Żadnych postępów. „Temeraire: Wojna prochowa”.
Książki z serii „Temeraire” zaliczały
się dla mnie do tej pory w pewnym sensie do guilty pleasure. Chociaż byłam
świadoma wielu niedociągnięć, które się w nich pojawiły, nieszczególnie mi one
przeszkadzały, a o wiele więcej rzeczy bardzo przypadło mi do gustu. Teraz
jednak zastanawiam się, jak długo jeszcze będę mogła cieszyć się czymś, co
praktycznie wcale nie idzie do przodu.
Właściwie, jeśli pisarz tworzy
powieści na pewnym poziomie, brak postępów w opanowaniu warsztatu nie
przeszkadza wcale aż tak bardzo. Gorzej, jeśli zaczyna pisać słabiej, niż do
tej pory. W przypadku Naomi Novik, która debiutowała cyklem o Temerairze, od
początku pełnym dość widocznych błędów, spadek formy po prostu musiał
doprowadzić do kompletnej klapy.
Jeśli jesteście chętni, to tutaj i
tutaj znajdziecie linki do opinii o wcześniejszych dwóch tomach cyklu.
Kapitana Williama Laurence'a i jego
smoka Temeraire'a czeka długa — bo zaczynająca się w Chinach — droga do
domu. Zanim jednak udają się w podróż, otrzymują nowy rozkaz. Według niego po
drodze muszą odebrać kilka smoczych jaj zakupionych przez angielski rząd
i mu je dostarczyć. Jakby tak długa wyprawa nie była już dostatecznie
usiana przeszkodami i trudnościami, przez polityczne zawirowania wcale nie
będzie tak łatwo po prostu odebrać ten cenny towar od sprzedawcy. W dodatku
trzeba się śpieszyć — bo jaja muszą dotrzeć do Londynu zanim wyklują się z nich
smoczęta, a do tego nie zostało już dużo czasu.
Początek Wojny prochowej strasznie
mi się dłużył,
chociaż o ile się nie mylę, ta część jest nieco mniej obszerna od Smoka Jego Królewskiej Mości i Nefrytowego tronu. Akcja dość długo nie
mogła się rozkręcić i wbrew wszelkim oczekiwaniom książka mnie po prostu...
nużyła. Może nie w takim stopniu jak niektóre, np. Gra Kosińskiego, ale jednak. Opisy mozolnej podróży przez
zmieniające się krajobrazy okazały się naprawdę mało interesujące. Jasne, od
czasu do czasu ktoś napadnie karawanę, w której idą nasi bohaterowie, któryś członek
wyprawy sprawia jakieś problemy, ale niewiele to wnosi do fabuły.
Dopiero później akcja nabiera tempa i
niektóre momenty opowieści rzeczywiście potrafią być wciągające. Z drugiej
strony nie trwa to zbyt długo. Za chwilę powieść znów przybiera głównie formę
opisu podróży, przeplatającej się od czasu do czasu z jakąś bitwą. Tylko raz autorce
udało się na tyle nabudować napięcie, by poruszyć choćby odrobinę czytelnika.
Głównym więc problemem Wojny
prochowej jest kompletny brak polotu. Fabuła mimo wszystko jest dość monotonna. Cały czas
miałam wrażenie, że w powieści nie dzieje się nic, co naprawdę będzie mieć
znaczenie dla dalszych tomów Temeraire'a
albo chociaż jego bohaterów, nawet jeśli właśnie toczą bitwę lub uciekają z rąk
nieprzyjaciela. Nigdy tak naprawdę nie stają przed poważnym wyzwaniem. Czujemy
wręcz, że najważniejsze postacie znajdują się na bezpiecznej pozycji,
niezależnie od tego, jaki wynik przyniosą ich starania. Zauważmy też, że Wojna prochowa to dla bohaterów jedno
długie pasmo większych lub mniejszych niepowodzeń, a i tak w żaden sposób nie
podnosi to dramatyzmu. Dzieje się tak głównie dlatego, że żadne z nich nie
dotyka ich osobiście, a przynajmniej nie w dostatecznym stopniu.
Naomi Novik poszerza
nieco uniwersum, wprowadzając do niego dzikie smoki, które przez jakiś czas
będą towarzyszyć Temerairowi i Laurenceo'wi. Raczej nie podbiła w ten sposób
mojego serca, ponieważ nie wykreowała nic szczególnie interesującego ani
oryginalnego. Smoki żyjące na wolności to po prostu zdziczałe istoty o jakichś
tam zaczątkach kultury i własnym języku, ale jednak skupione głównie na
szukaniu pożywienia. Z resztą nie wnoszą nic znaczącego do fabuły, a jeśli
nawet zaczynają sprawiać kłopoty, to i tak nasi bohaterowie wychodzą z nich
dość szybko i bez szwanku. Książka mogłaby bez problemu obyć się bez nich.
Pozostając jeszcze w temacie smoków samych w sobie, to sposób, w jaki
autorka w dalszym ciągu je kreuje, wydaje mi się coraz bardziej śmieszny i
niedorzeczny. Infantylny to chyba odpowiednie określenie. No
dobra, będę teraz mówić o zupełnie subiektywnych rzeczach, ale z drugiej strony
nie ma czegoś takiego, jak obiektywna opinia czy recenzja. W każdym razie w Wojnie prochowej autorka porównuje
usposobienie i stosunek tych stworzeń do ludzi do... psiego (co z resztą widać
we wcześniejszych tomach, tutaj po prostu pierwszy raz o tym pisze). Coś
takiego przechodzi bez problemu w Jak
wytresować smoka i innych utworach skierowanych do młodszych odbiorców, ale
nie w powieści fantasy zaadresowanej bądź co bądź do dorosłego czytelnika. Jesteśmy
przyzwyczajeni, przynajmniej w zachodnim kręgu kulturowym, do wizerunku smoka jako istoty przede wszystkim
śmiertelnie niebezpiecznej i nieposkromionej. Może niekoniecznie złej,
podstępnej i przewrotnej, jak to ma miejsce na przykład w powieściach Tolkiena,
ale z pewnością są to groźne, wyniosłe i dumne drapieżniki, przed którymi każda
rozsądna osoba powinna czuć respekt, nawet, jeśli uda jej się dosiąść jedną z
tych bestii. Nie widzę potrzeby tego zmieniać. Szczeniaczki w skórze mitycznych
potworów potraktowane tak samo serio jak w Temerairze
są po prostu niestrawne. Co gorsza samym
swoim istnieniem zmieniają powieść fantasy w bajkę dla dzieci, w jakąś
kompletną bzdurę. Przecież nie o to wbrew pozorom chodzi w pisaniu fantastyki.
Miałam nadzieję, że tym razem autorka podejdzie do tematu nieco rozsądniej.
Novik nie poczyniła żadnych postępów
również jeśli chodzi o kreacje postaci. Raczej nie mam nic do zarzucenia
Laurence'owi, wciąż pozostającemu moim ulubionym bohaterem Temeraire'a , chociaż akurat w tym tomie nieszczególnie się
rozwija. Temeraire, mimo wciąż trwającej, intensywnej nauki o świecie, też
raczej w ogóle się nie zmienia. Potrafi być nawet nieźle denerwujący w tej
części, z resztą sprawia wrażenie nieco spłyconego w stosunku do dwóch pozostałych.
Parsknęłam szyderczym śmiechem, gdy autorka zaczęła z niego robić
„wyemancypowanego” smoka, gorliwie snującego plany walki o prawa dla swojego
gatunku — to też jedyne, co będzie go tak naprawdę obchodzić przez całą
powieść. Najbardziej jednak martwi to, że Novik
nie poprawiła się, jeśli chodzi o pisanie postaci drugoplanowych, które tak
samo jak poprzednio, służą bardziej jako narzędzia popychające fabułę. Wciąż
mylę ich imiona, o ile pamiętam o ich istnieniu, nie potrafię powiedzieć nic
znaczącego na ich temat; nie wiem kim są, co czują, co nimi kieruje.
Już kiedyś narzekałam na przekład i
teraz też nie będzie inaczej. O ile mogę w ten sposób określić tekst literacki,
to polskie tłumaczenie jest sztywne,
„kanciaste” i źle się je czyta. Pojawia się w nim masa błędów i powtórzeń.
Nie umila to już i tak naprawdę miernej lektury.
Największą wadą Wojny prochowej jest
jednak to, że pozostawia czytelnika bez niczego. To książka, którą czyta się raz,
odkłada na półkę i pięć minut później nie pamięta się już o jej istnieniu. Smok Jego Królewskiej Mości dał mi
książkowego kaca. Nefrytowy tron sprawił,
że byłam zwyczajnie zadowolona z lektury. Natomiast Wojna prochowa... po prostu zaistniała. Sklecenie tego artykułu
sprawiło mi trudność właśnie z tego powodu — zupełnie nie wiedziałam, co o tej
książce powiedzieć konkretnego. Nie pobudziła mojego umysłu, nie pozostawiła
przemyśleń czy nawet porządnego oburzenia no to, że została tak źle napisana.
Dopiero po głębszym zastanowieniu mogłam dojść do wniosku, co z nią właściwie
nie tak. Pozytywów zaś w ogóle nie mogę sobie przypomnieć.
Pamiętając o swoich „ochach i achach”
nad Smokiem Jego Królewskiej Mości zastanawiam
się, czy moja wrażliwość zmieniła się tak bardzo od kiedy go czytałam (jakieś
półtora roku temu), czy Wojna prochowa naprawdę
znajduje się na o wiele niższym poziomie. Sprawia ona wrażenie tomu-pomostu
pomiędzy dwoma częściami, w których skupiają się najważniejsze wydarzenia (o
ile Imperium kości słoniowej, czyli
kontynuacja, wróci na właściwe tory). Skoro już o nim mowa, to za jakiś czas z
pewnością wrócę do cyklu o Temerairze z nadzieją, że potem już jest tylko
lepiej, ale też z o wiele mniejszą ufnością.
kategoria: fantasy, historyczna
fantasy
liczba stron: 360
tłumaczenie: Paweł Kruk
cena okładkowa: 25,90 zł
wydawnictwo: Rebis
Isleen
Komentarze
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.
Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.