Filmowa adaptacja „Chaty”.
Tak jak obiecałam już jakiś czas
temu, dziś opowiem Wam o ekranizacji jednej z najważniejszych dla mnie
książek. Możecie się więc domyślić, że wybierając się do kina na „Chatę” czułam
zarówno radość, jak i lekki niepokój — chyba jak każdy tuż przed obejrzeniem
filmu opartego na jego ulubionej powieści.
Jak więc moim zdaniem wypadła
produkcja, na którą czekałam tak długo?

Muszę przyznać, że jest to jedna z
najlepszych i najwierniejszych adaptacji powieści, jakie widziałam. Twórcy
praktycznie nic nie zmienili, lecz rozwinęli wątek dzieciństwa Macka, co
okazało się strzałem w dziesiątkę i świetnym wprowadzeniem do filmu. Dobrze
też, że zrezygnowali z niektórych pomniejszych scen, które w powieści
uzupełniają historię, jednak w filmie czyniłyby ją przegadaną (nie martwcie
się, naprawdę nie ma to większego wpływu na fabułę, po prostu dzięki temu
przedstawiono ją zgrabniej).
Również wszystkie miejsca opisywane w
powieści Younga zostały wiernie oddane. Pewnie każdy czytając nieco inaczej je
sobie wyobraża, jednak ich filmowe wizualizowanie idealnie pokryło się z tym,
jak mi się one jawiły.
Opowieść, która na pierwszy rzut oka
mogłaby wydawać się pretensjonalna i nieprzystępna pod względem tematyki, a
która w rzeczywistości jest piękna, wartościowa i bardzo uniwersalna, na
szczęście nie została zepsuta. A nawet więcej: moim zdaniem Hollywood nie tylko
nie zrobiło z Chaty płaczliwego i
moralizującego chłamu rodem z telewizji Trwam, ale świetnie oddało przesłanie
Younga wraz ze wszystkimi walorami, jakie ma jego powieść.
W przeciwieństwie do wielu twórców
filmów o tego typu tematyce, nie przesadzono również z emocjonalnością.
Oczywiście, Chata bardzo bazuje na
emocjach — ba, opowiada o nich, obnaża je, rozprawia się z nimi. Mówi z resztą
o rzeczach, które cechuje silne zabarwienie emocjonalne i nie mam tu jedynie na
myśli wątku zabójstwa Missy, lecz również relacje rodzinne, różne ciężkie
przeżycia, których doświadczamy, nie wspominając już o pięknie ukazanym stanie
ekstazy religijnej — każdy, kto przeżył coś podobnego wie, co mam na myśli. Na
szczęście nie wygląda to jak jakiś odlot po zażyciu pewnych substancji, a
zostało sprowadzone do szczerej i prawdziwej radości z życia w najzwyklejszych
(a może właśnie niezupełnie?) sytuacji. Właściwie książkę czytałam tak dawno,
że zapomniałam, ile było w niej mowy o uczuciach i o tym, jak ogromny
wpływ mają one na nasze życie, choć być może na co dzień wstydzimy się ich lub
uznajemy za coś niższego, nierozumnego. Chata
podchodzi do tego tematu zarówno z dużym rozsądkiem, jak i w sposób
nieoczywisty. Spodziewalibyśmy się, że chrześcijaństwo neguje uczucia,
zwłaszcza te negatywne, podczas gdy tutaj przedstawia się zupełnie odwrotną
sytuację: Bóg został ukazany jako wrażliwy i czuły, sam również bardzo
uczuciowy i empatyczny. Co może się niektórym wydawać dziwne, to właśnie On
uczy Macka, że emocje wcale nie są złe i każdy ma nie tylko prawo je czuć, ale
również wyrażać. Nawet, jeśli jest to gniew. Twórcy zachowali tutaj balans, bo
emocje ukazane w filmie wydają się naturalne i nie zostały potraktowane, jak
kiczowata ozdoba dla brazylijskiego serialu lub dennego romansidła.
Z resztą, film naprawdę potrafi
wzruszyć. Przysięgam, że nie jest mi łatwo płakać oglądając coś lub czytając, a
w trakcie tego seansu ukradkiem jednak otarłam kilka łez. Nie spodziewałam się
w każdym razie reakcji reszty widowni. Gdy rozejrzałam się, wychodząc z sali
kinowej, okazało się, że większa część widzów wciąż wyglądała na zapłakaną
(swoją drogą, przyszło ich znacznie więcej, niż przypuszczałam). Nigdy nie
widziałam, żeby jakikolwiek film zrobił z taką liczbą ludzi coś podobnego.
Muszę również zwrócić uwagę na nie
tylko genialny casting, ale i na grę aktorską. Występ wcielającej się w rolę
Boga Ojca Octavii Spencer (tak, Bóg przez większą część fabuły to czarnoskóra
kobieta!) wywarł na mnie kolosalne wrażenie i uznaję go za najbardziej udany. Reszta
obsady również się spisała. Początkowo bałam się, że Sam Worthington położy
rolę Macka, gdyż jest po prostu bardzo trudna, a on bynajmniej nie grzeszy
wielkim warsztatem aktorskim. Jednak nawet on dał z siebie wszystko, co było po
prostu widać. No dobra, może granie Macka nie wyszło mu mistrzowsko, ale z
pewnością zadowalająco. Można dostrzec duże postępy, jakie Worthingotn poczynił
od czasów chociażby Avatara, w którym
również odgrywał główną rolę.
Jedyną rzeczą, do której mogłabym się
przyczepić, są robione chyba w garażu niektóre efekty specjalne. Szczerze
mówiąc jednak, nie zwraca się na nie aż tak wielkiej uwagi w czasie oglądania,
ponieważ skupiamy się wtedy na czymś innym. Z resztą, jest ich na tyle mało i
są na tyle nieistotne dla ducha tej historii, że spokojnie można wybaczyć ich
sztuczność. Wszak to nie na nich należało się skupić w największym stopniu, a
na tym, na czym należało, skupiono się tak, jak to tylko możliwe.
Jestem ogromnie zadowolona z
ekranizacji Chaty. Nawet bardziej,
niż się tego spodziewałam. Po latach przypomniała mi, za co kocham tę powieść, zamiast zniszczyć jej obraz. Warto ją zobaczyć, jak również przeczytać książkę.
Jeśli odstrasza Was pomysł z listem od Boga albo sama chrześcijańska tematyka
to uwierzcie, że naprawdę trzeba dać szansę tej opowieści, ponieważ okazuje się
zupełnie inna, niż można początkowo przypuszczać. Przede wszystkim brak w niej
moralizatorskiego tonu, odległych i nieprzystępnych tematów, a z całą pewnością
zaskakuje, łamie stereotypy i przyjęte, choć błędne skróty myślowe; zapada
w pamięć i daje do myślenia. Porusza serce, pobudza umysł, a przy tym
wszystkim oferuje przyjemną i niezapomnianą przygodę. Czapki z głów.
Isleen
Nie spodziewałabym się, że uda się zrobić ekranizację podobnej historii zachowując umiar z moralizatorstwem czy są sztuczną emocjonalnością, a jednak :) skoro jesteś zadowolona po seansie a twórcy sprostali zadaniu to może przy najbliższej okazji obejrzę film. Nie odbiega od książki z tego co piszesz, więc mogę chyba zaryzykować oglądanie przed czytaniem ;)
OdpowiedzUsuńWłaściwie to takie przełożenie powieści 1:1 na język filmowy. :) Chyba spokojnie można oglądać zanim się przeczytać, aczkolwiek książka również warta jest uwagi.
UsuńPoczątkowo wzbraniałam się przed lekturą, ale teraz żałuję, że nie mam tej książki w biblioteczce. Cóż... Trzeba będzie nadrobić. A później film!
OdpowiedzUsuńKoniecznie nadrób i daj znać, czy Ci się podobało :)
UsuńJak zwykle czuję się zachęcona. Będę musiała obejrzeć ten film.
OdpowiedzUsuńA planujesz obejrzeć nowych Piratów, Power Rangers, Transformersów i Wonder Woman? Jeśli tak, to będę wdzięczna za informację jak pojawią się recenzje, bo często mi umykają, a jestem ciekawa Twojego zdania :*
Mam nadzieję, że film przypadnie Ci do gustu :) Widziałam już nowych Piratów i właśnie zastanawiam się, czy zrecenzować. Na Rangersów i Wonder Woman mnie jakoś nie ciągnie, chociaż kto wie ;) Za Transformersami w ogóle nie przepadam, więc chyba nic z tego niestety. Może jak mnie natchnie to napiszę o tych Piratach ;)
UsuńCzyli jednak warto! To dobrze! Jak przeczytam książkę (a już wiem dzięki Tobie, że zdecydowanie powinnam :P) to bez obaw zerknę na film. ;)
OdpowiedzUsuńWięc czekam na Twoją opinię :) Dobrego seansu ;)
UsuńPrzygoda z książką i filmem jeszcze przede mną, przyznam, że nie do końca jestem przekonana czy to przygoda dla mnie, ale po Twoich zachęcających słowach szybciej po nią sięgnę. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Mam nadzieję, że dasz tej przygodzie szansę :) To jedne z tych dzieł, obok których ludzie zbyt często przechodzą obojętnie gdy dostrzegają sam ich opis.
UsuńZatem postanowione, wciągam na czytelniczą listę. :)
UsuńO, cieszę się, że film przypadł Ci do gustu! Ja rzadko kiedy oglądam jakieś filmy, w szczególności adaptacje - obrzydły mi po Percy'm Jacksonie... Wyjątkami są animowane dla dzieci, których i tak nie oglądam zbyt często. Ale skoro mówisz, że ekranizacja Chaty jest dobra, skuszę się! Ale najpierw książka ;)
OdpowiedzUsuńAdaptacje czasami rzeczywiście wychodzą bardzo słabo, ale ta jest niezwykle wierna powieści :D Miłej lektury, a potem, miejmy nadzieję, seansu! :)
UsuńJa jeszcze nie czytałam ani nie ogladałam, ale planuję to nadrobić zaczynając od książki :)
OdpowiedzUsuńPs. Czy tam na dole w podpisie do komentarzy nie wkradł się błąd? :)
Miłej lektury, mam nadzieję, że chociaż trochę Ci się spodoba! :)
UsuńW którym konkretnie miejscu jest błąd? Bo ja nic nie widzę (chociaż w tej chwili jestem po całym dniu zajęć i nie widzę na oczy).
Ma być 'netykiety' czy 'etykiety'? Ostatni wyraz :)
UsuńAha :D Nie, jest dobrze, istnieje takie pojęcie jak netykieta (krótko mówiąc,etykieta w internecie — net + etykieta czyli netykieta). Miło jednak, że zwracasz uwagę na tak istotne kwestie :)
Usuń