Seriale #4: „Ania, nie Anna”, sezon 2.


Pierwszy sezon serialu „Ania, nie Anna” po prostu mnie zauroczył. To bardzo świeże, chociaż ryzykowne podejście do wielokrotnie ekranizowanego i przetwarzanego klasyka, jakim jest seria książek o Ani Shirley. Druga odsłona okazała się jeszcze odważniejsza; ale czy na pewno wyszło jej to na dobre?


Mój tekst na temat poprzedniego sezonu serialu znajdziecie tutaj. Jeśli chodzi o kolejny, o którym dziś będę pisać, to niestety pozostawia z o wiele mniejszą ilością dobrych wrażeń.

Ania, nie Anna kontynuuje wątek otwarty pod koniec ostatniego odcinka pierwszej serii. W Avonlea pojawiają się oszuści, którzy chcąc nieuczciwie dorobić się ogromnej fortuny, wmawiają mieszkańcom, że na ich ziemiach znaleźli żyłę złota. Nikt nie podejrzewa ich o niecne zamiary. Ania jednak natrafia na coś, co może podważyć ich wiarygodność. Poza tym w serialu znajdą się pewne wątki fabularne znane z książki, wyłoni się kilka nowych postaci, a horyzonty głównej bohaterki wciąż będą nieustannie się poszerzać.
Niestety, już po obejrzeniu pierwszego odcinka tego sezonu miałam poczucie, że coś jest z tą historią nie tak. Przede wszystkim, chociaż serial od początku stanowił dość luźną adaptację książki Lucy Maud Montgomery, to tym razem twórcy po prostu pojechali po bandzie i... no cóż, nie wyszło im to najlepiej. Poprzednio, mimo znacznych zmian w fabule, wciąż dało się wyczuć klimat Zielonego Wzgórza znanego z powieści. Tym razem jednak tej atmosfery scenarzyście nie udało się utrzymać. Historii, które znamy z pierwowzoru pojawi się mimo wszystko bardzo niewiele, a sama wymowa utworu zmienia się nie do poznania przez to, że rodzaj akcji w pewnych momentach bardzo odbiega od książkowego, czy w ogóle takiego, jakim twórcy serialu posługiwali się do tej pory. Chyba sami przyznacie, że sceny strzelanin i pościgów za przestępcami to chyba nie te, których oczekujemy od adaptacji Ani z Zielonego Wzgórza, nie ważne, jak bardzo eksperymentalnej. Jasne, może czas dla nich przeznaczony nie stanowi nawet jednego procenta całego serialu, jednak gdy owy wątek zostaje zakończony, odcinki podążają w coraz bardziej niedorzecznym kierunku, zamiast wrócić na bezpieczniejsze tory. O tym jednak za chwilę.
Ania, nie Anna przekonała mnie do siebie przede wszystkim tym, że uwiarygodniała historię Ani i okazała się skierowana nie tylko do młodzieży, ale również do dorosłych widzów. Tym razem jednak w fabule pojawiło się trochę absurdów — chociażby Jerry, który nie rozpoznaje mężczyzn, którzy go napadli, chociaż nawet nie stracił wówczas przytomności. Nie wiedziałam też, że da się poznać kobietę, zakochać się i pobrać w ciągu zaledwie jednego odcinka. Wisienką na torcie jest jednak scena, w której Ania „wynajduje” związki partnerskie. Serial znacznie też stracił na dojrzałości. Tym razem odniosłam wrażenie, że został skierowany wyłącznie do młodzieży. Szkoda, bo naprawdę do tej pory ceniłam go za to, że potrafił mówić również językiem osób dorosłych, nie stając się, jak mi się wydaje, mniej atrakcyjnym dla młodszych widzów.


Jeśli chodzi o postacie, sprawa przedstawia się dwojako. Twórcy wciąż konstruują ciekawych, wzbudzających sympatię bohaterów. Całkiem przyzwoicie piszą nowych, jak i rozwijają starych, przynajmniej w większości przypadków. Po prostu uwielbiam ciotkę Józefinę, a Maryla i Mateusz zostali jeszcze bardziej pogłębieni. Mimo to postacie popełniają znacznie więcej głupstw. Matkę Diany miałam ochotę kilkakrotnie zdzielić po twarzy z tak zwanego liścia za totalny brak mózgu czy jakiejkolwiek refleksji. Jerry to po prostu jakaś okropna ofiara losu, podobnie jak Cole, który w dodatku został oparty na prostym schemacie wrażliwego chłopczyka o artystycznej duszy, niezrozumianego przez wszystkich i przez wszystkich pomiatanego. Podobnych banalnych archetypów pojawi się jeszcze kilka, takich jak na przykład klasowy łobuz, który po prostu lubi krzywdzić i zaznaczać tym swoją pozycję lub czarnoskóry Sebastian, który pojawia się w tym serialu tylko dlatego, że nie poruszono do tej pory jeszcze tylko problemu rasizmu. Skoro o nim mowa, to wkurza mnie to, że tak świetna postać jak on odgrywa tak oklepaną i w stosunku do reszty, znikomą rolę. Oczywiście, w XIX wieku osoba czarnoskóra nie mogła liczyć na to, że białoskóra społeczność będzie ją traktować z całym należnym jej szacunkiem, ale dobrze by było, gdyby mimo wszystko Sebastian nie służył twórcom jedynie jako postać, która będzie wiecznie ofiarą białych. Jako czarny zostałby naprawdę doceniony wówczas, gdyby rzeczywiście był ważny dla fabuły i nie ograniczano go jedynie do roli męczennika. Tymczasem wydaje się wepchnięty do serialu na siłę.
Wielkim plusem poprzedniej serii była bezpretensjonalna oryginalność i rozsądne uwspółcześnienie. W tej jednak właśnie tego zabrakło. Podczas seansu wciąż towarzyszyło mi uczucie, że gdzieś już to wszystko widziałam. Nawet wiem gdzie — w wielu filmach, serialach i powieściach młodzieżowych. Nie tylko postacie oparte są na prostych i powtarzalnych schematach, ale cała ta historia również. Drugi sezon Ani, nie Anny porusza dokładnie te same problemy, w dokładnie ten sam sposób. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że twórcy bardzo inspirowali się Glee. W tej inspiracji nie byłoby nic złego, gdyby tylko wykazali się większą kreatywnością, szacunkiem dla klasyka i poczuciem, że mimo wszystko konstruowana przez nich opowieść jest osadzona w zupełnie innych czasach. W dodatku, jak wiele innych utworów skierowanych do młodzieży, Ania, nie Anna nabawiła się pewnej dozy naiwności, której twórcy wcześniej starali się uniknąć. Nie wkurzałoby mnie to tak bardzo, gdyby serial od początku był prowadzony w ten sposób. Bo mimo wszystko pewne uproszczenia można a nawet trzeba historiom dla młodszych odbiorców wybaczyć.


Ania, nie Anna jest wręcz chorobliwie polityczna. W pierwszym sezonie oczywiście było widać, że twórcy zawarli w nim pewien konkretny sposób patrzenia na świat, ale zrobili to w sposób strawny i nienarzucający się. W drugim sezonie natomiast nie ma odcinka, w którym dosłownie nie tłukliby nas po głowie liberalną propagandą. Już nie chodzi o moje osobiste przekonania w tym zakresie, bo tak się składa, że z niejednym wysnutym przez nich postulatem się zgadzam, jak również w dużej mierze z puentą serii. Problem stanowi to, że drugi sezon jest po prostu pełen paskudnej propagandy, niepodawanej w sposób mądrzejszy czy subtelniejszy od np. TVP, która propaguje z kolei treści prawicowe. Sęk w tym, że narzucanie odbiorcy konkretnych poglądów i przekonań co do tego, jak świat powinien wyglądać, zamiast pozwolić mu je po prostu rozważyć bądź nawet samemu je odczytać i się nad nimi zastanowić, to obraza dla jego inteligencji — bez znaczenia, czy ma kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Dosłowne nazywanie ludzi ograniczonymi tylko dlatego, że ośmielają się z tymi przekonaniami nie zgadzać, to jeszcze większy afront, nawet, jeśli to słowo pojawia się w dialogach między postaciami (no bo nie oszukujmy się, doskonale widać to, do kogo tak naprawdę skierowane są te postulaty). Twórcy i w tym przypadku wiele poruszanych kwestii upraszczają. Niby ma to dydaktyczny charakter, bo w końcu drugi sezon jest dla młodzieży, ale jeszcze bardziej dydaktyczny by był, gdyby pozwolić nastolatkom odczytać przesłanie i się do niego ustosunkować, zamiast podawać im je gotowe na tacy. Wtłaczanie zwłaszcza tak młodym ludziom do głowy gotowych haseł jako niepodważalnych prawd to zaprzeczenie wolnomyślicielstwa, do którego przecież utwór namawia.


Mimo wszystko, serial nadal ogląda się bardzo przyjemnie. Ma przede wszystkim wciąż dobrze napisany scenariusz. Historia jest wciągająca, angażująca i wywołuje wiele emocji, porusza również ważkie, chociaż lekko już wyświechtane przez popkulturę problemy. Szkoda tylko, że wszystkie inne aspekty tak drastycznie straciły na jakości. Po każdym, nie ważne jak dobrym odcinku wydawało mi się, że to już jednak nie to samo, co w serii pierwszej. Zawsze pozostawało jakieś ale.
Pierwszy sezon kroczył już po dość cienkim lodzie, by eksperymentować jeszcze bardziej. Przecież książki o Ani Shirley są do dziś lubiane i czytane z jakiegoś powodu, a to oznacza, że wcale nie trzeba stawiać na głowie wszystkiego, co się da, aby współcześnie snuta historia była dobra. Chyba słowem, które najpełniej oddaje istotę porażki tego sezonu jest przesada. Brak umiaru, jaki pojawił się tutaj, naprawdę potrafi sknocić wszystko.
Chociaż ten sezon Ani, nie Anny rozczarował mnie, to jednak czekam na trzeci. O ile w ogóle się pojawi, bo los produkcji wciąż jest niepewny. Twórcy już przecież na Twitterze apelowali do fanów o masową popularyzację, bo jak się okazuje, jej kontynuacja wisi na włosku (czy trzeba czegoś więcej by uznać, że są zdesperowani?). Szczerze mówiąc, po tak słabym sezonie w ogóle mnie to nie dziwi. Wcale nie chcę jednak, aby serial skończył się tak szybko. Jedna słabsza seria nie oznacza, że nie wróci do wcześniejszej jakości.
Isleen

Komentarze

  1. Trochę mnie tym drugim sezonem zmartwiłaś, bo chciałam obejrzeć oba od razu... No cóż, i tak spróbuję, i sama się przekonam przy całym serialu, jak to wygląda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oglądałam jeszcze serialu bez przynajmniej jednego słabszego sezonu, więc to jakieś pocieszenie :) I tak wydaje mi się, że "Ania, nie Anna" to jedna z tych rzeczy, które naprawdę warto poznać, a przynajmniej pierwszy sezon jest naprawdę godny polecenia, więc oglądaj śmiało. Mam nadzieję, że jednak pojawi się trzeci i że już będzie lepiej ;)

      Usuń
  2. Przypomniałaś mi o tym serialu - miałam go obejrzeć. Może w końcu znajdę czas. Bardzo lubię książkową Anię, sieć myślę, że serialowa również przypadnie mi do gustu.

    Pozdrawiam,
    Ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serialowa Ania, przynajmniej jako postać, jest jak sądzę bardzo fajnie napisana i zagrana :) A sam serial jest bardzo przyjemny i przesympatyczny, nawet w niezbyt udanym drugim sezonie.

      Usuń
  3. Pierwszy sezon obejrzeliśmy z Mamą (Teściową) nawet w całości, lejąc rzewne łzy ;). Drugi zakończył się po pierwszym odcinku. Podobno następne są lepsze już, ale był tak depresyjny i smutny, że nie byliśmy w stanie dalej oglądać :). Pozdrawiam i zapraszam do nas :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, drugi zaczyna się dość smutno i trochę smutku będzie jeszcze w tym sezonie, ale to akurat nie był element, który by mi przeszkadzał :) Optymizmu mimo to nie zabraknie, więc można śmiało wrócić. Ten sezon też potrafi wyciskać łzy, ale już chyba nie w takim stopniu, jak pierwszy.

      Usuń
  4. Utknęłam na pierwszym odcinku pierwszego sezonu. XD O tę propagandówkę w sumie właśnie się boję, ale też nie mam pojęcia, kiedy znajdę czas na ten serial.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy jest długi, bo podwójny, reszta to już pół tego, co jest w pilotażu, jeśli to coś pomoże :) A czasu życzę, bo pierwszy sezon jest bardzo fajny, drugi już obniża loty, ale jakoś da się go przełknąć. Ale jeśli powtórzą, to co się w nim działo w ewentualnym trzecim, to ja chyba "Ani, nie Annie" podziękuję.

      Usuń
  5. Jakoś nigdy dotychczas nie przekonałam się jeszcze do Ani z Zielonego Wzgórza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam do niej sentyment, to książki mojego dzieciństwa :) Ciekawe, jak bym zareagowała na nie, gdybym je przeczytała teraz, jako osoba dorosła.

      Usuń
  6. Nie wiedziałam, że jest taki serial. Może zerknę z ciekawości, chociaż to raczej nie moje klimaty. Zaintrygowałaś mnie tą recenzją :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto się przyjrzec, nawet mimo gorszego drugiego sezonu. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2