Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2015

Pieśni Ziemi — czyli jak fantastyki pisać nie należy

Obraz
Zapowiadało się ciekawie. Opis na rewersie okładki głosił, że „Pieśni Ziemi” autorstwa Elspeth Cooper to najlepszy debiut literacki 2011 roku. Zarysowywał też, jak to zwykle bywa, ogólny kształt fabuły: Gair, młody mężczyzna z zakonu rycerskiego, zostaje oskarżony o czary i grozi mu egzekucja poprzez spalenie na stosie. Jego jedynym azylem okazuje się szkoła magów, gdzie bezpiecznie może rozwijać swoje umiejętności. Nie jest jednak do końca bezpieczny, ponieważ zło chce przeniknąć przez zasłonę do świata ludzi. Pomyślałam, że to może być niezłe, w końcu rzadko można natknąć się na książkę, w której to faceta chcą spalić na stosie zamiast kobiety-czarownicy. I kupiłam „Pieśni Ziemi”, nie zważając na kiczowatą okładkę, z którą wstyd się publicznie pokazać.

Emocjonalna bomba — To The Moon

Obraz
Czy gra komputerowa może doprowadzić do łez czymś innym niż swoja cena albo wymagania sprzętowe? Dziś chciałabym Wam zaprezentować tytuł, który całkowicie odmieni Wasze postrzeganie medium, jakim są gry wideo. To The Moon firmy Freebird Games to bezsprzecznie coś jedynego w swoim rodzaju. Zapnijcie pasy bo emocje towarzyszące rozgrywce zafundują Wam prawdziwy lot na Księżyc.  

Ludzkość na krawędzi zagłady — Metro 2033

Obraz
Mamy rok 2033. Artem pamięta promienie słońca, świeże powietrze, tętniącą życiem Moskwę i twarz swojej matki już tylko mgliście. Wszystko to pochłonęła wojna atomowa. Znane nam życie zostało zmiecione z powierzchni Ziemi, a ci, którzy jakimś cudem przetrwali, desperacko próbują przeżyć pod ziemią. Mieszkańcy moskiewskiego metra, słynnego niegdyś na cały świat, by przetrwać muszą zachowywać pełną czujność i żywić się mięsem szczurów oraz hodowanymi przez siebie grzybami. Ich każdy, pozbawiony światła słonecznego dzień wypełnia walka o przetrwanie. Kiedy zaczyna terroryzować ich niezidentyfikowany wróg, nie potrafią stanąć przeciwko niemu razem, bo podzielili się na konkurujące ze sobą frakcje. Być może jedyną osobą, która jest w stanie ocalić społeczność metra przed ostateczną zagładą jest właśnie młody mężczyzna imieniem Artem.

Moja przygoda z Ziemiomorzem: Czarnoksiężnik z Archipelagu

Obraz
Kiedy kończyłam klasę maturalną, moje liceum podarowało uczniom talony na książki. Mogliśmy wejść do odpowiedniej księgarni i za okazaniem talonu wybrać dla siebie książkę lub książki, których wartość nie przekroczy ceny na nim podanej. Pośród opasłych tomów, najmodniejszych w tamtym czasie powieści fantastycznych, jakimś cudem rzuciła mi się w oczy stosunkowo mała książeczka. Na początku wydawało mi się, że „Czarnoksiężnik z Archipelagu” to kolejny, grafomański wytwór podrzędnego autora. Wszak tytuł nie był ani specjalnie odkrywczy, ani oryginalny. Można było pomyśleć, że po spojrzeniu na okładkę da się odgadnąć całą treść. Nigdy wcześniej nie słyszałam o Ursuli K. Le Guin. Moją uwagę przykuł komentarz zamieszczony w środku, który napisał sam Lem. Okazało się, że to jeden z niewielu wytworów amerykańskiej fantastyki, który ten wybitny pisarz cenił. Następnie zauważyłam, że książkę przekładał Barańczak. Dało mi to do zrozumienia, że wcale nie mam do czynienia z trzeciorzędną liter

A więc trzeba to jakoś zacząć...

Muszę przyznać, że niniejszy blog jest eksperymentem, do którego jeszcze kilka miesięcy temu nie dałabym się przekonać. Swoje powstanie zawdzięcza zbyt małej pojemności mojej głowy, w której kłębi się coraz więcej przeróżnych przemyśleń. Przynajmniej niektóre z nich chciałabym zachować w jakiejkolwiek wersji, czy to papierowej czy elektronicznej i byłoby mi miło, gdyby ktoś miał ochotę je przeczytać, a może i się do nich odnieść. Z pamiętników wyrosłam mniej więcej w wieku dwunastu lat. Teraz czuję, że pora czymś się z kimś podzielić. Nawet, jeśli będę się wypowiadać na ograniczoną ilość tematów, ulży mi. A Was być może zainteresuje to, co mam do powiedzenia.