Stephenie Meyer i szpiegowskie klimaty? Zobaczmy! — „Chemik”



Autorka pamiętnej sagi „Zmierzch” oraz książki „Intruz” tym razem postanowiła spróbować swoich sił w czymś innym, niż fantastyka i napisała powieść szpiegowską. O „Chemiku” kilka miesięcy temu trudno było nie usłyszeć, nawet jeśli tylko trochę interesowało się nowościami wydawniczymi. Jak Stephenie Meyer poradziła sobie z nieco innym rodzajem beletrystyki?
Głowna bohaterka powieści, która na czas jej akcji przybiera imię Alex, to specjalistka od tworzenia różnego rodzaju związków chemicznych oraz zadawania tortur za ich pomocą, w celu wydobycia zeznań od przesłuchiwanych. Kiedyś pracowała dla ściśle tajnej agencji działającej dla rządu Stanów Zjednoczonych. Obecnie natomiast jej egzystencja polega na ciągłej ucieczce przed ludźmi, którzy przeprowadzili nieudany zamach na jej życie i co jakiś czas go powtarzają. W związku z tym nasza bohaterka zmuszona jest wciąż zmieniać swoją tożsamość, posiadać oczy dookoła głowy oraz zachowywać czujność nawet przez sen. Pewnego dnia jej dawny pracodawca powierza jej nowe zlecenie: ma porwać Daniela Beacha, który wydaje się posiadać dwa wcielenia: uwielbianego nauczyciela oraz złoczyńcy zamieszanego w plany użycia na obywatelach Stanów Zjednoczonych broni biologicznej. Jej zadaniem jest zmuszenie go do zeznań w tej sprawie, jednak nie ma pewności, że zlecenie nie jest w istocie zastawioną na nią pułapką, a sam Daniel, mimo obciążających dowodów, wydaje się całkowicie niewinny.

Zanim przeczytałam Chemika miałam na koncie tylko jedną książkę Stephenie Meyer, czyli Intruza (recenzja tutaj). Zmierzch postanowiłam sobie odpuścić, zwłaszcza, że ekranizacja niezbyt zachęciła mnie do zapoznania się z sagą. Po Chemika sięgnęłam z ciekawości, bo Intruz, chociaż nie wolny od wad, okazał się przyjemną i wciągającą lekturą. Nie mogłam więc powstrzymać się w trakcie czytania od porównywania ze sobą tych dwóch powieści, zwłaszcza, że okazuje się, że Meyer używa w nich bardzo podobnych motywów.
Chemik to powieść dla czytelników starszych niż grupa docelowa Zmierzchu, a nawet Intruza, jednak zrozumiała nawet dla kogoś w moim wieku. Nie mam pewności, czy to kwestia tłumaczenia, jednak wydaje mi się, że styl Meyer nieco spoważniał i dojrzał.
Tłumaczeniu niestety brakuje trochę do ideału. Czasami miałam wrażenie, że tłumacz nie do końca zrozumiał kontekst (np. kiedy wydawało mi się, że postać powinna powiedzieć „Ruszamy”, w znaczeniu „Czas na nas” albo po prostu „Idziemy”, mówiła „Ruszamy się”, co zupełnie zmienia znaczenie wypowiedzi). W tekście też niestety roi się od literówek, które potrafią wprowadzić w błąd. Aż chciałoby się zapytać: czy ta książka w ogóle trafiła do korekty?
Powieść czyta się dość przyjemnie i płynnie, ale nie wciągnęłam się w nią od razu. Winą jest zdecydowanie zbyt przeciągnięty wstęp. Wiem, że powieść o tych rozmiarach (ponad 570 stron) potrzebuje czasu, aby się rozkręcić, ale jeśli właściwa akcja rozpoczyna się dopiero w połowie książki, to dysproporcja staje się szczególnie widoczna i drażniąca — zwłaszcza, że do tego czasu nie dzieje się kompletnie nic. Co prawda tą część powieści autorka przeznacza na zarysowanie skomplikowanego świata uciekającej Alex, jednak robi to kosztem dynamiki akcji i słabnącym zainteresowaniem czytelnika. Z pewnością dałoby się zarówno zgrabnie opisać świat przedstawiony, jak i trochę rozruszać fabułę, żeby tak się nie ślimaczyła i nie zanudzała.
Kiedy już jednak Alex zastawia sieci na Daniela, robi się naprawdę ciekawie i książka nareszcie zaczyna wciągać. Niestety, później dość często Meyer robi zbyt długie przestoje w akcji. Dynamiczne sceny wychodzą jej jednak naprawdę dobrze. Świetnie się je czyta, a autorka umiejętnie buduje napięcie, pęd akcji dosłownie się czuje. Zajmują one jednak stosunkowo mało miejsca. Zaraz po nich zawsze następuje długi (nudny) okres spokoju, podczas którego rozwija się oczywiście nic innego, jak wątek miłosny. Za każdym razem, gdy czułam się zbyt znudzona by dalej czytać, autorka potrafiła wrzucić do powieści jakąś nową katastrofę, która ponownie przyciągała mnie do lektury. Tak więc Chemik, chociaż w wielu chwilach po prostu nużący, to jednak zawsze w końcu pojawia się w nim coś, co zachęca do dalszego czytania.
Skoro mowa o wątku miłosnym, to być może spokojniejsze fragmenty książki nie cierpiałyby tak bardzo, gdyby ten okazał się ciekawszy. Niestety, w tej kwestii u Meyer nic się nie zmieniło — podobnie jak w Intruzie, jest po prostu beznadziejny; przewidywalny, schematyczny, odrealniony, rozwija się zdecydowanie zbyt szybko i, co najgorsze, zęby bolą od nadmiaru cukru. Chociaż, jak już wcześniej wspomniałam, ta pozycja przeznaczona jest dla dorosłych czytelników, to jednak wątek miłosny wygląda, jakby został wyjęty ze słabej powieści dla nastolatków.
Najważniejsze postacie Chemika to nie tylko Alex i Daniel, ale również jego brat, Kevin. Jeśli chodzi o ten aspekt powieści, to Meyer również tutaj się nie popisała.
Co prawda Alex nie jest postacią irytującą, głupią lub przekombinowaną, ale za to mdłą i pozbawioną głębi. W ogólnym rozrachunku okazuje się nudna i bardzo przewidywalna. Nie daje się poczuć do niej wrogości, ale też trudno się z nią zżyć i zapałać sympatią. Przez całą lekturę była mi zupełnie obojętna. W dodatku w pewnym momencie ponowne szczegółowe opisywanie koloru jej sińców albo bólu, który odczuwa przez rany, zaczyna po prostu wkurzać.
A tak na marginesie: jak na kogoś o zmasakrowanej twarzy, bardzo często się całuje.
Zupełnie nieudaną postacią okazuje się Daniel. Jest tak idealny w dosłownie każdym aspekcie, że aż zupełnie nieprawdziwy. Taka osoba jak on nie ma prawa istnieć. Dobry do szpiku kości, przystojny, szarmancki, opiekuńczy, utalentowany, a żeby było jeszcze bardziej uroczo i trochę śmiesznie — nieco ciapowaty. Oczywiście na zabój zakochany (ja tam uważam, że koleś raczej bardzo nabawił się syndromu sztokholmskiego) i świata poza swoją miłością nie widzi. Co prawda początkowo, chociaż da się odczuć sztuczność tej postaci, to jednak jest w nim coś urokliwego. Później jednak tej urokliwości robi się zdecydowanie za dużo i postać zaczyna po prostu męczyć sama sobą, tym, jak jest wymuskana i w wielu momentach zwyczajnie głupia.
Na szczęście Kevin to całkiem udany bohater, który wzbudza sympatię. Bezczelny i arogancki, ale szlachetny okazuje się dobrą równowagą dla przesadnie milusiego Daniela. Ma silny charakter i temperament, co Meyer umiejętnie wykorzystuje, aby rozśmieszyć czytelnika. Nie sposób go nie polubić mimo „trudnego” usposobienia. Powinien mieć więcej „swoich” fragmentów. Szkoda, że podobnie, jak pozostała dwójka, ostatecznie wychodzi płaskawy, ale w jego przypadku aż tak się tego nie odczuwa. To najlepsza postać występująca w Chemiku.
Zakończenie powieści nie powala. Szczerze mówiąc, jest przesłodzone i jakoś nie współgra z resztą książki. Może nie chodzi o same losy bohaterów, ale o formę, w jakiej Meyer postanowiła je przedstawić, a która zupełnie nie pasuje do klimatu historii. Chemik bez tego epilogu, który sprawia wrażenie zwyczajnie zmyślonego, naprawdę mógłby się obejść.
Trzeba jednak docenić to, jak dobrze Meyer przygotowała się do napisania Chemika. Z punktu widzenia czytelnika, który jest laikiem jeśli chodzi o świat szpiegowski, medycynę czy chemię, powieść wydawała mi się pod tymi względami wiarygodna, a autorka postarała się o szczegółowe rozbudowanie uniwersum. Z pewnością poświęciła temu aspektowi powieści wiele wysiłku, co naprawdę widać.
Stosunkowo spokojne tempo akcji nie przeszkadzało mi w Intruzie, ponieważ dość łatwo przychodzi mi wyobrażenie sobie historii, która łączy sci-fi z powieścią obyczajową, ale od tych z gatunku szpiegowskich czy sensacyjnych, oczekuję większych obrotów albo chociaż napięcia. Chemik potrafi w nielicznych momentach zaskoczyć i uraczyć krwawą łaźnią, ale poza tym za dużo w nim nudy. Sytuacji nie poprawiają postaci Alex i Daniela, a ważny wątek miłosny bardzo kuleje. Jednakże, mimo wszystkich tych mankamentów, dobrze się go czyta. To całkiem przyjemna lektura, którą można przeczytać dla niezobowiązującego relaksu. Mówię mu stanowcze MOŻE BYĆ.
Intruz bardziej mi się podobał.
Isleen

Komentarze

  1. Jeśli bohaterka całuje się mimo zmasakrowanej twarzy, a bohater ma syndrom sztokholmski nie może być inaczej - biere!:p a tak na serio to pewnie odpadlabym na tym przydługim i malo dynamicznym wstępie.
    Intruz mi się za to bardzo podobał, chociaż miłosne wątki były do porzygania słodziutkie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, wątki miłosne u Meyer zawsze tak wyglądają :D Szkoda, że tak bardzo się na nich skupia, bo to głownie czyni jej książki takimi, jakie są... Może nie zawsze są złe, ale nigdy naprawdę dobre. A przecież światy konstruuje niesamowicie!

      Usuń
  2. e tam, nie jest to warte świeczki. dla mnie Meyer jest już "spalona" przez Zmierzch, więc stanowczo mówię: NIE. pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to wiele nie stracisz :D Mnie tam ta książka ni grzeje ni ziębi :)

      Usuń
  3. Kiedyś planowałam przeczytać, ale na chwilę obecną nie mam ochoty na ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest dobra, żeby się zrelaksować, ale też nie ma co oczekiwać nie wiadomo czego ;)

      Usuń
  4. Meyer? O nie. Są takie nazwiska, po które nie sięgnę nigdy. Choćby "Pani od Zmierzchu" wydała traktat filozoficzny, nie mam zamiaru jej czytać. Wiem, że to krzywdzące i obrzydliwie szufladkujące, ale na to już nic nie poradzę. Ale dobrze, że powiedziałaś "Może być". To znaczy, że następnym razem może być "dobrze" ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby :) Po tylu latach pisania nawet małpa się nauczy ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.