„W jednej osobie” czyli co to znaczy być „normalnym”?



„W jednej osobie” to pierwszy tytuł Johna Irvinga jaki czytałam. Sięgałam po tą książkę z dużym zaciekawieniem. Lubię czytać o gejach, a w dodatku to, że główny bohater jest pisarzem sprawiło, że z jeszcze większą ochotą otworzyłam książkę.
William „Billy” Abbott to ściśle mówiąc biseksualista. Jest już starcem gdy go poznajemy. Cała książka to jego bardzo intymna opowieść, w której opisuje swoje życie, ujmując je głównie pod kątem swojej orientacji seksualnej. Jego dorastanie i młodość przypadły na lata 60 i 70 ubiegłego wieku — czas dość trudny dla osób homo i biseksualnych. Uprzedzenia panujące w tamtym okresie w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko) jak i niepełna wiedza na temat zjawisk takich jak homoseksualizm sprawiły, że młody Billy nie miał łatwego wkraczania w dorosłość. Musiał zmagać się zarówno ze swoją odmiennością jak i trudnościami, jakie sam napotykał ze zrozumieniem jej. Poznał uczucie wyobcowania, bywał niezrozumiany a czasem nawet krzywdzony za to, jaki jest. W jednej osobie to opowieść o tym, jak młody chłopiec poznaje siebie, uczy się rozumieć swoje potrzeby i jak radzi sobie w życiu dorosłym będąc biseksualnym.

Na samym początku zwrócę uwagę na to, co pierwsze rzuciło mi się w oczy w czasie czytania, a mianowicie na styl. Okazał się o wiele przyjemniejszy i lżejszy, niż się spodziewałam. W książce Irvinga wzrok z dużą łatwością prześlizguje się po stronach i chociaż rozdziały mają stosunkowo pokaźne rozmiary, czytelnik w ogóle tego nie odczuwa. Oczywiście, kawał dobrej roboty odwalił w tym przypadku tłumacz, jednak sam Irving również posługuje się, jak sądzę, prostym i zrozumiałym językiem, ale bez popadania w grafomanię, co niestety stanowi duży problem wielu innych współczesnych autorów. W jednej osobie to zresztą, o ile się nie mylę, trzynasta powieść Irvinga. Widać, że autor jest doświadczonym prozaikiem i jeśli o warsztacie mowa, to zyskał mój szacunek. W polskim przekładzie znajdzie się jednak trochę literówek, ale odpuszczę sobie niepotrzebne pastwienie się nad tym.
Trzeba przyznać, że W jednej osobie to powieść bardzo ciekawa i wciągająca. Chociaż na pierwszy rzut oka na to nie wygląda, sporo się w niej dzieje. Szczególnie interesujące dla mnie było zarysowanie pewnego wycinka rzeczywistości panującej w Stanach w latach 60 i 70, zwłaszcza tej przedstawionej z perspektywy młodego biseksualisty. Również późniejszy opis ukazujący życie gejów, transseksualistów i biseksualistów „od kuchni”, przytaczanie funkcjonującego w ich grupach żargonu, sposobów bycia, komunikacji a nawet pewnego kodu, jakim posługiwali się w tamtym okresie między sobą, jest tutaj czymś cennym. Nie tylko dlatego, że taki laik jak ja mógł zerknąć na chwilę do świata, który jest mu kompletnie obcy. Poprzez to powieść zyskuje specyficzny dla siebie klimat. Poza tym życie tej społeczności Irving przedstawia w sposób nie tylko obrazowy, ale również tak, że w pewnym momencie zaczynamy się w niego „wdrażać” — w tym sensie, że im bardziej swojski staje się dla Billa, tym bardziej i nam zaczyna wydawać się normalny, a przynajmniej przyzwyczajamy się do niego.
W tle całej opowieści majaczą niektóre najważniejsze wydarzenia i nastroje panujące w Stanach Zjednoczonych w drugiej połowie XX wieku i na początku XXI. Irving zgrabnie splata z nimi fabułę i ukazuje, jak świat zmienił się przez te lata — również dla przedstawicieli mniejszości seksualnych. Szczególne znaczenie ma między innymi plaga AIDS oraz powstawanie grup LGBT. W jednej osobie kojarzy mi się trochę z twórczością Ericha Segala, który również za jej pomocą tworzył przekroje społeczeństwa amerykańskiego i przedstawiał jego portret, adekwatny do panujących czasów. Właściwie, jeśli chodzi na przykład o sam styl, to nawet czytało mi się podobnie, jak Segala — nie tylko przez to, że mamy tu do czynienia z powieścią obyczajową, ale także dzięki prostemu, ale nie prostackiemu językowi. Irving też całkiem podobnie skonstruował tu bohaterów, a zwłaszcza postacie kobiece.
Skoro o nich mowa, Billy'ego otacza mnóstwo ciekawych, barwnych, świetnie wykreowanych osobowości. Każdy z tych bohaterów jest inny. Mają oni przeróżne poglądy i charaktery, kształtują się zupełnie inaczej i są bardzo wyraziści. Podoba mi się zwłaszcza to, że również przedstawiciele mniejszości seksualnych różnią się między sobą, mają różne upodobania, temperamenty i sposoby bycia, a nawet spojrzenie na własną odmienność. Są po prostu ludźmi z krwi i kości, tworzącymi swój własny, trochę podziemny mikroklimat. Ale również kreacje postaci, które mniejszości seksualnych nie reprezentują, wypadają bardzo przyzwoicie.
Szczególnie zapadła mi w pamięć panna Frost, która jest po prostu genialną postacią. Wzbudziła mój szacunek i podziw. To typowa bohaterka-mentor, czyli w tym przypadku osoba, która rozumie Billy'ego i stara się mu pomóc, przy czym posiada również swoją własną historię, którą poznawałam z wielką przyjemnością i która wciąż się rozwija po zawarciu znajomości z Billy'm. Panna Frost to wojowniczka, zarówno w znaczeniu metaforycznym jak i dosłownym, o silnym charakterze, posiadająca umiejętność płynięcia pod prąd i duże doświadczenie życiowe. Mogłabym przeczytać osobną książkę tylko o niej.
Jedyną postacią, która Irvingowi nie wyszła, jest — niestety — sam Billy Abbott. Niesie to dość duże konsekwencje dla całej powieści, ponieważ jest ona konstruowana nie tylko przez punkt widzenia homoseksualistów, ale przede wszystkim przez jego spojrzenie. Ta postać jest jak dla mnie okropnie drewniana. Zdaję sobie sprawę z tego, o czym ma mówić W jednej osobie, jednak wydaje mi się, że biseksualizm nie powinien być jedynym, co definiuje Billy'ego. Oczywiście, jest to niewątpliwie istotna kwestia i ważny fundament dla tego bohatera, jednakże jestem przekonana, że życie żadnego człowieka nie kręci się jedynie wokół jego seksualności, nie ważne, jak odmiennej od przyjętego przez społeczeństwo modelu. Wszystko, co spotyka Billy'ego i ma na niego wpływ, wynika z jego odmienności i mam wrażenie, że nie kształtuje go nic innego. Z resztą Billy wydaje mi się bardzo nieempatyczną i przez większość czasu po prostu niedojrzałą osobą, zapatrzoną tylko w czubek własnego nosa, pastwiącą się irytująco długo nad tym, że niektórzy go nie rozumieją (bo wcale nie wszyscy, ma przecież wsparcie nawet u heteroseksualnych osób). Bohater dopatrujący się dyskryminacji nawet w spojrzeniach innych ludzi, przyjmujący roszczeniową postawę w dialogu o tolerancji i rzucający niekiedy poglądami, za którymi jedynym argumentem jest „bo tak” (przy czym i to trzeba sobie dopowiedzieć), nie wzbudził mojej sympatii. Dodajmy jeszcze, że te poglądy są zupełnie sprzeczne z moimi, ale to już osobna kwestia.
Właściwie o Billy'm trudno powiedzieć coś więcej oprócz tego, że jest biseksualistą. Nawet jego emocje w wielu momentach nie są dość dobrze zarysowane — Abbott to jak dla mnie taka emocjonalna kłoda, której uczucia można poznać tylko w nielicznych momentach. A naprawdę dla barwności opowieści przydałaby się szersza ich gama. Wiem, że w dobrej książce nie wszystko jest tak po prostu podane na tacy, zwłaszcza to, czego czytelnik jest w stanie sam się domyślić lub jeśli coś da się wyczytać między wierszami. Jednak Billy niekiedy naprawdę wydawał mi się po prostu obojętny i pusty, a momentów emocjonalnych było jak dla mnie za mało (a ja naprawdę nie z tych, którzy lubią przesadę pod tym względem). Poza tym, dla mnie jako czytelniczki będącej młodą, heteroseksualną kobietą, ciężko było zrozumieć pewne stany emocjonalne towarzyszące osobie takiej, jak Billy — dlatego uważam, że powinny zostać lepiej zdefiniowane i wytłumaczone, w jakiś sposób przybliżone. Biorąc pod uwagę ogólny apel wystosowany poprzez tą powieść, nawołujący do szanowania i traktowania mniejszości seksualnych po ludzku, lepsze studium emocji bohatera wzmocniłoby ten przekaz. Oczywiście, Irving prowokuje i to z klasą, jednak nie można jednocześnie prowokować i nawoływać do szacunku dla czegoś, czego inni nie rozumieją. Przynajmniej mi się to ze sobą gryzie, ale to też wynika z mojego osobistego przekonania, że jeśli włazimy do czyjegoś horyzontu poznawczego z butami i każemy zaakceptować inny porządek, niż ten, który ten ktoś już przyjął, nie ma co się dziwić, że wykopują nas bez skrupułów za drzwi. Oczywiście, szacunek należy się każdemu człowiekowi, bez względu na to, jaki i kim jest. Jednak zdaję sobie sprawę, że w rzeczywistości często mamy z tym problem. W takim przypadku — przynajmniej według mnie — o wiele skuteczniejszy byłby dialog i wytłumaczenie swojego punktu widzenia, ukazanie swoich emocji i przede wszystkim człowieczeństwa, a nie zatkanie uszu i krzyk. Można w ten sposób prowokować, ale wątpię, by miało z tego rzeczywiście coś wyjść.
Miałam nadzieję, że Billy będzie opowiadał więcej o swojej karierze pisarskiej i swoich doświadczeniach z nią związanych, jednak jedynym, czego się dowiadujemy jest to, że jego książki opowiadają (znowu!) o biseksualizmie, zwłaszcza jego własnym. Dopiero pod koniec ta postać zaczyna „nabierać rumieńców” — staje się aktywna a nawet charyzmatyczna, coś rzeczywiście w niej ewoluuje. Szkoda, że dopiero wtedy. Chociaż nie sprawiło to, że polubiłam Billy'ego, dobrze, że rozwinął się w ten sposób (lepiej późno niż wcale).
Zakończenie powieści wywołało u mnie uśmiech. Bardzo przemawia do mnie zawarta w nim puenta. Szkoda tylko, że w moim odczuciu Billy pod koniec przeczy sam sobie.
W jednej osobie to pozycja bardzo odważna. Chociaż postać Billy'ego kładzie się na niej cieniem, nie sposób odmówić jej walorów. Jest to z pewnością inteligentna lektura, której warto poświęcić swój czas. Pewnie kiedyś jeszcze sięgnę po prozę Johna Irvinga, zwłaszcza, że opisy jego książek wydają mi się bardzo interesujące, chociaż przyznam szczerze, że po W jednej osobie mam chwilowo trochę dość czytania o gejach, transseksualistach i tym podobnych.
Isleen

Komentarze

  1. Planowałam przeczytać ją jakiś czas temu i jakoś odpuściłam sobie. Teraz w sumie nadal nie mogę przekonać się do niej, ale może kiedyś dam jej szansę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tematyka raczej nie jest dla każdego, ale jest to jedna z tych książek, które na pewno warto przeczytać :) Jeśli będziesz mieć ochotę, daj jej szansę ;)

      Usuń
  2. Przyjemny i lekki styl to podstawa, przynajmniej jest to bardzo ważne i na pewno dobre :D Możliwe,że się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że główny bohater Cię nie przekonał - ja, zupełnie szczerze, nie pamiętam jakie miałam co do niego odczucia. Książkę czytałam tuż po premierze, dawno temu :) Ale cieszę się, że Twoje spotkanie z Irvingiem jest jednak udane. I mam wielką nadzieję, że będziesz tę podróż kontynuować ("Świat według Garpa" będzie idealny na kolejny raz!). Tematyka LGBTQ często się u niego pojawia, więc myślę, że możesz śmiało sięgać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie myślałam, żeby na pewno przeczytać jeszcze "Świat według Garpa" bo zapowiada się bardzo ciekawie. :)

      Usuń
  4. Akurat ta książka autora niekoniecznie mnie do siebie przekonała, odniosłam mieszane wrażenia.
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie zaraz po przeczytaniu też miałam bardzo mieszane wrażenia i myślałam, że recenzja będzie gorsza — głównie ze względu na głównego bohatera, który jest jej niewątpliwym trzonem, a naprawdę mi się nie podobał. Jednak w trakcie pisania układałam sobie w głowie różne za i przeciw i ostatecznie uznałam, że jest niezła, po prostu perspektywa Billy'ego bardzo jej szkodzi ;)

      Usuń
  5. Nie słyszałam jeszcze o tej książce (kurczę, trzeba wystawić wreszcie nos zza fantastyki! ;) ) i zastanawiam się, czy przeczytać. Nie mam nic przeciwko LGBT, ale za to gorzej toleruję denerwujących lub mało emocjonalnych głównych bohaterów...
    Niedawno przeczytałam "Noc" Eliego Wiesela (Wiesla?) i miałam po tym podobne odczucia, jak Ty po tej książce. "Noc" dotyczy Holokaustu, ale poziom emocji jest niemal równy zeru, a emocjonalność głównego bohatera/autora zmieściłaby się w łyżeczce. Jedyne o czym myślał to jedzenie, a o ojcu przypominał sobie od czasu do czasu... Chociaż z drugiej strony, może taki był cel? Pokazanie, jak okrutne traktowanie skazało Żydów na odkrycie najmroczniejszych zakamarków ich duszy...? Ale pomimo tego wciąż sądzę, że piętnostoletni chłopak powinien przechodzić przez o wiele więcej emocji.
    Czytałaś może? Jeśli tak, co o tym sądzisz? Poleciłabyś "W jednej osobie"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam "Nocy" niestety. Ale może być rzeczywiście tak, jak piszesz. Ktokolwiek nie podejmie się tego tematu, musi zahaczyć o zezwierzęcenie. Chociaż wydaje mi się, że w przypadku, o jakim mówisz, jest gruba przesada. Może i wielu ludzi w takich warunkach traci swoje człowieczeństwo, ale ja wierzę, że jednak różnimy się od zwierząt na tyle, że zawsze coś z człowieka w nas zostanie. Poza tym nie każdy przejdzie przez coś takiego jako troglodyta.

      Dla mnie "W jednej osobie" było ciekawe i wydaje mi się, że warto przeczytać. Nie zmieniło mojego stosunku do mniejszości seksualnych ani niezbyt dała do myślenia, ale doceniam, że jest to literatura na miarę naszych czasów. Myślę, że nic nie stracisz, jeśli przeczytasz, ale czy coś zyskasz? Nie wiem. Na pewno trzeba docenić Irvinga za kunszt i umiejętność snucia opowieści, ale jeśli chodzi o wartości, jakie stara się przekazać, to jak na 2017 brzmią troszkę banalnie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2