„Księgi skór: Tusz”. Książka z potencjałem — czy wykorzystanym?
Tak zwane dystopie młodzieżowe po
sukcesie jaki odniosły „Igrzyska Śmierci”, jeszcze nie tak dawno temu
wypełniały w księgarniach półki z nowościami.
Chociaż teraz już w modzie obowiązującej wśród nastoletnich
czytelniczek są innego typu powieści, na przykład podobne do „Dworu Cierni i
Róż”, Alice Broadway w 2017 roku zadebiutowała książką „Tusz”, osadzoną
bardziej w dystopijnej konwencji.
Pierwszy tom „Ksiąg skór” nie w
każdym aspekcie jednak przypomina młodzieżową dystopię.
Leora Flint żyje w świecie, w którym
ludzie utrwalają ważne wydarzenia ze swojego życia za pomocą tatuaży. Każdy
sukces jak i porażka, dobre uczynki i zbrodnie, zdobią ich ciała, układając się
w historię, która rozwija się stopniowo, aż do ich śmierci. Kiedy ojciec
głównej bohaterki dokonuje żywota, ta jest przekonana, że historia wypisana na
jego skórze świadczy o tym, jak wspaniałym był człowiekiem i że księga z niej
wykonana powinna zostać zachowana, by nie został zapomniany. Okazuje się
jednak, że ktoś usunął skrawek z ważną informacją na jego temat. Leora
postanawia dowiedzieć się dlaczego to zrobiono i kim jej ojciec był w
rzeczywistości.
Chociaż powieści Alice Broadway
najbliżej do fantastyki socjologicznej (czyli bardziej po polsku: antyutopii lub
dystopii), znajdziemy w niej też elementy urban
fantasy. Podoba mi się to połączenie, ponieważ wydaje się nietypowe i
okazało się udane. Uniwersum nie jest jednak futurystyczną wizją taką jak Igrzyska Śmierci lub Niezgodna. Nic nie wskazuje na to, aby pod
względem technologicznym różniło się w znaczący sposób od naszej
teraźniejszości. Społeczeństwo, w którym żyje Leora, nie przypomina też tego
znanego nam z Roku 1984 lub z Nowego Wspaniałego Świata, jeśli chodzi
o jego opresyjność czy stopień sprawowanej nad nim kontroli. To raczej niemal
ślepa wiara w ideologię tatuowania się, przystępowanie jego członków do
„spowiedzi” z udziałem wykrywacza kłamstw co jakiś czas, decydowanie o tym, czy
zmarły zasłużył na zapamiętanie (czyli zbawienie) lub zapomnienie (odpowiednik
potępienia) przez sąd, a także puenta sprowadzająca się do wadliwości takiego
systemu, kwalifikują książkę jako powieść dystopijną. W każdym razie uniwersum nie jest oklepane. Autorka naprawdę
wykazała się dużą wyobraźnią, jedynie inspirując się innymi utworami,
a nie ślepo od nich kopiując. To, że kultura zamieszkujących go ludzi
wydaje się wiarygodna (dość łatwo wyobrazić sobie, że kiedyś np. nasza mogła
rozwinąć się w ten sposób), działa jeszcze bardziej na korzyść.
Zastanawiający jest fakt, że w
książce znalazło się kilka historii, z którymi zapoznaje się Leora i są to
bardziej lub mniej ściśle streszczone baśnie i mity, które sami sobie przecież
opowiadamy (np. baśń o Śpiącej Królewnie lub mit o Puszce Pandory). Może to
sugerować, że chociaż na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje, uniwersum
stworzone przez Alice Broadway jest kolejną wariacją na temat świata zupełnie
przeobrażonego po apokalipsie. Może to też być po prostu alternatywna
rzeczywistość.
Leora nie należy do bohaterek, które
od początku dostrzegają wadliwość systemu i z nim walczą. Tusz nie porusza prawie wcale
wątku rewolucji, co nie oznacza jednak, że manipulacja opinią publiczną i
niedoskonałość systemu nie zostały uwypuklone. Naznaczeni prowadzą przecież
w miarę normalne, godne życie i nie są jakoś szczególnie uciskani. Tak samo
Leora to zwyczajna nastolatka, mająca raczej przeciętne problemy, dopóki akcja
książki nie nabiera tempa. Fabuła, mimo tego jak to często wygląda w podobnych
powieściach, nie opiera się na jej buncie i walce ze złą władzą. Bohaterka uczy
się raczej, że mimo tego, co słyszy na co dzień, rzeczywistość nie jest
czarnobiała, a ludzie jednoznacznie dobrzy lub źli. Broadway posuwa się nawet
dalej: według przesłania, które zawarła
na kartach książki, świat nie jest nawet szary; to miejsce pełne barw i
odcieni, każdy człowiek jest niepowtarzalny, a na decyzje, które
podejmuje, wpływa zbyt dużo czynników, by spłycać zarówno je, jak i jego
osobę do prostych kategorii.
Mam bardzo mieszane uczucia w
stosunku do Leory. Podoba mi się to, że autorka postawiła ją przed ogromnym
dylematem moralnym i potrafiła tak poprowadzić jej postać, aby ta, mimo dość
przeciętnej osobowości, nie była przewidywalna. Z drugiej strony, Leora w chwili próby prezentuje się od jak
najgorszej strony. Dobrze zgrywa się to z innym przesłaniem, które można
odczytać w Tuszu głoszącym, że każdy
popełnia błędy i każdy zasługuje na drugą szansę i odkupienie. Problem w tym,
że to, iż Leora grubo się myli, jest zbyt oczywiste i zamiast zrozumienia,
głupota postaci wzbudza po prostu pogardę. Za podjętą przez nią decyzję miałam
wielką ochotę ją spoliczkować, ponieważ nie oszukujmy się — właściwe wyjście
jest nawet dla czytelnika jasne, z resztą dostrzegają je też wszystkie protagoniczne
postacie poza nią. Leory nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. Co gorsza
później, gdy docierają do niej te same przesłania, co do czytelnika, nie
wykazuje nawet grama skruchy. Przez to też wydaje się dość drewnianą postacią.
Chociaż Alice Broadway wykazała się wielką wyobraźnią tworząc uniwersum,
niestety z wykreowaniem fabuły nie poszło tak dobrze. Jest ona osadzona na pewnej intrydze
i jej pierwszą połowę udało mi się odgadnąć już na… pięćdziesiątej stronie.
Dlatego też dwie trzecie powieści okazały się zupełnie przewidywalne. Aż dziw,
że Leora nie dostrzega prostych powiązań i nie potrafi skojarzyć ze sobą
niektórych faktów, które zdają się wprost krzyczeć „stało się TO”. No, na
detektywa to się ona nie nadaje. Na szczęście ostatnia partia powieści ratuje
jak dotąd przewidywalną fabułę bardzo ciekawym zwrotem akcji.
Momentami brakowało również napięcia. Mentor Leory (bardzo lubię Obela), powinien zdecydowanie
dać bardziej popalić swojej wychowance, jednak autorka w ogóle nie wykorzystała
potencjału, jaki ta postać mogłaby wnieść do fabuły.
Niestety muszę przyczepić się też do warsztatu literackiego Broadway. Nie powala. W opisie wydarzeń
znajdziemy zbyt dużo „skrótowców” typowych bardziej dla fanficków niż powieści
wydawanych przez poważne wydawnictwa. Chodzi mi o opisy wydarzeń sprowadzane do
np. czegoś w stylu „Obudziłam się, zjadłam śniadanie, słońce pięknie świeciło,
wyszłam do szkoły”. Pojawiają się nagminnie. Poza tym sam styl nie jest jakiś
wybitny i jakoś mam przeczucie, że to nie wina tłumacza.
Książka kończy się tak interesująco,
że z ciekawością sięgnę po Iskrę,
czyli następny tom Ksiąg skór. Tusz to w sumie nie taki zły debiut, ale zdecydowanie nie jest to też najlepsza
powieść młodzieżowa, jaką czytałam. Jak dla mnie zasłużyła na cztery z
minusem. Szkoda, bo porusza dość ważkie problemy, takie jak tożsamość, śmierć i moralność i można było na ten temat powiedzieć odrobinę więcej. Może okazać się interesująca zwłaszcza dla młodszych nastolatek dzięki
prostocie, z jaką została napisana (jest to prostota odpowiednia dla nich, ale
zbyt duża dla starszych czytelników) i aż nadto czytelnemu przesłaniu.
kategoria: fantastyka, dystopia,
urban fantasy
liczba stron: 378
tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
cena okładkowa: 39,90 zł
wydawnictwo: Czwarta Strona
Isleen
Atak pięknie się zapowiadało po tym wykreowanym świecie... Motyw z tatuażami naprawdę udany i nieoklepany. A tu klops, bo i język prościutki, i bohaterka słaba i irytująca, i intryga nie powala... No ale 4- to jeszcze nie tragedia, dla mnie pewnie już za późno na tę książkę, ale młodsi czytelnicy pewnie mogą sięgać, skoro Tusz jest z przesłaniem.
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam, że nastolatki i to takie w przedziale wiekowym 11-15 lat byłyby z "Tuszu" zadowolone. Ale ja już chwilami czułam się za stara na tę lekturę. Mimo wszystko nie ma epatowania seksem, hołubienia nieprawidłowych wzorców zachowań, a przesłanie jest dość ładne, dlatego poleciłabym ją młodszym czytelniczkom. Niestety w przypadku starszych chyba straci trochę swoją moc.
UsuńOd bardzo dawna planuję usiąść do tej pozycji, jednak za każdym razem jak już mam ją w rękach coś mi staje na drodze i znowu muszę czekać. Myślę, że może być ona jedną z lepszych książek jakie przeczytać w tym roku - mam przynajmniej taką nadzieję. Okładka jest boska! Nie wiem, czy tylko mi spodobała się ona aż w takim stopniu? 😄
OdpowiedzUsuńWiktoria z Książki według Wiktorii
Myślę, że do "Tuszu" warto podchodzić ostrożnie, bez większych oczekiwań, bo nie jest to zdecydowanie wybitna książka. Jest po prostu prostą i przyjemną lekturą, jeśli taką właśnie pozwolimy jej być. Ach, ta okładka jest niesamowita i przyznaję, głównie ze względu na nią w ogóle zwróciłam uwagę na "Tusz" :)
UsuńJuż się zainteresowałam, bo historia brzmi niezwykle intrygująco, ale jeśli językowo słabe i blogaskowe, to chyba sobie daruję :( Szkoda życia na średnie i słabe książki.
OdpowiedzUsuń