacksonie... Wyjątkami są animowane dla dzieci, których i tak nie oglądam zbyt często. Ale skoro mówisz, że ekranizacja Chaty jest dobra, skuszę się! Ale najpierw książka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adaptacje czasami rzeczywiście wychodzą bardzo słabo, ale ta jest niezwykle wierna powieści :D Miłej lektury, a potem, miejmy nadzieję, seansu! :)

      Usuń
  7. Ja jeszcze nie czytałam ani nie ogladałam, ale planuję to nadrobić zaczynając od książki :)
    Ps. Czy tam na dole w podpisie do komentarzy nie wkradł się błąd? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłej lektury, mam nadzieję, że chociaż trochę Ci się spodoba! :)

      W którym konkretnie miejscu jest błąd? Bo ja nic nie widzę (chociaż w tej chwili jestem po całym dniu zajęć i nie widzę na oczy).

      Usuń
    2. Ma być 'netykiety' czy 'etykiety'? Ostatni wyraz :)

      Usuń
    3. Aha :D Nie, jest dobrze, istnieje takie pojęcie jak netykieta (krótko mówiąc,etykieta w internecie — net + etykieta czyli netykieta). Miło jednak, że zwracasz uwagę na tak istotne kwestie :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2