„Bramy Światłości" — tom 1. Kontynuacja genialnej serii.



Ci, którzy śledzą bloga od dłuższego czasu wiedzą, że „Zastępy Anielskie” polskiej autorki fantasy, Mai Lidii Kossakowskiej, darzę miłością szczerą i silną. Dlatego bardzo ucieszyłam się na wieść, że przygody Daimona Freya i reszty ekipy tuż po nowym roku doczekają się kontynuacji. Mimo wszystko pamiętałam, że serie mają to do siebie, iż któraś część zazwyczaj wypada słabiej, dlatego obawiałam się, że pierwszy tom „Bram Światłości” może nie przynieść wyczekiwanej satysfakcji.
Ta recenzja ukazałaby się dużo wcześniej (w końcu w swój egzemplarz Bram Światłości zaopatrzyłam się chyba w dzień premiery albo jeden po, czyli w styczniu) gdyby nie natłok różnych innych zobowiązań (które z resztą, jak zapewne zauważyliście, nie pozwoliły mi nawet prowadzić bloga w ostatnim czasie).

Pierwszy tom Bram Światłości opowiada o tym, jak Archaniołowie otrzymują od podróżniczki Seredy informację, że w odległych Strefach Poza Czasem natrafiła na ślady obecności Boga. Królestwo organizuje więc ekspedycję badawczą i wysyła ją na śmiertelnie niebezpieczną wyprawę w poszukiwaniu zaginionej Światłości. Co ma z tym wszystkim wspólnego nasz stary, poczciwy Daimon? A no to, że jak można się spodziewać, zostaje wyznaczony na dowódcę wyprawy, która okaże się pełna przeróżnych, wcale nie najprzyjemniejszych przygód.
Okazało się, że nie miałam się o co martwić. Kolejna odsłona Zastępów Anielskich jest jak najbardziej godna swoich poprzedniczek. Może nie spotkamy w niej aż takiego bogactwa wątków, jak w epickim Siewcy Wiatru (dla zainteresowanych recenzja tutaj), ani tak dużo poczucia humoru jak we wszystkich pozostałych książkach, jednak trudno powiedzieć, że Bramy Światłości są na niższym poziomie.
Chociaż jak zawsze będziemy mieli okazję poznać dalsze perypetie Archaniołów Gabriela i Razjela, Lucyfera i genialnego Asmodeusza, na plan pierwszy w większym niż dotychczas stopniu wychodzi główny bohater, czyli Daimon Frey. Zauważyć można, że postać Abaddona uległa pewnej zmianie. Nie tracąc nic ze swojej pierwotnej świetności, Daimon dojrzał i, jak mi się wydaje, spokorniał, co jest owocem doświadczeń, jakie przeżył w tomach poprzedzających — obu Zbieraczach Burz. Ale nie stał się nagle łagodnym, miłym aniołkiem z obrazka znad dziecięcego łóżka — co to, to nie. To wciąż ten sam, pociągająco bezczelny, zbuntowany, uparty, wojowniczy, zaradny i silny Daimon Frey, jednak w swojej lepszej, rozsądniejszej wersji. Za taki rozwój postaci Kossakowskiej naprawdę należy się uznanie.
Poza tym, Tańczący na Zgliszczach jest nieco bardziej ludzki. Jeśli trzeba, jak zwykle walczy zaciekle niczym lew. Nie należy też do postaci biernych, które los rzuca z jednego miejsca w drugie, lecz działa w fabule i wpływa na nią. Ma jednak momenty, w których po prostu wszystko go boli i tęskni za własnym łóżkiem i świętym spokojem. Genialnie!
Autorka dobrze zarysowała też relacje łączące go z jego przyjaciółmi. Bałam się, że pewną chryję ze Zbieracza Burz niepotrzebnie pociągnie dalej. Odpuściła sobie jednak irytujące, ale niestety często używane w innych utworach i zwykle też przekolorowane pasywną agresję, pretensje i ogólne problemy z porozumieniem, które prawdziwi ludzie, posiadający chociaż odrobinę empatii, naprawiają normalną, szczerą rozmową w ciągu pięciu minut. Relacja między Daimonem i Archaniołami wygląda dojrzale i realistycznie. Naprawdę cieszę się, że nie pokusiła się o konflikt pokroju Deana i Sama Winchesterów z Supernaturala. Postacie zachowują się rozsądnie, co dla mnie, po czytaniu o milionach durnych sprzeczek w innych książkach, było prawdziwym wytchnieniem.  
Fabuła również mnie nie zawiodła. Jak zawsze dużo się dzieje, a Kossakowska nie szczędzi czytelnikowi napięcia. Jednocześnie narracja jest na tyle spójna, a opowieść na tyle uporządkowana, że książkę czyta się naprawdę dobrze i nie męczy. Jak każdą z poprzedzających części, ciężko ją odłożyć. Nie jest przewidywalnie. Kossakowska nie przegięła też w drugą stronę, opisując jakieś niewiarygodne, pełne nieścisłości wydarzenia. Jednocześnie to wciąż fantastyka, która zdumiewa zamiast jawić się jako zmyślony, baśniopodobny twór. Plusem jest również to, że skoncentrowała się tylko na kilku wątkach głównych. Masa postaci i przeplatających się historii w Siewcy Wiatru nie wypadła źle i tam również autorka zachowała ład, jednak kiedy ostatnio przeglądałam artykuły na wikii Zastępów Anielskich, zdałam sobie sprawę, jak wielu rzeczy już nie pamiętam albo umknęły mojej uwadze. Nie uważam, że to źle (w końcu dzięki temu książkę można czytać wiele razy i odkrywać zawsze coś nowego), jednak skonstruowanie mniej rozbitej historii również ma swoje plusy, bo dzięki temu można skupić się na innych niż dotąd aspektach, takich jak konstrukcja bohatera.
Powieść wydaje mi się dobrze wyważona. Nie zanudza zagłębianiem się w meandry psychologiczne Daimona, a jednak psychika bohatera, w tym także zmiany, jakie zaszły w jego osobowości, zostały zarysowane dosyć wyraźnie. Akcja jest bogata, ale nie przeładowana. Motywy postępowania każdej z postaci wydają mi się wiarygodne. Kossakowska również tutaj wykazała się charakterystyczną dla siebie dbałością o szczegóły, ale nie marnuje papieru na niepotrzebne dygresje. No i opisy. Nareszcie książka, która jakieś ma. Dzięki nim łatwiej wyobrazić sobie i zagłębić się w ten charakterystyczny, niepodobny do żadnego innego świat. Nie obawiajcie się jednak. Autorka nie rozpisuje się na dziesięć stron na temat majestatycznych zachodów słońca, ale rzeczywiście działa na wyobraźnię i zachwyca pomysłowością. W jej stylu jest też coś poetyckiego, co dopiero teraz zauważyłam.
Podobnie jak poprzednio, w niektórych opisach sytuacji, w jakich znajduje się Daimon, posługuje się narracją drugoosobową — a więc narrator zdaje się zwracać bezpośrednio do czytelnika, jakby to on był Abaddonem. W poprzednich częściach trochę mi to przeszkadzało, ponieważ nie byłam przyzwyczajona do takiego sposobu pisania. Teraz rozumiem jednak, że ma to pomóc w utożsamieniu się z postacią.
Jeśli miałabym wytknąć jakieś wady książce, to musiałabym to robić bardzo na wyrost. Nic właściwie tak naprawdę nie przeszkadzało mi w lekturze. Napiszę więc jedynie, że jeśli chodzi o postać Seredy, to mnie nie zachwyciła, ale też nie irytowała. W sumie wypada nieźle, jeśli chodzi o konstrukcję: silna, mądra anielica, która ma godność, ale której również trochę brakuje do ideału. Nie zrobiła jednak na mnie takiego wrażenia, jak Daimon, Asmodeusz, Gabriel lub Razjel. Szczerze mówiąc, jest mi obojętna (i pewnie w następnym tomie nie będzie już tak ważna, gdyż z twórczością Kossakowskiej zwykle tak bywa, że jeśli postać nie wzbudza większej sympatii, to znaczy, że niedługo zniknie). W powieści nie ma też dobrego czarnego charakteru; Bhairawa został ukazany w sposób dość tendencyjny i prosty, natomiast z rolą villaina lepiej radzi sobie... otoczenie, w którym wciąż czai się jakieś niebezpieczeństwo. Jednak w Zastępach Anielskich taką funkcję sprawują zwykle spotykające bohaterów sytuacje, niż konkretne postacie i nigdy mi to nie przeszkadzało.
Jestem naprawdę zadowolona z lektury Bram Światłości. Jeśli nie czytaliście jeszcze Anielskich Zastępów, warto dać im szansę. Uważam, że zwłaszcza na polskim gruncie, to kawał porządnej fantastyki pretendującej do tej z wyższej półki, ale niestety wciąż nie dość doceniany. A wydaje mi się, że gdyby tylko został napisany po angielsku, szybko zyskałby światowy rozgłos.
Isleen

Komentarze

  1. Sereda to postać, która po prostu dobrze sprawdza się w swojej roli i...tyle :D Ja tej serii nawet nie umiem obiektywnie ocenić. Dla mnie czytanie "Zastępów" jest po prostu bardzo dobrą zabawą. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłabym czytać te książki bez przerwy :D

      Usuń
  2. Czytałam autorki jedną książkę i to dawno temu. Zdecydowanie chciałabym przeczytać kolejne, ale na razie na promocjach widziałam inne lektury. Bez wątpienia, jest to bardzo mocna pozycja na rynku polskiej fantastyki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że kiedyś będziesz miała okazję zapoznać się z serią. Naprawdę warto :)

      Usuń
  3. Koniecznie muszę po te przygody czytelnicze sięgnąć, moje klimaty, ciekawa fabuła, mnóstwo przygód, i to coś co mnie do nich przyciąga. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
  4. Polskich książek, zwłaszcza ostatnio, nie czytam za wiele; najpierw muszę się uporać z całą stertą bestsellerów zagranicznych xD Wpiszę gdzieś na listę książek do przeczytania i miejmy nadzieję, że kiedyś do nich dojdę!

    Swoją drogą, wydaje mi się że podłapałaś nieco tej poetyckości stylu Kossakowskiej ;) Używasz bardzo ładnych porównań i nieco archaicznych słów, które jedynie podkreślają Twój styl~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poważnie? :D Możliwe, człowiek uczy się pisać również czytając ;) Cóż, dziękuję.

      Też czytam zdecydowanie mniej polskich książek, ale te Kossakowskiej mają w sobie coś bardzo zachodniego (gdyby nie nazwisko, myślałabym, że autorką jest Amerykanka — widać jej fascynację literaturą amerykańską). Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz czas na prozę Kossakowskiej i dasz znać, czy i Tobie przypadła do gustu ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2