„Bramy Światłości” — tom 2. Kossakowska nie w formie.


„Zastępy anielskie” to jeden z moich ulubionych cyklów fantasy. Maja Lidia Kossakowska wypełniła go całą masą świetnych postaci, genialną fabułą, humorem i akcją. Stworzyła jedyny w swoim rodzaju świat, a powieści zawsze kończyła jakąś puentą. Losy Daimona Freya są z resztą już szerzej znane pośród czytelników polskiej fantastyki.



Kossakowska po kilku latach przerwy wróciła do swojego anielskiego uniwersum z Bramami Światłości. Moją opinię o tomie pierwszym, który ukazał się w styczniu ubiegłego roku, możecie przeczytać tutaj. Dziś zaś chciałabym podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat drugiego.

Trwa królewska ekspedycja w Strefach Poza Czasem. Anioł Zagłady, Daimon Frey, znajduje się, nie pierwszy raz z resztą, na skraju śmierci po rozpaczliwej próbie udzielenia ratunku najlepszemu przyjacielowi. Tym razem jednak przetrwanie okaże się sztuką o wiele trudniejszą niż dotychczas, ponieważ nie tylko stworzenia zamieszkujące otaczającą go dzicz chciałyby go uśmiercić. Zagrożenie czyha również w szeregach członków tej szalonej wyprawy.
Naprawdę trudno mi napisać coś więcej na temat fabuły, żeby nie zdradzić jej ważnych szczegółów. Przecież sam koniec poprzedniego tomu jest już dość niejednoznaczny i następuje akurat w momencie, w którym nie wiemy jeszcze, czy Daimonowi udało się wykaraskać z naprawdę paskudnych tarapatów. W każdym razie, chociaż jak do tej pory Zastępy Anielskie zostawiały mnie zadowoloną i z porządnym czytelniczym kacem, to tym razem niestety tak się nie stało.
Już sam początek powieści nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia. Chociaż jak zwykle dzieje się dużo i książka wciąga, to pojawia się coś, o co akurat Kossakowskiej nigdy bym nie posądziła — a mowa tu o zakrawającej o niedbalstwo kreacji bohaterów. Celowo posłużyłam się słowem niedbalstwo ponieważ wiem, że tę autorkę stać na o wiele więcej. Konkretnie chodzi o to, że zostali paskudnie spłyceni i niekonsekwentnie poprowadzeni, co widać w szczególności w przypadku dwojga bohaterów. Przywódczyni ekspedycji, Sereda, nagle zakochuje się bez opamiętania, chociaż chwilę wcześniej z powodzeniem trzymała wszelkie uczucia na wodzy. Z resztą te dotyczące obiektu jej zauroczenia nie wydawały się szczególnie mocno rozwinięte, co jest zrozumiałe, skoro pojawiły się stosunkowo niedawno. Matariśwan to już w ogóle jakaś kompletna porażka, bo nie dość, że głupi jak but z lewej nogi, to ogarnięty równie głupią i dziecinną zawiścią, a do tego manią. Dodajmy do tego kilka ton dumy i poczucie zniewagi wynikające z całkowicie wyimaginowanych przyczyn i przepis na diabelnie irytującą, choć może nie najważniejszą postać, gotowy.



Fabuła na ogół nie jest zła, a przynajmniej nie odważyłabym się tak jej nazwać zważywszy na fakt, że ma jednak swoje momenty, wciąż potrafi bawić i trzymać w niepewności no i spotykałam się z gorszymi, o wiele bardziej zasługującymi na to miano. Jednocześnie jednak zabrakło jej tego bliżej nieokreślonego czegoś. To chyba od samego Daimona zależało tym razem to, jak ją odebrałam. Wracając siłą rzeczy na chwilę do kwestii postaci, muszę zauważyć, że w tym tomie Abaddon nieszczególnie wykazał się inteligencją czy inicjatywą. W żadnej z dotychczasowych książek nie wydawał się równie bezradny i tak bezmyślny, a trzeba wziąć pod uwagę to, że to ten typ, który zawsze lubił brawurę. Czasami aż ciężko uwierzyć, że mimo eonów lat pełnienia roli wojownika, tak łatwo go przechytrzyć, grając jedynie na jego skłonności do bohaterstwa. W drugim tomie Bram Światłości z powodów liczniejszych niż tylko jeden, przypomina trochę dziecko błądzące we mgle (co wydaje się porównaniem trafnym tym bardziej, że w tej fabule błądzenia akurat jest pod dostatkiem). Poza tym sprawia wrażenie, że przestał się rozwijać jako bohater. Zaczął wręcz przypominać typowego amerykańskiego mięśniaka-kozaka-bezmózga, na którego widok każda kobieta oblewa się rumieńcem.
Oprócz tego, wciąż dręczy wrażenie, że to wszystko gdzieś już się widziało. Powieść zaś kończy się w sposób dość przewidywalny.
Wątek Razjela tym razem przemówił do mnie o wiele bardziej, niż Freya. Czytałam go znacznie chętniej niż główny, bo tutaj Kossakowska rzeczywiście znów pokazała, na co ją stać. Zawarła w nim sporo humoru, ale nie zapominając o powadze sytuacji, w jakiej znalazł się nasz drogi Książę Magów, umiejętnie buduje napięcie i poczucie grozy. Sam z resztą pomysł na to, aby to właśnie Razjela postawić w tych konkretnych okolicznościach jest kompletnie odjechany i bardzo obiecujący. Nie wspominając już o tym, że udało jej się sprawić, że Pan Tajemnic stał się do reszty moim ulubieńcem, dzięki umiejętności dostosowania się do warunków, realizmowi, z jakim Kossakowska go wykreowała i tym, że zaczyna ewoluować jako bohater. Nie ukrywam, że to właśnie na jego dalsze losy będę czekać z niecierpliwością, kiedy ukaże się następny tom.
Niestety, tu również pojawił się pewien mankament, a mianowicie jego historia urywa się mniej więcej w środku książki i to w dość dziwnym, bo zupełnie niczego nie zamykającym ani nie podsumowującym momencie. Zupełnie jakby ktoś nagle przerwał taśmę filmową; jakby autorce niespodziewanie skończyły się pomysły, jak to dalej poprowadzić (a wiadomo, deadline goni). Przez coś takiego wątek wydaje się zupełnie nierównoległy do głównego nurtu wydarzeń. W końcu zasada jest na ogół taka, że wszystkie historie poboczne powinny tak samo, jak ta wiodąca, mieć swój początek, rozwinięcie i zakończenie i to jeszcze w zbliżonych fragmentach. Tutaj te proporcje zostały kompletnie zaburzone lub w ogóle autorka zaniechała utrzymywania jakichkolwiek. We wcześniejszych tomach serii to jej się raczej nie zdarzało. Trochę się rozczarowałam, bo naprawdę liczyłam na to, że przynajmniej pod koniec przeczytam jeszcze o Razjelu.



Lubię patos, jeśli rzeczywiście jest potrzebny i twórca posługuje się nim umiejętnie i z rozwagą, faktycznie wzbudzając emocje, a nie wywołując śmieszność. Kossakowska nieraz wcześniej sięgała po to narzędzie i to z powodzeniem. Jednak w drugim tomie Bram Światłości nie złapała odpowiedniego balansu, co nadało niektórym opisom, zwłaszcza na samym początku powieści, okropnie pompatycznego tonu. Pewne wydarzenia są dość dramatyczne same w sobie i wcale nie trzeba było dodatkowo podkręcać ich ładunku emocjonalnego. Mimo to autorka to zrobiła, co sprawiło, że pewne fragmenty pod względem doniosłości są po prostu przesadzone. Trzeba zwrócić też uwagę na to, że tworzy wokół Freya aurę, której on sam w dalszych częściach powieści raczej nie podtrzyma i nie udowodni, że rzeczywiście na nią zasługuje.
O wiele lepiej idzie jej nadawanie fabule humorystycznego wyrazu, co w szczególności, tak jak wcześniej zauważyłam, widać w przypadku wątku Razjela. W innych fragmentach nie jest jednak gorzej. Nagromadzenie zdrowej ilości absurdu i groteski oraz umieszczenie ich w odpowiednich miejscach sprawiło, że ten tom Anielskich Zastępów jak żaden inny pod względem stylu przypominał mi nieco prozę Terry'ego Pratchetta. To jak najbardziej na plus.
Kossakowska powtórzyła coś, co do tej pory zawsze pojawiało się w Anielskich Zastępach i stało się ich swego rodzaju znakiem firmowym. Autorka jak zwykle buduje świat w oparciu o mity i legendy, a tym razem zabierze nas do krainy prastarych wierzeń rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej. W ten sposób tworzy zupełnie nowy klimat, a czytelnik może zapoznać się z panteonem bóstw, o których zapewne do tej pory w ogóle nie słyszał. Przynajmniej było tak w moim przypadku. Spis pojęć umieszczony na końcu książki pomaga zrozumieć, czym się inspirowała. Po raz kolejny zatem widać wręcz zaraźliwą fascynację mitologią z całego świata, która pozwoliła na zgrabne wplecenie jej w opowiadaną historię.
Mimo, że drugi tom Bram Światłości ma kilka zalet, to nie wystarczyło, aby dorównał reszcie książek z serii. Ja w każdym razie się zawiodłam, bo liczyłam na naprawdę dobrą i porywającą lekturę, którą do tej pory dostawałam. Tym razem jednak Kossakowska popełniła dużo szkolnych błędów, co naprawdę rozczarowuje. Szkoda, ale i tak będę wypatrywać kolejnej odsłony serii, na którą dużą furtkę autorka zostawiła sobie na końcu.

kategoria: fantastyka, fantasy
liczba stron: 560
cena okładkowa: 44,90 zł
wydawnictwo: Fabryka Słów
Isleen

Komentarze

  1. Fabryka Słów ostatnimi czasy kreuje Maję Lidię Kossakowską na swoją flagową pisarkę, autorkę, która jest twarzą wydawnictwa. Widać to chociażby po tym, jak wyglądają jej książki, każda to śliczna pod względem wizualnym, porządnie wydana perełka, którą naprawdę przyjemnie jest postawić na półce. A niestety pani Maja ostatnio jakoś obniżyła jakość swoich książek z bardzo dobrych i dobrych na zaledwie przeciętne... Szkoda, że Fabryka "pozbyła się" takiej autorki jak Anna Kańtoch, wydali tylko jeden tom jej "Przedksiężycowych" i to jest wg mnie skandal (w całości wydał to Powergraph, ale okładki mi się wybitnie nie podobają, więc ich nie kupię). Szkoda, że Fabryka nie promuje bardziej tak utalentowanego pisarza jakim jest Marcin Podlewski, którego cykl sf "Głębia" spokojnie sprzedałby się na całym świecie; powiem więcej - gdyby to był twórca amerykański, to już byśmy czekali na ekranizację. A Fabryka wydaje jego ośmiusetstronicowe cegły w miękkiej okładce i formacie mniejszym niż standardowy, z marketingiem też jakoś specjalnie nie przesadza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszyłaś problem, który bardzo mnie ostatnio niepokoi. Okropne jest rzeczywiście to, że nawet takie duże wydawnictwa jak właśnie tutaj np. Fabryka Słów mają tak kiepską, w porównaniu ze światową, promocję. Jasne, to kwestia pieniędzy i tego, że w Polsce książki są stosunkowo drogie, dlatego nie kupujemy ich na tyle, abyśmy mogli się wybić z naszym rynkiem wydawniczym. Z drugiej strony dobra promocja potrafi zdziałać cuda. Nie czytałam jeszcze autorów, których tutaj poleciłaś, ale rzeczywiście wydaje mi się, że trochę marketingowych czarów i niektórzy polscy pisarze naprawdę mogliby zawojować świat. Przecież praktycznie całe "Zastępy Anielskie" mają taki potencjał, w skrytości serca marzę o ich ekranizacji. No ale cóż. Podczas gdy sukcesem wydawniczym w Stanach jest wykupienie praw do tłumaczenia w 30 krajach, to w Polsce pisarz cieszy się, gdy uda mu się sprzedać 2 mln egzemplarzy (to już sukces na tyle duży, że zaczynają o nim pisać w gazetach). O ile ktoś w ogóle się na nim pozna i go wyda.

      A co do samych "Zastępów Anielskich", naprawdę mam nadzieję, że to przejściowy spadek formy i Kossakowska wkrótce wróci do pisania naprawdę świetnej fantastyki :)

      Usuń
    2. Problemem jest to, że polskie wydawnictwa jakoś mają pieniądze na promowanie zagranicznych "bestsellerów", które często są przeciętnymi książkami i później zalegają w supermarketach przecenione na 9,99, bo się nie sprzedały, a na promocję polskich lepszych autorów już tych pieniędzy nie ma, chociaż myślę, że gdyby zrobić wokół nich trochę szumu, to sprzedałyby się całkiem dobrze.

      Gdyby ktoś zrobił ekranizację Zastępów Anielskich w formie serialu albo cyklu filmów, to na pewno bym to oglądała jak dzika, chociaż jakąś wielką fanką nie jestem.

      Usuń
    3. No właśnie książki Kossakowskiej mają to do siebie, a przynajmniej gdy mowa o "Zastępach", że są bardzo amerykańskie i bardzo hollywoodzkie. A to zazwyczaj wystarczy, żeby Amerykanie wywęszyli potencjalną kurę znoszącą złote jaja, fabuła czy inne elementy już nawet nie musiałyby być idealne. Kto wie, co byśmy uzyskali, gdybyśmy naprawdę zrobili z nich i z innych dobrych fantastycznych książek towar eksportowy na miarę "Wiedźmina". Póki co czekam na Wieśka na Netflixie, zobaczymy, czy rzeczywiście jest co oglądać ;)

      Usuń
    4. Własnie internet eksplodował wieścią, że wiedźminem zostaje Henry Cavil - jak dla mnie spoko, czekam na informacje o reszcie obsady.

      Usuń
    5. Niezbyt dobrze znam dorobek artystyczny tego pana, ale właśnie mu się przyjrzałam i przynajmniej pod względem twarzy powinien pasować ;)

      Usuń
  2. Kurczę, coraz bardziej martwią mnie opinie o "Bramach światłości", bo uwielbiam cykl Kossakowskiej, a tu same dość negatywne recenzje :/ No cóż, pierwszy tom "Bram..." czeka na mojej półce, zobaczymy, czy mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy tom jest jeszcze okey :) Tutaj za to mamy niewytłumaczalny spadek poziomu...

      Usuń
  3. Też byłam zawiedziona. Tak jak fragmenty z perspektywy Razjela były genialne, tak te Freya mnie denerwowały - mam wrażenie, że to całe błądzenie po dżungli było po prostu niepotrzebne - do całości rozpatrywanej jako poszukiwanie Światłości po prosu nic nie wnosi. Ok - poznajemy ładny kawałek świata, ciekawie przedstawiony, pięknie opisany i czerpiący z rzadko wykorzystywanych mitologii. Ale chyba nie taki był cel Bram.
    W ogóle mam wrażenie, że jakoś w ogóle w Bramach - także tomie pierwszym - coś niedobrego się porobiło z postaciami. Co z Modem? Ok, zawsze był kochliwy, ale bez przesady - nie brakowało mu też inteligencji i sprytu, a tu nagle jakaś niewiarygodna głupota, sam o niczym nie wie, nic nie wymyśli...
    Ech, z dużymi obawami czekam na listopad i trzeci tom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, Asmodeusz, zupełnie zapomniałam o nim napisać. Do tej pory go uwielbiałam, ale tutaj autorka zmniejszyła mu mózg do rozmiarów piłeczki pingpongowej. A to była przecież świetna postać. Tutaj zaś okropnie mnie denerwował, fragmenty z nim chciało się jak najszybciej pominąć. Chyba najsłabsza część tego tomu.

      Usuń
    2. No własnie - chyba. Bo jakoś strasznie trudno wybrać to, co najbardziej zawodzi. Nie tego się po Kossakowskiej spodziewałam, nie tego.

      Usuń
  4. Ten tom jest taki... niepotrzebny, bardzo przejściowy. Spokojnie można było połączyć tom pierwszy i trzeci z tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest. Obawiam się, że Fabryka Słów idzie teraz w nazwisko i sprzedaż. Dlatego wydano taki tom o niczym. Bo ludzie i tak kupią, a naprawdę dziać zacznie się chyba dopiero w trzecim. :(

      Usuń
  5. Tej serii nie znam, ale brzmi nawet ciekawie. Masz rację, nie zdradzaj fabuły - kto lubi spoilery?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo, że ta część wypada najgorzej (jak dotąd), to z całą serią zdecydowanie warto się zapoznać. Zachęcam :)

      Usuń
    2. Ja też nie znam tej serii, chociaż z komentarzy powyżej wynika, że cieszy się sporym zainteresowaniem. :-)

      Usuń
    3. To prawda, to dość popularna seria, przynajmniej pośród czytelników fantastyki. Z tego co wiem chyba też doczekała się przekładów.

      Usuń
  6. Chciała, bym mieć więcej czasu, by muc czytać takie wciągające serie. Intrygujecie tymi negatywnymi opiniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie życzę więcej czasu :) Naprawdę warto go trochę zainwestować. ;)

      Usuń
  7. Niezupełnie ciagnie mnie do fantastyki. I uważam, że Fabryka słów niekoniecznie przykłada się do wydawania swoich książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykłada się z pewnością jeśli chodzi o estetykę, ale z pewnością nie troszczy się zbytnio o korektę i inne, trochę ważniejsze sprawy ;)

      Usuń
  8. O-o... Niedobrze. Dotychczas przeczytane książki pani Kossakowskiej (choć przyznaję się bez bicia - nie było ich wiele) oceniałam jak najbardziej na plus. Bardzo je lubiłam, odpowiadała mi tematyka i jakoś tak przyjemnie mi z nimi było. Dlatego, jak się już pewnie domyślasz, Twoja opinia mnie martwi... No ale i tak pewnego pięknego dnia usiądę do tego cyklu i sprawdzę jak dalej mają się sprawy. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście, zanim przyjdzie pora na "Bramy Światłości" masz co najmniej cztery świetne tomy do przeczytania :) Wiesz, wydaje mi się, że bardzo rzadko można spotkać serie książek, filmów itp. w których każdy tom jest zadowalający. Mam nadzieję, że najgorsze jeśli chodzi o "Zastępy" mam już za sobą.

      Usuń
  9. Kossakowską znam i cenię jej twórczość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta pisarka ma duży talent i potencjał, to widać nawet w jej słabszych książkach :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.