„Metro 2034”. Opowieść o obawach współczesnego człowieka.



„Metro 2033” to wstrząsająca, lecz fenomenalna antyutopia rozgrywająca się w podziemiach Moskwy zmiecionej z powierzchni ziemi w wyniku wojny atomowej. Jak na ten gatunek przystało, snuje pesymistyczną wizję upadku ludzkości i wyznawanych wartości oraz cofnięcia poziomu cywilizacyjnego w efekcie globalnej katastrofy. Czy aby opowiedzieć taką historię wystarczy jedna książka, tak jak w przypadku np. „Roku 1984" Georga Orwella, kreującej być może znacznie odmienną, lecz równie katastroficzną narrację? Okazuje się, że to uniwersum można znacznie poszerzyć, a nawet za jego pomocą rozważyć problem głębiej — to właśnie robi Dmitry Glukhovsky w kolejnym tomie zatytułowanym „Metro 2034”.
Po tą pozycję sięgałam spodziewając się lektury w pewnym sensie ciężkiej, być może wręcz kobylastej i w dodatku dołującej, lecz naprawdę dobrej. Z podobnymi odczuciami skończyłam czytać poprzednią książkę z serii (a jej recenzję, sprzed roku, możecie znaleźć tutaj). Jak zatem wypada Metro 2034?

Tym razem to nie Artem jest głównym bohaterem książki, lecz mamy ich aż trzech, zupełnie odmiennych: staruszka będącego kronikarzem Metra, nazywanego przez wszystkich Homer; znanego nam z pierwszego tomu, tajemniczego Huntera oraz nastolatkę Saszę, wyłączoną wraz z ojcem ze społeczności. Losy ich wszystkich spotykają się, kiedy w roku 2034. Homer zostaje wysłany u boku Huntera na poszukiwania zaginionego oddziału. Po jakimś czasie, w wyniku pewnych okoliczności, do wyprawy dołącza Sasza. Wkrótce okazuje się, że przyczyna opóźniającego się powrotu żołnierzy stanowi zagrożenie dla całego, kryjącego się w trzewiach Metra społeczeństwa. Szukając sposobu na uniknięcie ostatecznej zagłady, bohaterowie staną przed pewnym niełatwym dylematem moralnym.
Bardzo trudno zdradzić coś więcej, aby nie robić spoilerów, więc przejdźmy dalej. Jeśli chodzi o fabułę samą w sobie, jest naprawdę dobra, uporządkowana, logiczna, ale niezbyt skomplikowana. Glukhovsky do pewnego stopnia powtarza motyw, który pojawił się w pierwszej części — wędrówkę po tunelach i różnych stacjach metra w celu ratowania jego mieszkańców przed zagładą. Tym razem jednak rozbija opowieść na dwa wątki główne: wątek Homera oraz wątek Saszy. Hunter natomiast do samego końca pozostaje nieprzeniknioną, lecz szalenie istotną dla książki postacią, o której dostajemy stosunkowo mało informacji. Trzeba zauważyć, że Metro 2034 zostało napisane z o wiele mniejszym rozmachem, nie jest tak epickie jak poprzedzający tom. Nie umniejsza to jednak jego atrakcyjności. W odbiorze prezentuje się zupełnie inaczej, ale nie źle. Drugą część czyta się wręcz przyjemnie i szybko w porównaniu z pierwszą, której niektóre fragmenty bardzo się przeciągały lub bywały przeładowane filozoficznymi rozważaniami. Tutaj też spotkamy mnóstwo takich rozważań, ale podanych w o wiele lżejszej formie. Choć to lektura mniej męcząca i przyjemniejsza od prawie kobylastej pierwszej książki, wciąż stanowi dzieło wielopoziomowe, możliwe do odczytania na rozmaitych płaszczyznach, angażujące intelektualnie i dzięki temu wartościowe; zaliczające się do prawdziwej literatury, a nie do mainstreamowych, łatwych w odbiorze zabijaczy czasu, o których zapomnimy miesiąc po przeczytaniu. Z drugiej strony, nie trudno je zrozumieć. Krótko mówiąc, to książka naprawdę „o czymś”, w której znajdziemy wiele rozważań na temat ludzkiej natury i duchowości, a nawet pytań o sporne kwestie etyczne, zwłaszcza te dotyczące odbierania życia. Myślę, że Metro 2034 może być ważnym głosem autora w tej dyskusji.
Na tym poziomie powieść jest bardzo ciekawa, głównie ze względu na poruszany problem zabijania dla wyższego dobra. Autor stawia tu wiele pytań, m.in. o to, czy coś takiego w ogóle istnieje; czy nie dokonujemy morderstw w słusznej sprawie tylko dlatego, że jesteśmy nią zaślepieni? Może właśnie przez przekonanie o bezalternatywności rozwiązania nie dostrzegamy innych możliwości, chociaż niewykluczone, że mamy je tuż przed nosem? Czy tylko chęć czynienia wyższego dobra lub konieczność wyboru mniejszego zła skłania nas ku morderstwu? A może przyczyna leży gdzie indziej, w głębszych zakamarkach naszej duszy? Czy w ogóle można oczekiwać od nas, że w kryzysowej sytuacji poświęcimy życie jednego człowieka lub całego tłumu, aby uratować resztę? To chyba główny problem, jaki porusza Metro 2034, choć nie jedyny. Równie ważne wydaje się pytanie o człowieczeństwo i jego istotę, z którym, jak odczułam, zmaga się nie tylko Homer, lecz sam autor. Być może to nadinterpretacja, ale mam wrażenie, że Glukhovsky w tej postaci umieścił samego siebie.
Co ciekawe, ten tom nie tracił w żadnym stopniu klimatu, który buduje pierwsza książka. Może opisy przytłaczającej i upiornej atmosfery panującej w metrze są dużo bardziej skąpe, ale nie trudno zagłębić się w ten świat, którego specyfikę wciąż łatwo odczuć. W porównaniu do Metra 2033, książka nie jest tak pod tym względem ciężka i ponura. I dobrze. W pierwszej części było tego wszystkiego dość, więc po co to powtarzać, skoro to środowisko już jest nam znane? Glukhowski dobrze zrobił, że tym razem skupił się jednak na czymś innym.
A mianowicie, na rozszerzeniu uniwersum. Świat to kolejny bardzo interesujący aspekt powieści, a tutaj okazuje się być znacznie większy, niż do tej pory sądziłam. Jest zarazem bardzo wiarygodny, a fragmenty go opisujące czytałam z ogromnym zaintrygowaniem. Nie mogę zdradzić Wam zbyt dużo, więc powiem tylko, że naprawdę został rozbudowany, a książka dzięki temu pochłania jeszcze bardziej. Bardzo ciekawym zabiegiem okazuje się zestawienie ze sobą Homera i Saszy: człowieka, który tuż przed katastrofą zdążył ułożyć sobie życie oraz osoby, która urodziła się już w Metrze i która nie zna nic poza nim, tęskniącej za magicznym widokiem z fotografii umieszczonej na zachowanej przez ojca torebce herbaty.
Jedną z najlepszych postaci występujących w powieści jest chyba Homer. To typ filozofa i pisarza, który wciąż analizuje otaczającą go rzeczywistość. Właśnie z tego powodu bardzo dobrze czyta się fragmenty z jego punktu widzenia. Chociaż to zwyczajny, prosty mężczyzna, jest w nim jakiś dziwny rodzaj charyzmy który sprawia, że czuję do niego sympatię. W dodatku to już starszy człowiek, który dobrze pamięta dzień, w którym nastąpiła zagłada. Podczas wędrówki często wraca do niego wspomnieniami. Retrospekcje z jego udziałem są wstrząsające, choć dość minimalistyczne. Z tego co pamiętam, prawie nie występuje w nich żaden zapis emocjonalny i to czyni je jeszcze bardziej przerażającymi. A także, w przewrotny sposób, piekielnie interesującymi. Prosty, dosłowny opis natychmiast uruchamia wyobraźnię i zostaje już w głowie na dobre.
Jednak bardziej niż Homer przemówił do mnie Leonard, czyli młody chłopak, który ma od pewnego momentu w książce swoje pięć minut. Szkoda, że jednak nie występuje w powieści od początku, bo ma mnóstwo charyzmy, werwy i w pewnym sensie to prawdziwy powiew świeżości dla ogółu historii. I chociaż pojawia się stosunkowo na krótko, autor całkiem nieźle zdołał oddać jego osobowość i jeszcze po drodze ją pogłębić.
Ta wyrazista i sympatyczna kreacja mogłaby zastąpić Saszę, której nie zdołałam nawet polubić. Jej postać jest mi tak obojętna, że nie zrobiłoby mi większej różnicy, gdyby autor z niej zrezygnował. Aleksandra vel Sasza poza tym, że przez banalną koncepcję wyszła po prostu nudna, momentami zwyczajnie irytuje swoim sposobem bycia i infantylnością. Może i nie płynie z prądem i jest dość zaradna, mimo wszystko ma w sobie coś, co nie pozwala mi się do niej przywiązać. Wiem, że ma tylko siedemnaście lat, dlatego zapewne jest tak dziecinna i naiwna, ale taki wizerunek nastolatka po prostu już mnie zmęczył. Poza tym, ona do Metra po prostu nie pasuje. Przynajmniej ja miałam przy niej takie odczucie, jakby zupełnie z choinki się urwała (na przykład z jakiegoś fanfiction). O wiele bardziej podobał mi się jej ojciec, choć autor poświęcił mu nie wiele miejsca w powieści. A szkoda, bo wystarczyło kilka zdań, aby wzbudził moją sympatię do niego.
Podobnie nie udało mi się przywiązać do Huntera, ale to zapewne dlatego, że za mało o nim wiadomo. Chociaż autor na wiele pośrednich sposobów prezentuje jego wnętrze, bardzo rzadko okazuje je wprost i prawie wszystko co o nim wiemy to zaledwie domysły. Może i wzbudza tym zainteresowanie postacią, ale na dłuższą metę trudno poczuć do niego sympatię lub zawiść. Jednak w przypadku tego bohatera jestem w stanie uwierzyć, że tak po prostu miało być. Dodam tylko, że chociaż z pierwszej części praktycznie nic o nim nie wiemy, moje odczucia były jednak w obu przypadkach zupełnie różne.
Metro 2034 czyta się dobrze i szybko. Książka jest dość mocno napompowana: ogromne marginesy i osobne strony rozdziałowe znacznie powiększają jej wizualną objętość. Ale nie ona się liczy, lecz treść, która i tym razem mnie nie zawiodła. Może to nie jakiś radosny promyczek w odmętach literatury, mimo to nie dołuje tak jak pierwszy tom serii. Filozofia w niej zawarta nie jest aż tak pesymistyczna i katastroficzna. Oczywiście, nie można nazwać tego spojrzenia na świat optymistycznym, mimo to wydaje się o wiele bardziej bliższe rzeczywistości niż w Metrze 2033. Jednak co innego historia Artema, a co innego opowieść o Homerze, Saszy i Hunterze. Ten tom pozostaje na tyle samodzielny, że można go ze zrozumieniem przeczytać nawet, jeśli nie zapoznaliście się z pierwszą częścią (ale niestety, zdradzicie sobie w ten sposób zakończenie Metro 2033). Mimo wszystko książka została napisana na tyle lekko, że zapewne znajdzie szerszą rzeszę odbiorców niż tom rozpoczynający serię. Choć w odbiorze wypada zupełnie inaczej, trzyma poziom i wciąż pozostaje wartościową, interesującą literaturą.
Isleen

Komentarze

  1. w takim razie przypomniałaś mi, że jednak to czytałam. pierwsza część mi się nie podobała ale kolega mnie namówił i kilka lat temu sięgnęłam również po tą część. nic już nie pamiętam :D pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widocznie to nie Twój typ :) Akurat "Metro" nie jest serią, która spodoba się wszystkim i broń Boże nie chcę nikomu wciskać, że się w niej zakocha.

      Usuń
  2. Mnie się podobała, dobrze się ją czytało, niemal natychmiast przeniknęłam do jej świata, a o to właśnie chodzi. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się z tego :)

      Usuń
    2. A swoją drogą, znasz jeszcze coś w podobnym stylu, chętnie bym się na taką powieść połakomiła. :)

      Usuń
    3. Póki co, kojarzę chyba tylko wiele polskich powieści, które zostały napisane w dokładnie w tym świecie (ale bohaterami są Polacy). Z czegoś zakrawającego o past-apo kojarzą mi się jeszcze "Testy" lub "Więzień labiryntu" (którego nie czytałam) dla młodzieży, ale to już zupełnie inna bajka. Wydaje mi się, że jeśli chodzi o ścisłą post-apokalipsę, Glukhovsky ma na razie "monopol", ale nie jestem pewna. Chociaż myślę, że trzeba trochę poszperać w polskiej fantastyce, bo ostatnio nasi rodzimi pisarze lubią te tematy (widziałam sporo takich w Empiku). :)

      Usuń
    4. Te polskie "Metra" dość łatwo znaleźć, trzeba patrzeć, czy na okładce jest "Uniwersum Metro 2033"

      Usuń
  3. Ja jeszcze nie czytałam, ale wszystko przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Póki co czytałam jedynie pierwszą część i bardzo się cieszę, że ta jest ciut lżejsza i już nie tak bardzo dołująca. Pamiętam, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego, bardziej krwawego w stylu horroru, a dostałam dystopię wielce filozoficzną. Mimo to bardzo mi się podobała, choć czytałam ją dość długo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że z lekką ulgą odkryłam tą lekkość "Metro 2034", choć niedawno rozmawiałam z bratem o tej książce i on, podobnie jak jego koledzy, twierdzi, że ta książka jest zła i w ogóle ma złe recenzje (choć może tylko na takie trafiali). Zastanawiałam się czemu tak jest, ale nie umiem do tej pory sobie odpowiedzieć.

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2