„Siedem Sióstr”, czyli Plejady współczesnym językiem

Mitologia, która po dziś dzień stanowi dla twórców niewyczerpane źródło inspiracji, może zostać przetworzona w mniej oczywisty sposób niż kolejny film o bogach Egiptu lub seria o współcześnie żyjącym synu Posejdona. Lucinda Riley, autorka książki „Siedem Sióstr”, wykorzystała motyw mitycznych Plejad, aby napisać wielotomową sagę rodzinną. Zdecydowałam się zapoznać z pierwszą jej częścią.
Tajemniczy bogacz, Pa Salt, adoptuje sześć dziewcząt, pochodzących z różnych stron świata i nadaje im imiona Siedmiu Sióstr, znanych również jako Plejady. Taką nazwę nosi także jeden z gwiazdozbiorów. Nigdy nie udaje mu się odnaleźć siódmej córki. Gdy w podeszłym wieku umiera, dorosłe już kobiety powracają do domu, aby go pochować. Okazuje się, że adopcyjny ojciec zostawił im wskazówki, które mają pomóc im odkryć swoje prawdziwe pochodzenie. Najstarsza z nich, Maja, decyduje się wyruszyć w podróż do Rio de Janeiro, aby odkryć swoje korzenie i poznać biologiczną rodzinę. Wszystkie tropy prowadzą ją do zaniedbanego dworku, w którym niegdyś żyła Izabela — jej prababka i córka bogatego plantatora kawy, która na życzenie ojca zdecydowała się wyjść za mężczyznę, którego nie darzyła miłością. Od tej pory Maja podąża za historią swojej krewnej, która wydaje się pod pewnymi względami podobna do jej własnej.

Powieść została rozdzielona między obie bohaterki, Maję i Izabelę. Przez to narracja przeskakuje z roku 2007 do lat dwudziestych XX wieku. Główną i zarazem najdłuższą część nieoczekiwanie zajmuje historia Bel.
Muszę przyznać, że początek książki bardzo mi się spodobał. Pomysł na przetworzenie historii Plejad oraz na późniejsze do nich nawiązania wydaje mi się naprawdę dobry. Dzięki temu powieść, chociaż obyczajowa, zyskuje niezwykłą, przyprawiającą o ciarki, aurę tajemniczości i magiczności. Dodajmy do tego jeszcze sekret, który chce rozwikłać Maja. Trzeba autorce przyznać, że naprawdę potrafi zainteresować powieścią i silnie działać na wyobraźnię.
Z obu wątków dużo bardziej podobał mi się ten dotyczący Mai i jej sióstr oraz prowadzonego przez nią „śledztwa”. Niestety, zajmuje on w książce dość mało miejsca, ponieważ to historia Bel stoi tu na piedestale. Został o wiele lepiej skonstruowany, co raczej nie dziwi ze względu na jego prostotę. Maja wszak nie musi długo szukać, zwłaszcza, że pomaga jej w tym czarujący pisarz i historyk. Postać ma mroczny sekret z przeszłości, który utrzymuje czytelnika zainteresowanego nią. Pojawia się też wątek miłosny, chociaż ku mojemu rozczarowaniu, tak słodki i przewidywalny, że szybko ma się go dość, jeśli nie jest się miłośnikiem harlekinów. Odniosłam też wrażenie, że dialogi są za bardzo pompatyczne.
Najważniejsza część książki, ta z perspektywy Izabeli, wypada niestety bardzo słabo, ze względu na jej banalność. To po prostu kolejna historia o zakazanej miłości i kobiecie zmuszonej do ślubu z obcym mężczyzną, jakich wiele. Wszystko toczy się w niej tak, jak można się tego spodziewać. I jest w dodatku nudna. Naprawdę, ciągnie się w nieskończoność. Wielokrotnie łapałam się na tym, że staram się robić cokolwiek, byle nie sięgać znowu po książkę. A przecież, nawet w przypadku naprawdę złych powieści, moja strategia zazwyczaj polega na jak najszybszym skończeniu lektury, żeby oszczędzić sobie katuszy. W pewnym momencie Siedem Sióstr znudziło mnie tak, że nie mogłam patrzeć na ten tekst i przestać ziewać. Cała magia nagle gdzieś się ulotniła, pozostawiając po sobie gorzkie rozczarowanie. Bardziej wymęczyłam się chyba tylko czytaniem W poszukiwaniu straconego czasu Prausta.
Trzeba jednak przyznać, że luźna stylizacja na język bardziej pasujący do lat dwudziestych, działa na korzyść i oddaje atmosferę tamtych lat, za co trzeba pochwalić również tłumaczkę.
Wątek miłosny w tej części prezentuje się identycznie, jak w przypadku Mai. Jest przesłodzony, banalny i schematyczny. Rozwija się zbyt szybko i w pretensjonalny, disneyowski sposób. Naprawdę, nie ma się na co nastawiać.
Niestety, wszystkie najważniejsze postacie występujące w Siedmiu Siostrach są płaskawe, chociaż w przypadku jednych przebiega to dość bezboleśnie, a innych nie da się znieść. W grupie tych lepszych znajduje się Maja, która mogłaby być o wiele bardziej pogłębioną bohaterką, gdyby autorka przeznaczyła dla niej więcej miejsca. Izabela natomiast to już zupełnie inna sprawa. Ta postać jest tak samo nudna, jak jej wątek, a także dość głupiutka, co jednak można wytłumaczyć jej młodym wiekiem. Okazała się bardzo nijaką bohaterką, która nigdy nie potrafi zawalczyć o swoje i daje sobą rozporządzać wszystkim dookoła, bo nie rozumie, że działanie w swoim interesie a egoizm to zupełnie dwie różne sprawy. Mam świadomość, że Riley chciała za jej pomocą oddać sytuację kobiet żyjących dawniej, ale szkodzi w ten sposób powieści. Naprawdę mogłaby ona wskoczyć na ciekawsze tory, gdyby Bel była bardziej pewna siebie, inteligentna lub samolubna albo cokolwiek, co uczyniłoby ją wyrazistszą i mniej wymuskaną. Wcale nie przeszkadzałoby to w oddaniu ucisku kobiet. To też kolejna bohaterka wykreowana na cierpiętnicę, która ma wzbudzać współczucie. I rzeczywiście współczułam jej roli takiej życiowej ofiary.
O obu miłościach naszych bohaterek szkoda cokolwiek pisać. Obaj są IDEALNYMI mężczyznami, co chyba mówi samo za siebie. Posiadają też identyczne charaktery i podobne zajęcia, bo mają być swoimi własnymi wersjami z różnych epok. No wiecie. Żeby więcej łączyło Maję i Izabelę. Tu już Riley za mocno się zapędziła, bo wyszło to naciągane i pseudoartystyczne.
Postaciom nieraz zdarza się mówić do siebie, co jest nienaturalne, a sam zabieg, stosowany zbyt często, staje się tandetny (a naprawdę niewiele w tym przypadku trzeba, aby było go za dużo). W Siedmiu Siostrach służy też czasami niepożądanej ekspozycji.
Autorka dość zgrabnie łączy przeszłość z teraźniejszością, posługując się przeróżnymi „przekaźnikami”. Jednym z nich jest, jak zapewne od jakiegoś czasu się domyślacie, słynny pomnik Chrystusa Odkupiciela, który komponuje ze sobą oba tła i okazuje się ważnym elementem fabuły. Co zaś można powiedzieć o Rio de Janeiro, które odmalowuje autorka? Chyba nie oddała atmosfery tego miasta jakoś szczególnie (wielu czytelników zwraca na to uwagę), ale jak dla mnie wystarczająco.
Książka kończy się dokładnie tak, jak można się domyślić. Podobał mi się jednak epilog w postaci subtelnego przejścia do perspektywy kolejnej z sióstr, Alkione, oraz postawienie przed czytelnikiem następnej zagadki, która może skłonić do dalszej lektury cyklu. Pa Salt również wciąż pozostaje tajemniczą postacią, którą po kawałeczku czytelnik będzie mógł odkrywać w dalszych tomach.
Skończyłam czytać Siedem Sióstr dość zmęczona i z niewielką satysfakcją z lektury. Wymagała ona ode mnie wiele cierpliwości. Będzie strawna chyba jedynie dla kogoś, kto lubi naprawdę proste historie miłosne. Tytuł, który nawet w oryginale brzmi Seven Sisters, wydaje mi się nieadekwatny, bo w stosunkowo bardzo niewielkiej części dotyczy sióstr, a właściwie to opowiada o Izabeli, która sama w sobie ma z nimi mało wspólnego. Mimo to jestem ciekawa następnego tomu zatytułowanego Siostra Burzy, ze względu na to, że jej bohaterką ma być Alkione, której charakter różni się od Mai i, jak obiecuje autorka, kolejna część ma zabrać nas w podróż do Norwegii z czasów Griega. Może kiedyś.

Isleen

Komentarze

  1. To zdecydowanie nie jest książka dla mnie, więc jej nie przeczytam. :")

    Pozdrawiam jeżowo
    Nikodem z https://zaczytanejeze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mała strata ;) Lepiej przeznaczyć czas na ciekawsze lektury :)

      Usuń
    2. Już od momentu "czerujacego historyka" wiedziałam, że coś mi ta książka nie podejdzie. Pompatyczne dialogi, wątek miłosny przesłodzony, idealni mężczyźni i nudna Bel jako główną bohaterka dominującego wątku - to ja jednak za tę serię podziękuję:)

      Usuń
    3. To jedna z tych książek, która nie szanuje czasu czytelnika, więc jeśli nie masz go w nadmiarze, to nie ma co się brać ;)

      Usuń
  2. szkoda kilku słabszych wątków, ale lubię powieści przenoszące czytelnika do przeszłości, dlatego nie mówię tej książce nie :D od czasu do czasu prosta historia miłosna też potrafi mnie zadowolić. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Tobie książka spodoba się bardziej niż mi :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.