Tam, gdzie człowiek nie jest już panem świata. „Inni: Morderstwo Wron”.



Do cyklu „Inni” autorstwa Anne Bishop powróciłam jakieś dwa lata po przeczytaniu pierwszej książki, nie bez pewnych oczekiwań. „Morderstwo Wron” okazało się bardzo zaskakującą lekturą, która nie we wszystkich aspektach rozwinęła serię tak, jak się tego spodziewałam. Jak jednak wypada na tle pierwszego tomu?
Jeśli jesteście ciekawi mojej recenzji pierwszego tomu Innych, Pisane szkarłatem, możecie ją znaleźć tutaj. Tymczasem, pora zarysować fabułę Morderstwa Wron.

Kontynuacja serii rozpoczyna się niedługo po wydarzeniach mających miejsce w pierwszej części. Meg Corbyn, wieszczka krwi, która posiada zdolność przewidywania przyszłości po rozcięciu skóry i zarazem główna bohaterka, wraca do zdrowia i tym samym do pracy na stanowisku łącznika Innych z ludźmi. Pewnej nocy śni proroczy sen, w którym widzi krew i czarne pióra na śniegu. Niedługo potem dochodzi do ataków na Wronią Straż, czyli jeden z rodzajów Innych, nazywanych inaczej terra indigena. W obiegu pojawiają się również dwa nowe narkotyki, które są w jakiś sposób powiązane z tą sprawą. Już i tak delikatne stosunki między ludźmi a Innymi zaczynają się gwałtownie pogarszać. W dodatku Kontroler — człowiek, który kiedyś przetrzymywał Meg — teraz próbuje ją odzyskać.
Po otworzeniu książki, poza krótką historią jej świata — Namid — z którą mieliśmy okazję zapoznać się już w tomie pierwszym, pojawia się informacja o ogóle jego geografii. Autorka rozszerza świat o kontynenty i kilka nowych miejscowości oraz wysp. Ale robi to nie tylko w ten sposób. Przede wszystkim wyjaśnia wiele kwestii, które poprzednio stały pod znakiem zapytania, na przykład to, dlaczego wieszczki krwi są przez niektórych ludzi bezkarnie przetrzymywane dla zysku, albo dlaczego właściwie Inni poszli na współpracę z ludźmi. I to tylko niektóre rzeczy, których dowiemy się w czasie lektury. Uniwersum staje się coraz lepiej dopracowane, traci swoją czerń i biel z poprzedniej części, aby zarysować bardziej skomplikowane, niż początkowo się wydawało, stosunki i sytuacje. Nie oznacza to jednak, że traci klimat. Tak naprawdę nie tylko pozostaje ten sam, ale znacznie się pogłębia. Powieść zyskuje też na wprowadzeniu kontekstu politycznego, od którego wiele zależy w świecie Namid.
Podobnie jak poprzednio, książka zawiera mapkę Dziedzińca. Szkoda tylko, że właściwie do niczego nie jest nam ona potrzebna. Moim zdaniem o wiele bardziej przydałaby się mapa Namid albo chociaż Thaisii, gdyż pomogłaby w wyobrażeniu sobie tej przestrzeni. Dziedziniec dość łatwo sobie zobrazować nawet bez spoglądania na jego plan. Szczerze mówiąc, ja w ogóle tego nie robiłam. Mapka w książce fantastycznej to ważna rzecz, ale powinna czemuś służyć, a nie robić tylko za bajer. Ale, oczywiście, nie ma to większego wpływu na odbiór. Taki szczegół nie jest podstawą do oceny treści. Ja po prostu się czepiam.
Morderstwo Wron to bardzo wciągająca i zajmująca książka, w której dzieje się dużo interesujących rzeczy. Można wręcz rzec, że fabuła jest dość skomplikowana, gdyż pojawia się ogromna ilość wątków i postaci. Niestety, chociaż to spójna i uporządkowana, dobra opowieść, niektóre wątki wypadają dość słabo. Może to dlatego, że dzieje się tyle, że trudno byłoby skupić się w równej mierze na każdym. Jak na urban fantasy przystało, książka pod pewnymi względami dość wyraźnie zaczyna przypominać powieść kryminalną. Szkoda tylko, że brakuje jej zagadki, czegoś, co pozwoliłoby czytelnikowi z napięciem i niepewnością wyczekiwać końca. Autorka bez wahania odsłania przed nami każdą tajemnicę, zabijając tym samym przyjemność czerpaną z wyraźnego przecież motywu kryminalnego. Postacie również wszystkiego od razu się domyślają, wiedzą, z czym i kim mają do czynienia. Może i powieść nawet wtedy pozostaje interesująca, mimo to wydaje mi się, że wiele zyskałaby na ukryciu przed czytelnikiem zamiarów i tożsamości czarnego charakteru i gdyby nasi bohaterowie musieli trochę więcej pogłówkować.
Mówię „bohaterowie”, ponieważ w przeciwieństwie do pierwszego tomu, trudno tutaj wyróżnić tylko jedną pierwszoplanową postać. Niby wciąż pozostaje nią Meg Corbyn, jednak nie mogłam oprzeć się uczuciu, że tutaj zepchnięto ją na dalszy plan, ku mojemu niezadowoleniu. W ogóle ona cała wydaje się, w porównaniu do Simona Wilczej Straży czy porucznika Montgomery'ego, potraktowana po macoszemu, ale o tym za chwilę.
Niestety, w książce pojawiło się kilka nieścisłości fabularnych. Niektóre sytuacje są „naciągnięte” tylko dlatego że, jak mi się wydaje, autorka poszła na łatwiznę albo nie umiała pociągnąć akcji dalej w inny sposób. Wiemy na przykład, że wieszczki krwi, od razu po przecięciu skóry, wpadają w ekstazę, która uniemożliwia im trzeźwe myślenie czy nawet zapamiętanie wygłaszanego proroctwa. Mimo to, innym razem i to w przypadku szczególnie silnej wizji, są w stanie myśleć racjonalnie i to na tyle długo, by móc komuś wyjaśnić, co z nimi się dzieje i co w tej sytuacji należy poczynić. Tak samo trudno wyjaśnić, skąd we śnie Meg wzięła się wizja, o której wcześniej wspominałam, inaczej, niż że po prostu z d... nikąd.
Jak już pisałam powyżej, w Morderstwie Wron pojawia się duża liczba postaci. Jest ich tyle, że trudno porządnie zarysować każdą z nich, co niestety w tym przypadku skończyło się po prostu jednym, wielkim rzygiem bezpłciowymi, szarymi, nie posiadającymi osobowości bohaterami. Po co pisać cały rozdział z punktu widzenia intuitów, skoro można po prostu wyjaśnić, kim oni są, a nie zapychać książkę kolejną masą postaci, które mamy gdzieś i opisami, które do fabuły kompletnie nic nie wnoszą? Nie lepiej przeznaczyć to miejsce dla tych postaci i wydarzeń, które rzeczywiście są dla powieści ważne?
Tak więc mamy Meg, główną bohaterkę, która bardzo spodobała mi się w pierwszej części, ale tutaj jest jej jakoś mało. W dodatku przez większość czasu występuje jedynie w najbardziej trywialnych sytuacjach. Autorka skupia się w największym stopniu na opisaniu jej codziennego życia w Dziedzińcu. Podobało mi się to w pierwszym tomie, ale tutaj to zrobiło się już zwyczajnie nudne, zwłaszcza, że nie dowiadujemy się o tym miejscu niczego nowego. Teraz oczekiwałam, że Meg spotka wiele przygód, ta postać będzie w jakiś sposób dla książki „pracować”, coś robić, stawać przed wyborami, walczyć, uciekać przed kłopotami i tak dalej. Tymczasem sytuacja realnego zagrożenia spotyka ją przez całą powieść może raz. Reszta to opisy tego, jak sortuje pocztę, bawi się z Wilkami i ogląda telewizję. Ewentualnie się tnie (pominę milczeniem fakt, że przypadkowe skaleczenia zdarzają się jej o wiele częściej niż przeciętnemu człowiekowi, który, tak jak ona, robi z grubsza przeciętne rzeczy). Widać jednak, że jest bardziej zdecydowana i pewna siebie niż w poprzedzającej części. Nie wiem tylko, dlaczego w opisach autorka przedstawia ją jako słodką, lekko infantylną osobę, skoro w rzeczywistości nie zdradza tego ani jej zachowanie, ani dialogi w których bierze udział. Taka była raczej w Pisanym szkarłatem, teraz jednak wydała mi się dojrzalsza. Może i jest dość niewinna (bo niedoświadczona), mimo to jednak wykazuje sporo dojrzałości i rozsądku. Z drugiej strony zawsze czułam zgrzyt, gdy Bishop określała ją słowem „kobieta”. Dla mnie Meg to zwyczajna, dorosła bo dorosła, ale wciąż dziewczyna; nie bardziej słodka czy dziecinna niż przeciętna dwudziestoczterolatka.
W Morderstwie Wron autorka skupiła się przede wszystkim na Simonie Wilczej Straży. Nie przeszkadza mi to — lubię Simona. Może nie szaleję jakoś za tą postacią, ale trzeba przyznać, że jest naprawdę niezła. Mimo to w dalszym ciągu nie mogę nadziwić się, że przywódca Wilczej Straży robi za księgarza a nie za jakiegoś „generała” Dziedzińca. Bo ta funkcja o wiele lepiej by mu pasowała. W przeciwieństwie do Meg, ta postać bierze udział w akcji, rzeczywiście coś robi i czyta się o tym bardzo dobrze.
Tym, co mnie lekko irytowało, było wciskanie na siłę wątku policjanta Montgomery'ego. Dla mnie zawsze był bohaterem drugoplanowym, „funkcjonalnym” a nie „sentymentalnym”. Doprawdy, gdzieś mam jego problemy z byłą żoną i córką. Zgoda, nawet on pomaga rozszerzyć świat, ale nieznacznie i poza jego współpracą z terra indigena, wszystko inne z nim związane to mało istotne fakty, którymi autorka zapycha nakład. Żeby chociaż to była jakaś zapadająca w pamięć, interesująca postać — wtedy to wszystko byłoby o wiele ciekawsze. Tymczasem Monty to zwyczajny facet, o zwyczajnych problemach. Na Boga, nie po to sięgam po fantastykę, żeby czytać o nieudanym pożyciu małżeńskim gliniarza! Nie mam nic przeciwko rozbudowie tej postaci, aby okazała nam swoje bardziej ludzkie oblicze. Za to mam coś przeciwko nudnym kreacjom, które wypycha się przed szereg zamiast trzymać je w tle, gdzie ich miejsce.
Więcej Meg, mniej Monty'ego — jak dla mnie ta warstwa powieści wyglądałaby o wiele lepiej, gdyby takich właśnie proporcji trzymała się autorka.
Jeśli chodzi o styl, zasadniczo nie mam się do czego przyczepić, choć polski tłumacz momentami trochę mnie męczył. Temu konkretnemu polskiemu przekładowi brakuje płynności, lekkości pióra. Albo po prostu byłam zmęczona. Jedyne, do czego mogłabym mieć zastrzeżenia, to zbyt częste powtarzanie pewnych informacji (na przykład, ileż razy można czytać o tym, że podczas zabawy z Wilkami Meg musi być bardzo ostrożna, żeby przypadkiem się nie skaleczyć?).
Morderstwo Wron jest trochę mroczniejsze niż Pisane szkarłatem. Chociaż i poprzednio pojawiały się makabryczne opisy i sceny, tutaj doniesienia o zbrodniach, znajdowanych ciałach i ich stanie wręcz wywołują dreszcze. Zatem, spotkamy tu nie tylko mnóstwo urban fantasy, trochę kryminału i powieści obyczajowej, ale też thrillera zakrawającego nawet o horror.
Wspominałam już o wątku politycznym? Bishop tworzy w Stanach Zjednoczonych, ale mimo to sytuacja, która wytworzyła się między Innymi a ludźmi przypomina mi pod pewnymi względami to, co dzieje się dzisiaj w Europie — między innymi chodzi mi o problemy w porozumieniu się przez dwie zupełnie różne kultury, postępującą radykalizację po obu stronach barykady, dokonywaną przemoc. Zwłaszcza, że seria wciąż pozostaje bardzo świeża. Przychodzi mi też na myśl sytuacja na granicy Stanów z Meksykiem. Zastanawiam się, na ile autorka czerpała z takich właśnie problemów.
Momentami odnosiłam też wrażenie, że pisząc o kobietach Bishop posługiwała się bardzo powierzchownym ich wizerunkiem czy wręcz stereotypami. Spotkamy w powieści wyraźne roztrząsanie kobiecości Meg i jakże typowy problem nieumiejętności zrozumienia kobiet przez mężczyzn. Byłoby świetnie, gdyby autorka jednak nie poruszała się w tak banalnych i bądź co bądź naiwnych ramach wprost z Kwejka. Gdyby powiedziała na ten temat coś nowego, bardziej odkrywczego, nie uciekając się do najbardziej obiegowych opinii. Co ciekawe, spotkamy tu bardzo klasyczny podział ról: w tym świecie, niezależnie czy mamy do czynienia z Innymi czy z ludźmi, to mężczyźni walczą i sprawują władzę. Kobiety w większości przypadków to strachliwe, delikatne istoty, którym od czasu do czasu macica rzuci się na mózg i które trzeba chronić. Albo, jak w przypadku poprzedniego tomu, to przebiegłe intrygantki. Może nie rzuca się to w oczy jakoś wyraźnie, jednak od kiedy myśląc o fabule zdałam sobie z tego sprawę, nie umiem tego odzobaczyć.
Zakończenie nie było złe, jednak w pewnym momencie Bishop zrobiła coś, przez co punkt kulminacyjny stracił całe napięcie. Nie zdradzę, co to było, aby Wam nie spoilować. Ale muszę stwierdzić, że Morerstwo Wron skończyło się w sposób dość przewidywalny.
Szczerze mówiąc, moje odczucia po lekturze były o wiele lepsze, niż można wnioskować z recenzji. Morderstwo Wron może nie należy do najlepszych książek, jakie czytałam, ale niedociągnięcia o których piszę w rzeczywistości nie przeszkadzały mi aż tak, żeby nie czerpać przyjemności z czytania. Książka, mimo wielu „zapychaczy” pozostaje bardzo interesująca — głównie dzięki temu, że autorka tworzy niezwykle frapującą rzeczywistość. Naprawdę można się wciągnąć. Werdykt jest więc następujący: pod względem budowy uniwersum — coraz lepsza, niebanalna, złożona i ciekawa; pod względem fabuły również niezła; pod pozostałymi — niestety, wiele rzeczy dało się zrobić lepiej. Mocna czwórka.
Moje doświadczenie mówi mi, że drugie części cykli bardzo często coś tracą, są gorsze od pierwszych tomów. Dlatego po następną z nich, Srebrzyste wizje, sięgnę z równym entuzjazmem, jak po Morderstwo Wron. Mam nadzieję, że z nią Bishop poradziła sobie chociaż trochę lepiej.
Isleen

Komentarze

  1. Wiesz co? Nigdy nawet nie patrzyłam na te książki poważnie, a to przez... okładki. Wiem, że to okropne, ale te wielkie twarze mnie przerażają!
    Z recenzji rzeczywiście wynika bardziej negatywny, niż pozytywny odbiór książki, ale skoro mówisz, że lektura przyniosła Ci frajdę, to cieszę się razem z Tobą. Ja chyba podziękuję (twarze!), ale może kiedyś, w ramach wychodzenia poza strefę komfortu, zmierzę się z prozą Bishop? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładki również nie są w moim guście (ten sam problem — twarze), ale "Pisane szkarłatem" dostałam pod choinkę. Inaczej w ogóle nie ruszyłabym tej serii. Spodobało mi się, więc czytam dalej.

      Mam szczere wątpliwości, czy akurat te książki trafią w Twój gust. Jakkolwiek są ciekawe i dobre pod względem gatunkowym, nie jest to w najmniejszym stopniu literatura wysoka. Tzn, ciekawie ją analizować pod wieloma kątami, ale to wciąż czysty, przyjemny pop (który jednak dość dobrze wypada na tle wielu innych książek fantasy). Jeśli jednak się kiedyś zdecydujesz, to życzę miłej lektury ;)

      Usuń
  2. Duuużo słyszałam na jej temat ale chyba nie do końca moje klimaty...
    melodylaniella.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. :) Mimo to mam nadzieję, że kiedyś trafi w Twoje ręce.

      Usuń
  3. To, ze ma elementy horroru przeszkadza mi bardziej, niz wizje wieszczki z dupy wzięte (ale sie usmialam przy tym fragmencie:p)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten horror nie występuje tam w dużym stopniu, ale pojawiają się dość makabryczne opisy ;) Mi osobiście to nie przeszkadza, chociaż sama niespecjalnie przepadam za tym gatunkiem. A wizja we śnie Meg to dla mnie taka dziura w fabule, gdyż wówczas postać nie miała warunków do wieszczenia, więc teoretycznie nie miała prawa wieszczyć akurat w tej sytuacji. Ale łatwiej to zrozumieć, jeśli zna się już zasady rządzące tym światem :)

      Usuń
  4. Nie jestem pewna czy to moje klimaty, ale nie mówię nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko warto się przekonać, zwłaszcza do pierwszej części, bo jest naprawdę dobra :)

      Usuń
  5. Propozycja na przyjemne, mniej wymagające zaczytanie, a takich podróży czytelniczych też bardzo potrzebujemy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie :) Jeśli ktoś chce się odprężyć i przy okazji przeżyć przygodę, to "Inni" jak znalazł :)

      Usuń
  6. Uwielbiam "Innych" Bishop. To jedna z niewielu serii, która mnie urzekła mimo, że mam sporo zastrzeżeń do tłumaczenia, błędów etc. Ja po prostu kocham tę serię i jestem od nie uzależniona. :P Co ciekawe, pożyczam te książki wszystkim przyjaciółkom, od nich pożyczają rodzice i w efekcie gdy kupiłam "Naznaczoną" dostałam kilka wiadomości w stylu "masz? Bo rodzice pytają czy możemy ustawić się w kolejce. Zostawimy dotychczasowe lektury i się sprężymy." xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że mimo różnych błędów itp, seria wciąga. Moim zdaniem jest bardzo dobra, zwłaszcza na tle wielu innych współczesnych serii fantasy. Czekam, żeby przeczytać następną część :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.