Stephenie Meyer i szpiegowskie klimaty? Zobaczmy! — „Chemik”
Autorka pamiętnej sagi „Zmierzch”
oraz książki „Intruz” tym razem postanowiła spróbować swoich sił w czymś innym,
niż fantastyka i napisała powieść szpiegowską. O „Chemiku” kilka miesięcy
temu trudno było nie usłyszeć, nawet jeśli tylko trochę interesowało się
nowościami wydawniczymi. Jak Stephenie Meyer poradziła sobie z nieco innym
rodzajem beletrystyki?
Zanim przeczytałam Chemika miałam na koncie tylko jedną
książkę Stephenie Meyer, czyli Intruza
(recenzja tutaj). Zmierzch
postanowiłam sobie odpuścić, zwłaszcza, że ekranizacja niezbyt zachęciła mnie
do zapoznania się z sagą. Po Chemika
sięgnęłam z ciekawości, bo Intruz,
chociaż nie wolny od wad, okazał się przyjemną i wciągającą lekturą. Nie mogłam
więc powstrzymać się w trakcie czytania od porównywania ze sobą tych dwóch
powieści, zwłaszcza, że okazuje się, że Meyer używa w nich bardzo podobnych motywów.
Chemik to
powieść dla czytelników starszych niż grupa docelowa Zmierzchu, a nawet Intruza,
jednak zrozumiała nawet dla kogoś w moim wieku. Nie mam pewności, czy to
kwestia tłumaczenia, jednak wydaje mi się, że styl Meyer nieco spoważniał i
dojrzał.
Tłumaczeniu niestety brakuje trochę
do ideału. Czasami miałam wrażenie, że tłumacz nie do końca zrozumiał kontekst
(np. kiedy wydawało mi się, że postać powinna powiedzieć „Ruszamy”, w znaczeniu
„Czas na nas” albo po prostu „Idziemy”, mówiła „Ruszamy się”, co zupełnie zmienia
znaczenie wypowiedzi). W tekście też niestety roi się od literówek, które
potrafią wprowadzić w błąd. Aż chciałoby się zapytać: czy ta książka w ogóle
trafiła do korekty?
Powieść czyta się dość przyjemnie i
płynnie, ale nie wciągnęłam się w nią od razu. Winą jest zdecydowanie zbyt
przeciągnięty wstęp. Wiem, że powieść o tych rozmiarach (ponad 570 stron)
potrzebuje czasu, aby się rozkręcić, ale jeśli właściwa akcja rozpoczyna się
dopiero w połowie książki, to dysproporcja staje się szczególnie widoczna
i drażniąca — zwłaszcza, że do tego czasu nie dzieje się kompletnie nic. Co
prawda tą część powieści autorka przeznacza na zarysowanie skomplikowanego
świata uciekającej Alex, jednak robi to kosztem dynamiki akcji i słabnącym
zainteresowaniem czytelnika. Z pewnością dałoby się zarówno zgrabnie opisać
świat przedstawiony, jak i trochę rozruszać fabułę, żeby tak się nie ślimaczyła
i nie zanudzała.
Kiedy już jednak Alex zastawia sieci
na Daniela, robi się naprawdę ciekawie i książka nareszcie zaczyna wciągać. Niestety,
później dość często Meyer robi zbyt długie przestoje w akcji. Dynamiczne
sceny wychodzą jej jednak naprawdę dobrze. Świetnie się je czyta, a autorka
umiejętnie buduje napięcie, pęd akcji dosłownie się czuje. Zajmują one jednak
stosunkowo mało miejsca. Zaraz po nich zawsze następuje długi (nudny) okres
spokoju, podczas którego rozwija się oczywiście nic innego, jak wątek miłosny.
Za każdym razem, gdy czułam się zbyt znudzona by dalej czytać, autorka
potrafiła wrzucić do powieści jakąś nową katastrofę, która ponownie przyciągała
mnie do lektury. Tak więc Chemik, chociaż
w wielu chwilach po prostu nużący, to jednak zawsze w końcu pojawia się w nim
coś, co zachęca do dalszego czytania.
Skoro mowa o wątku miłosnym, to być
może spokojniejsze fragmenty książki nie cierpiałyby tak bardzo, gdyby ten
okazał się ciekawszy. Niestety, w tej kwestii u Meyer nic się nie zmieniło —
podobnie jak w Intruzie, jest po
prostu beznadziejny; przewidywalny, schematyczny, odrealniony, rozwija się
zdecydowanie zbyt szybko i, co najgorsze, zęby bolą od nadmiaru cukru. Chociaż,
jak już wcześniej wspomniałam, ta pozycja przeznaczona jest dla dorosłych
czytelników, to jednak wątek miłosny wygląda, jakby został wyjęty ze słabej
powieści dla nastolatków.
Najważniejsze postacie Chemika to nie tylko Alex i Daniel, ale
również jego brat, Kevin. Jeśli chodzi o ten aspekt powieści, to Meyer również
tutaj się nie popisała.
Co prawda Alex nie jest postacią
irytującą, głupią lub przekombinowaną, ale za to mdłą i pozbawioną głębi.
W ogólnym rozrachunku okazuje się nudna i bardzo przewidywalna. Nie daje się
poczuć do niej wrogości, ale też trudno się z nią zżyć i zapałać sympatią.
Przez całą lekturę była mi zupełnie obojętna. W dodatku w pewnym momencie
ponowne szczegółowe opisywanie koloru jej sińców albo bólu, który odczuwa przez
rany, zaczyna po prostu wkurzać.
A tak na marginesie: jak na kogoś o
zmasakrowanej twarzy, bardzo często się całuje.
Zupełnie nieudaną postacią okazuje
się Daniel. Jest tak idealny w dosłownie każdym aspekcie, że aż zupełnie
nieprawdziwy. Taka osoba jak on nie ma prawa istnieć. Dobry do szpiku kości,
przystojny, szarmancki, opiekuńczy, utalentowany, a żeby było jeszcze bardziej
uroczo i trochę śmiesznie — nieco ciapowaty. Oczywiście na zabój zakochany (ja
tam uważam, że koleś raczej bardzo nabawił się syndromu sztokholmskiego) i
świata poza swoją miłością nie widzi. Co prawda początkowo, chociaż da się
odczuć sztuczność tej postaci, to jednak jest w nim coś urokliwego. Później
jednak tej urokliwości robi się zdecydowanie za dużo i postać zaczyna po prostu
męczyć sama sobą, tym, jak jest wymuskana i w wielu momentach zwyczajnie
głupia.
Na szczęście Kevin to całkiem udany
bohater, który wzbudza sympatię. Bezczelny i arogancki, ale szlachetny okazuje
się dobrą równowagą dla przesadnie milusiego Daniela. Ma silny charakter
i temperament, co Meyer umiejętnie wykorzystuje, aby rozśmieszyć czytelnika.
Nie sposób go nie polubić mimo „trudnego” usposobienia. Powinien mieć więcej
„swoich” fragmentów. Szkoda, że podobnie, jak pozostała dwójka, ostatecznie
wychodzi płaskawy, ale w jego przypadku aż tak się tego nie odczuwa. To
najlepsza postać występująca w Chemiku.
Zakończenie powieści nie powala.
Szczerze mówiąc, jest przesłodzone i jakoś nie współgra z resztą książki.
Może nie chodzi o same losy bohaterów, ale o formę, w jakiej Meyer postanowiła
je przedstawić, a która zupełnie nie pasuje do klimatu historii. Chemik bez tego epilogu, który sprawia
wrażenie zwyczajnie zmyślonego, naprawdę mógłby się obejść.
Trzeba jednak docenić to, jak dobrze
Meyer przygotowała się do napisania Chemika.
Z punktu widzenia czytelnika, który jest laikiem jeśli chodzi o świat
szpiegowski, medycynę czy chemię, powieść wydawała mi się pod tymi względami
wiarygodna, a autorka postarała się o szczegółowe rozbudowanie uniwersum. Z
pewnością poświęciła temu aspektowi powieści wiele wysiłku, co naprawdę widać.
Stosunkowo spokojne tempo akcji nie
przeszkadzało mi w Intruzie, ponieważ
dość łatwo przychodzi mi wyobrażenie sobie historii, która łączy sci-fi z
powieścią obyczajową, ale od tych z gatunku szpiegowskich czy sensacyjnych,
oczekuję większych obrotów albo chociaż napięcia. Chemik potrafi w nielicznych momentach zaskoczyć i uraczyć krwawą
łaźnią, ale poza tym za dużo w nim nudy. Sytuacji nie poprawiają postaci Alex i
Daniela, a ważny wątek miłosny bardzo kuleje. Jednakże, mimo wszystkich tych
mankamentów, dobrze się go czyta. To całkiem przyjemna lektura, którą można
przeczytać dla niezobowiązującego relaksu. Mówię mu stanowcze MOŻE BYĆ.
Intruz bardziej
mi się podobał.
Isleen
Jeśli bohaterka całuje się mimo zmasakrowanej twarzy, a bohater ma syndrom sztokholmski nie może być inaczej - biere!:p a tak na serio to pewnie odpadlabym na tym przydługim i malo dynamicznym wstępie.
OdpowiedzUsuńIntruz mi się za to bardzo podobał, chociaż miłosne wątki były do porzygania słodziutkie :D
Oj tak, wątki miłosne u Meyer zawsze tak wyglądają :D Szkoda, że tak bardzo się na nich skupia, bo to głownie czyni jej książki takimi, jakie są... Może nie zawsze są złe, ale nigdy naprawdę dobre. A przecież światy konstruuje niesamowicie!
Usuńe tam, nie jest to warte świeczki. dla mnie Meyer jest już "spalona" przez Zmierzch, więc stanowczo mówię: NIE. pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńW sumie to wiele nie stracisz :D Mnie tam ta książka ni grzeje ni ziębi :)
UsuńKiedyś planowałam przeczytać, ale na chwilę obecną nie mam ochoty na ten tytuł.
OdpowiedzUsuńJest dobra, żeby się zrelaksować, ale też nie ma co oczekiwać nie wiadomo czego ;)
UsuńMeyer? O nie. Są takie nazwiska, po które nie sięgnę nigdy. Choćby "Pani od Zmierzchu" wydała traktat filozoficzny, nie mam zamiaru jej czytać. Wiem, że to krzywdzące i obrzydliwie szufladkujące, ale na to już nic nie poradzę. Ale dobrze, że powiedziałaś "Może być". To znaczy, że następnym razem może być "dobrze" ;).
OdpowiedzUsuńOby :) Po tylu latach pisania nawet małpa się nauczy ;)
Usuń