Seriale #5: „Smoczy Książę”, sezon 1.


Czy zdarza Wam się jeszcze oglądać kreskówki skierowane przede wszystkim do najmłodszych? Fanów animacji wśród starszej widowni nie brakuje. „Smoczy Książę”, chociaż to bez wątpienia serial dla dzieci, może być również przyjemną odskocznią dla dorosłych, a zwłaszcza dla tych, którzy uważają się za nerdów.


Jest to bowiem animacja inspirowana tolkienowską fantasy, opowieść ze świata magii i miecza, która samym swoim klimatem mogłaby przyciągnąć przed ekrany tłumy fanów fantastyki.

Akcja Smoczego Księcia rozgrywa się w mediewistycznym świecie, w którym od wielu lat ludzie i elfy żyją ze sobą w nieprzyjaźni. Zarzewiem wzajemnej wrogości tych ludów jest zbrodnia, której niegdyś istoty ludzkie dokonały za pomocą czarnej magii: zabiły Smoczego Króla i zniszczyły jego jajo, czyli tytułowego Smoczego Księcia. Pewnego dnia okazuje się jednak, że jajo wcale nie zostało zniszczone, lecz skradzione. Odnalazłszy je, dwoje książąt królestwa ludzi — Callum i Ezran — oraz elfka Rayla, decydują się zwrócić je Smoczej Królowej i tym samym zakończyć wojnę.
Pierwszy odcinek może nie tyle mnie wciągnął, co zaciekawił. Wszystko zaczyna się w sposób dla starych wyjadaczy dość szablonowy, wręcz oklepany. No wiecie — dwa zwaśnione królestwa, dość powtarzalna konstrukcja uniwersum, magia, rycerze, wojna i bohaterowie na skraju dziecięctwa, którzy ruszają w podróż, aby ratować świat. Zdecydowanie jednak nie warto od razu zrażać się schematycznym początkiem. W tym wszystkim, co wydaje się takie nieoryginalne, pojawiło się coś, co sprawia, że serial przestaje być aż tak przewidywalny, i co stanowi samo w sobie jego ogromny walor — szarość.
Oczywiście, szarość akcentowana na tyle, na ile pozwala na to percepcja widza docelowego, czyli około dziesięcioletniego dziecka. Mimo, że coraz więcej utworów fantasy po sukcesie Pieśni Lodu i Ognia przestaje być tworzona na bazie krystalicznego dobra i ohydnego zła (za przykład niech posłuży nam chociażby seria RPG Dragon Age lub książka Ciężko być najmłodszym) to nigdy nie spotkałam się z takimi próbami w utworach przeznaczonych dla dzieci. W Smoczym Księciu wcale nie jest tak, że ludzie to ci dobrzy, a elfy to ci źli lub na odwrót. Sytuacja po obu stronach jest równie skomplikowana, jak byłaby w rzeczywistym świecie. To po prostu konflikt dwóch grup, które w równym stopniu doprowadziły do niego poprzez błędy dyplomatyczne, nieumiejętność pogodzenia ze sobą różniących się systemów wartości, złe decyzje i nieporozumienia. Do tego dochodzą utrwalane przez długi czas wojny uprzedzenia i mity dotyczące drugiej strony barykady, bynajmniej nie pochlebne.


Dotyczy to nie tylko koncepcji świata, ale również bohaterów. Większość z nich stara się po prostu wypełniać rozkazy, jak najlepiej służyć królestwu lub uratować swoich bliskich albo w ogóle samych siebie. Wszelkie zatargi między nimi wynikają głównie z konfliktu interesów, okraszonego uprzedzeniami i brakiem tolerancji albo po prostu przekonaniem co do złych intencji strony przeciwnej. Każdy z nich jest zły lub dobry w zależności od tego, z którą postacią i motywami się utożsamiamy. Poważnie, Smoczy Książę to chyba jedyna kreskówka dla dzieci z jaką się zetknęłam, która tak dogłębnie przeprowadza studium sporu i ukazuje tak skomplikowane osobowości oraz motywy. Jednocześnie zdecydowanie potępia wojnę, ukazując ją jako eskalację okrucieństwa, zamiast, tak jak w wypadku większości utworów fantasy, zarysowując ją jako czas pełen przygód, bohaterów, którzy się dzięki niej rodzą i jako taki, w którym słuszność ma jedynie strona protagonisty (w końcu tych w Smoczym Księciu mamy troje, pochodzących z obu zwaśnionych ludów i oni stoją po swojej własnej stronie, co wydaje mi się w tego typu tekstach kultury raczej niespotykane).
Bohaterowie to w ogóle kolejna mocna strona serialu. Większość z nich jest bardzo dobrze napisana, a widz szybko zaczyna czuć do nich sympatię. Mi w szczególności bardzo podoba się na przykład ciotka Amaya, czyli pani rycerz, która przy okazji jest niemową; król Harrow, który może nie zajmuje dużo czasu antenowego, ale i tak widać, że to równy gość; moją sympatię zdobyła nawet szalona Claudia, która jest zwykłą, rozchichotaną, dobroduszną nastolatką jakich wiele, chociaż ubiera się w bardzo mrocznym stylu i nie stroni od czarnej magii. Jestem bardzo ciekawa tego, jak rozwinie się Rhunan, który świetnie rokuje jako bohater na następne sezony, a Viren to jeden z najlepszych czarnych charakterów, z jakimi się zetknęłam. Co również raczej nie zdarza się w kreskówkach dla dzieci, to bardziej pragmatyk niż okrutnik. Pragmatyk, który nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć cel. Osoba, która jest przekonana, że uświęca on środki, które z resztą stanowią dla niego drugorzędny problem. Wciąż trudno mi określić, czy chce zdobyć tron dlatego, że uważa się za najlepszą osobę, która mogłaby rządzić królestwem, czy to po prostu z rządzy władzy. Zapewne i jedno i drugie. Poza tym okazuje się być całkiem niezłym ojcem (o ile nie wpadnie na pomysł, by wykorzystać swoje dzieci do czegoś występnego) i w ogóle bardzo inteligentnym człowiekiem, który sztukę manipulacji ma w małym palcu.


Nasze trio protagonistów zasługuje na osobny akapit. Najmniej interesującą postacią jest niestety przypuszczalny przywódca tej bandy, czyli Callum. Niestety, to bohater tak nudny i tak powtarzalny (typowa nastoletnia, mało rozgarnięta ciapa, która nigdzie nie może sobie znaleźć miejsca i która nagle ma ważne zadanie do wykonania), że kreskówka równie dobrze poradziłaby sobie bez niego. Uwielbiam za to małego, uroczego Ezrana, czyli zabawnego, ale obdarzonego niezwykłą empatią i inteligencją chłopca i elfią asasynkę Raylę. Skoro o niej mowa, to stanowi ona rzadki przypadek nastoletniej (przypuszczalnie — jej wiek nie został podany, jednak nie może mieć ona więcej, niż szesnaście lat, przynajmniej mentalnie — w końcu z elfami nigdy nic nie wiadomo) bohaterki, która nie irytuje, a wręcz wiele zyskuje przy bliższym poznaniu. To właściwie jedna z najdogłębniej skonstruowanych postaci w serialu, z którą niejeden widz mógłby się utożsamić. Przy okazji jako urodzona wojowniczka, „ma jaja”, których zdecydowanie brakuje Callumowi, ale pozostaje przy tym bardzo naturalna i dziewczęca na tyle, na ile może być nastolatka władająca śmiercionośną bronią. Nie musi na siłę udowadniać, że trzeba ją traktować poważnie mimo jej płci, co się ceni. Mimo dość chłodnej powierzchowności potrafi pozwolić sobie czasami na poczucie humoru, od czasu do czasu odsłania figlarną część swojej natury, co za każdym razem stanowi pewne zaskoczenie.
Byłaby o wiele lepszą przywódczynią niż Callum, jednak zarówno ona jak i on nie są wolni od wad. Wielką zaletą produkcji jest fakt, że praktycznie w każdym odcinku czegoś się uczą. Aby osiągnąć cel, muszą pokonać jakąś swoją słabość lub skazę na charakterze. Powoli i stopniowo się rozwijają, uczą się na błędach i potrafią działać z rozmysłem.
Chwała twórcom za to, że tworząc elfów, nie posłużyli się schematem, którego nie cierpię. Księżycowe Elfy (bo to jedyna ich rasa, która pojawia się w pierwszym sezonie) to żadne delikatne nimfy leśne, które tulą się do drzew, chodzą na bosaka z kwiatami we włosach, żywią się płatkami róż i spijają poranną rosę. A gdzież tam. Elfy to śmiertelnie niebezpieczni wojownicy, którym daleko do zniewieściałych mimoz. Odniosłam wrażenie, że zostali zainspirowani japońskimi samurajami, których kojarzymy właśnie z taką precyzją, dyscypliną i śmiercionośnością, jakie widzimy na ekranie, oglądając Smoczego Księcia. Może nie jestem  fanką poroża (mają na głowie maleńkie różki), ale i tak cieszę się, że twórcy dali im coś od siebie, zamiast ślepo brnąć w schemat.
Czymś, co może nieco utrudnić odbiór w czasie seansu, jest toporna animacja. Pojedyncze kadry wyglądają cudownie, jednak sama dynamika scen pozostawia wiele do życzenia. Sekwencje obrazu są bardzo niepłynne, gołym okiem można dostrzec pojedyncze klatki, co daje efekt okropnej amatorszczyzny rodem z YouTube'a. Świadczy to o stosunkowo niskim budżecie serialu. Miejmy nadzieję, że to zmieni się w miarę jego rozwoju.


Inną kwestię stanowią kiepsko przestrzegane prawa fizyki. O ile jestem w stanie uwierzyć, że elf potrafi przeskakiwać z drzewa na drzewo lub w ogóle na imponujące odległości, to jednak wygląda co najmniej dziwnie, gdy okazuje się, że w zasadzie każda postać jest w stanie wbiec po pionowej ścianie, o ile odpowiednio się rozpędzi. Poza tym w tym świecie można bez problemu przespać się na środku łąki, na gołej ziemi i nie zatroszczyć się o posłanie złożone chociażby z kurtki lub plecaka. Bo w nocy przecież temperatura w ogóle nie spada. Widocznie wszelkiego rodzaju nawet prowizoryczne izolatory od podłoża, są dla słabych. Tak, wiem, że w kreskówkach nie takie rzeczy już widzieliśmy, jednak estetyka Smoczego Księcia raczej nie przewiduje gagów (o których niektórzy mogliby pomyśleć czytając o wbieganiu po pionowym zboczu), zwłaszcza tych łamiących podstawowe prawo grawitacji. Przypuszczam jednak, że tu znów kłania się kwestia pieniędzy.
Owszem, Smoczy Książę ze względu na historię, którą opowiada, obfituje w sceny walk czy w przemoc, ale bardzo łagodnie ukazaną. Twórcy nie przekraczają żadnych granic przyzwoitości, jeśli chodzi o kreskówkę skierowaną do najmłodszych. Wcale nie stoi ona na pierwszym miejscu. Pojawiają się też w nim rzecz jasna pewne uproszczenia, które mają ułatwić dzieciom zrozumienie tego, co dzieje się na ekranie, jednak wiedząc, z czego wynikają i co można wyczytać między wierszami, również my — starsi — możemy się dobrze bawić, oglądając serial.
Smoczy Książę jest idealną propozycją dla rodziców, którzy chcą rozkochać swoje dzieci w klasycznej fantasy i zapoznać je z jej podstawowymi założeniami. Można dzięki niemu spędzić miły, rodzinny wieczór, niepozbawiony walorów edukacyjnych, bo serial został obdarzony uniwersalnym przesłaniem. Ja osobiście mam ogromną słabość do tego typu klimatów i uważam, że również wielu dorosłym przypadnie do gustu. Fabuła jest w końcu naprawdę dobra i wciągająca. Jeśli jednak rzeczywiście zamierzacie pokazać go dziecku, to odradzam w przypadku młodszych niż mniej więcej dziesięć lat — ze Smoczym Księciem jest trochę jak z Harry'm Potterem. Chociaż widzem docelowym jest dziecko, nie brakuje scen, które mogą okazać się nieco zbyt przerażające dla tych młodszych.
Isleen

Komentarze

  1. Mój klimat! :D Gdybym miała dziecko to już bym je tym poiła! Bardzo podoba mi się klimat, wyczuwam przesłanie, a przede wszystkim klasyczne fantasy! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądaj! :D Bardzo jestem ciekawa Twojej opinii :D Nie ma nic lepszego niż klasyka z odrobiną nowatorstwa <3

      Usuń
  2. Uwielbiam bajki dla dzieci- wcale z tego nie wyrosłam. I choć nie przepadam za fantasy, z ciekawości obejrzała bym pierwszy odcinek, ponieważ grafika się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie, może właśnie ten serial przekonałby Cię do fantasy ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2