„Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara”. Kultowa seria w nowej odsłonie.
Słysząc po raz pierwszy o pojawieniu
się najnowszej części „Piratów z Karaibów”, „Zemsty Salazara” z miejsca
obiecałam sobie, że pójdę do kina. Nie miałam wielkich oczekiwań, tym bardziej,
że nawet nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać, bo chociaż trzy
pierwsze części były świetne, to czwarta podobno (podobno, gdyż w końcu jej nie
obejrzałam) okazała się bardzo rozczarowująca.
Miałam jedynie nadzieję, że „Zemsta
Salazara” zachowa klimat pierwszych filmów i nie zanudzi mnie na śmierć. Nie
nastawiałam się na nic wielkiego, lecz po prostu na miły wieczór w kinie i
trochę Orlanda Blooma (tak, cóż, mam słabość do tego aktora, co zrobić). Oczywiste
było, że kapitan Jack Sparrow jak zwykle zgarnie wszystkie najlepsze sceny i
rozbawi mnie do łez, więc o to się nie martwiłam. Jakie wrażenie wywarł na mnie
ten seans?

Chociaż nie nastawiałam się na nie
wiadomo co, okazało się, że Piraci z
Karaibów: Zemsta Salazara to naprawdę świetna produkcja. Już dawno nie
ubawiłam się na żadnym filmie tak, jak na tym. Ale może po kolei.
Serca widzów z pewnością jak zwykle
skradnie Jack Sparrow, który, gdy tylko pojawia się na ekranie, tak rozkręca
akcję i tak bawi własną osobą, że to w dużej mierze dzięki niemu film zyskuje
na humorze i atrakcyjności. Johnny Depp jak widać, jest wciąż w dobrej formie,
bo na tle granej przez niego postaci, większość pozostałych wypada blado,
chociaż żadna z nich nie jest źle napisana. Po prostu Jack to Jack — nasz
pachnący rumem, wiecznie lekko zawiany i nieco niezdarny koleżka w ogóle
się nie zmienił, a wręcz jest jeszcze bardziej tym niepoprawnym i zuchwałym
sobą, niż wcześniej.
Z pewnością mocną stroną filmu jest
również fabuła. Disney jak to Disney, jak zwykle zaserwował nam produkcję w
komediowo-baśniowej konwencji, tego chyba jednak nie trzeba nikomu tłumaczyć. Zemsta Salazara to wciąż kino lekkie,
rozrywkowe, ale jest to wysokiej jakości rozrywka. Twórcy nie zawahali się
sięgnąć również po popkulturowe odniesienia, np. do mitycznej wyspy skarbów,
Trójzębu itp., które są może nawet bardziej rozpowszechnione, niż te, które
pojawiły się w poprzednich filmach. Akcja toczy się bardzo szybko i wiele się
dzieje, jednak została zgrabnie poprowadzona. Nie mamy problemu
z nadążeniem za fabułą, nie nudzimy się, ale też nie czujemy się
przytłoczeni nadmiarem wydarzeń lub wątków. Ani przez chwilę nie byłam zmęczona
lub zniecierpliwiona. Historia została więc opowiedziana bardzo dobrze, co
wskazuje na świetnie napisany scenariusz.
Jednym z jego plusów jest też
umieszczenie w nim retrospekcji związanej z młodością Jacka, co powinno w
szczególności fanom bardzo uatrakcyjnić seans. Według mnie jest to jedna
z najlepszych, jeśli nie najlepsza ze scen w całym filmie, z której można
dowiedzieć się o kapitanie czegoś więcej. To też ta najmocniej zapadła mi
w pamięć, jednak nie można powiedzieć, że poza nią nie ma w całej produkcji
dobrze nakręconych scen. Ta po prostu do mnie trafiła w szczególności. W filmie
jest tyle różnych „momentów”, że łatwo znaleźć coś dla siebie.
Muszę także zwrócić uwagę na
estetyczny aspekt produkcji. Zemsta
Salazara jest po prostu śliczna pod względem wizualnym. Chociaż wiele
scenerii wygląda bajkowo, to zachowano dobry smak. Efekty specjalne również
robią duże wrażenie, nie wyglądają też sztucznie. CGI nie rzuca się bezczelnie
w oczy, chociaż doskonale wiemy, że tam jest (to jednak w dzisiejszych
czasach i wiedząc, jak daleko zaszła technologia, uznaję już za pewien
standard). Jest to jeden z tych filmów, na który po prostu dobrze się patrzy.
Warto zwrócić uwagę na aktora
wcielającego się w Henry'ego Turnera, Brentona Thwaitesa; nie chodzi mi jednak
o jego grę, która szczerze mówiąc, ani mnie grzeje, ani ziębi. Chciałabym
jednak zauważyć to, jak dobrze jest dobrany do swojej roli — jeśli się przyjrzycie,
zauważycie, że wygląda jak idealna mieszanka Orlanda Blooma i Keiry Knightley.
W sam raz, żeby zagrać syna Willa i Elizabeth, co dodatkowo wydobyła
charakteryzacja.
Chyba najsłabszą stroną filmu jest
niestety czarny charakter. Kapitan Salazar to, jak mi się zdaje, najsłabszy ze
złoczyńców występujących dotąd w serii (choć nie oglądałam jeszcze czwartej
części, dlatego nie mogę stwierdzić z całą pewnością). Daleko mu na pewno do
Davy'ego Jones'a. Nie ma charyzmy, sam w sobie również nie jest zbyt interesującą
lub oryginalną postacią, a jego (nieosiągalny przecież, jak się nad tym
zastanowić) cel, by pozbyć się raz na zawsze wszystkich piratów, których uważa
za zakałę morza, zalatuje słabą kreskówką. Nie jest to bohater, którego będziemy
pamiętali i nie ma co liczyć na to, że stanie się jedną z ikon popkultury lub
nawet samych Piratów z Karaibów. Z
drugiej strony nie jest na tyle zły, żeby sprawić, że przyjemność z seansu
będzie mniejsza. W większym stopniu po prostu odgrywa rolę tła dla wydarzeń, to
znaczy inicjuje te najważniejsze z nich, ale wydaje się kimś o wiele mniej
znaczącym, niż jest w rzeczywistości.
Zwróćmy uwagę na to, że tak naprawdę
Salazar wcale nie jest zły, wszak obiera sobie za cel walkę z piratami, czyli,
jakby nie patrzeć, ze złoczyńcami. Ciekawe, jak historia opowiedziana w
odpowiedni sposób może sprawić, że widz stanie po stronie tego, który powinien
ponieść karę. Właściwie przez to jestem teraz skłonna nazwać Salazara raczej
antagonistą niż czarnym charakterem.
Osobiście, byłam lekko rozczarowana
tym, że Will Turner nie pojawia się w filmie tak często, jakbym sobie tego
życzyła. Rozumiem jednak, że raczej nie ma tam więcej miejsca dla tej postaci i
twórcy, gdyby chcieli pokazać go w większej ilości, musieliby to po prostu
zrobić na siłę. Pociesza mnie scena, która wyświetla się po napisach końcowych,
sugerująca nie tylko pojawienie się następnej części filmu, ale też większy
udział Blooma w nim.
Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara to jeden z najlepszych filmów, jakie oglądałam w tym
roku, a weźmy pod uwagę, że tych trochę było. Mnóstwo humoru, magii i akcji zapewnia
zupełne oderwanie od świata na czas seansu. Zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że
piąta część nie tylko zachowała klimat najwcześniejszych odsłon, ale okazała
się lepsza nawet od pierwszej z nich.
Isleen
O. To mnie zaskoczyłaś, bo w zasadzie wszędzie czytałam bardzo stonowane opinie. Mało kto odnotowywał piękne widoki, ciekawa jeszcze jestem jak sprawdziła się muzyka, bo akurat w serii Piratów dla mnie była ona istotnym elementem. Cieszę się, że dobrze oceniasz - aż mnie natchnęłaś, może my też jakoś go obejrzymy w końcu...? Widzę wieczorne seanse kinowe, więc czemu nie! :)
OdpowiedzUsuńPS. Właśnie wczoraj sobie myślałam (oglądałam jednym okiem po raz setny Władcę Pierścieni, a konkretnie Powrót króla), że w zasadzie pan Bloom podoba mi się (naprawdę podoba) tylko w tej serii. On ma taką dziewczęcą urodę jak dla mnie, doskonale pasował do roli elfa, delikatnego z urody, ale wystarczająco męskiego by mu to pasowało.
No tak, jeszcze muzyka — co do niej nie mam zastrzeżeń. Oryginalna ścieżka dźwiękowa wiele daje filmowi. Nawet zostałyśmy z przyjaciółką do końca napisów, żeby tylko posłuchać muzyki i w ten sposób odkryłyśmy dodatkową scenę na końcu ;)
UsuńAch, Legolas przecież to mój filmowy mąż ;)
Muszę się przyznać, że nie obejrzałam żadnej części "Piratów z Karaibów" :(
OdpowiedzUsuńKoniecznie nadrób :)
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńRównież byłam w kinie na [Zemście Salazara]. W przeciwieństwie do Ciebie nie zachwyciła mnie gra Deppa, moim zdaniem Jack stracił coś ze swojego uroku. Za to ekipa Czarnej Perły jak zwykle świetna.
Podtrzymano humor wcześniejszych części, dano nieodkrywczą fabułę i ładne widoki. Może nie do końca mnie usatysfakcjonowało, ale seans uznaję za przyjemny.
Pozdrawiam :)
#CleoMCullen
Cóż, w "Piratach" tak naprawdę nigdy nie było odkrywczej fabuły, ale moim zdaniem wcale nie do końca o to chodzi w tego typu filmach. To znaczy, gdyby całkiem zawalili sprawę, też by mi się nie podobało, ale jednak jest to zupełnie masowe kino i mimo wszystko wątki fabularne, chociaż znane, wykorzystuje w na tyle atrakcyjny sposób, że ogląda się to przyjemnie. Film ma zapewnić niezobowiązującą rozrywkę i moim zdaniem spełnia tą rolę. A skoro spełnia, to znaczy, że jest po prostu dobry. Gdybyśmy wszystko mieli oceniać w takich samych kategoriach, okazałoby się, że nic nie jest zadowalające. ;)
UsuńMiałam iść do kina, ale w końcu nie wyszło. Szkoda, bo pewnie film by mi się spodobał. Nadrobię zaległości :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że seans będzie udany :)
UsuńJa ogólnie jestem nieco zawiedziona tą częścią, było za mało Jacka i mniej akcji niż w poprzednich częściach, aczkolwiek krajobraz przedstawiony w filmie był po prostu bajeczny.
OdpowiedzUsuńFajne też było odniesienie do przeszłości Jacka.
A mi się wcale nie wydawało, że było go mniej :D
UsuńBył czas, kiedy zachwycało mnie dzieło jakim jest "Piraci z Karaibów", jednak byłam wtedy dzieckiem i łatwiej było mnie czymkolwiek zafascynować. Dzisiaj patrzę na tą serię inaczej, bardziej krytycznie i nie odnajduję już w niej tych samych, fascynujących elementów. Niemniej jednak dam "Zemście Salazara" szansę, gdyż jestem ciekawa efektów specjalnych i gry aktorskiej. Nie ukrywam, że Twoja opinia najbardziej mnie dotychczas zachęciła.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że straciłaś fascynację. Czasami tak bywa, chociaż ja np. być może nie patrzyłabym na ten film w ten sposób, gdyby właśnie nie wspomnienia z dzieciństwa. Jeśli zechcesz obejrzeć, to zachęcam i życzę udanego seansu :)
UsuńJestem wielką fanką „piratów” więc z pewnością obejżę.
OdpowiedzUsuńPodziel się wrażeniami po filmie :)
UsuńPowiem Ci, że ja idąc na to (zostałam zmuszona) byłam sceptycznie nastawiona. W końcu nie oglądałam wcześniej żadnej części :D Ale muszę przyznać, że naprawdę mile się zaskoczyłam i dobrze bawiłam :)
OdpowiedzUsuńSuper :) W takim razie nadrób pozostałe ;)
Usuń