Gdy mutanci się starzeją. „Logan: Wolverine”.



„Logan: Wolverine” wieńczy filmową trylogię o jednym z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów Marvela. Do kina szłam z myślą, że ten film albo mnie zachwyci, albo będzie bardzo kiepski. jakimi wrażeniami wyszłam z seansu? Cóż, z pewnością nie spodziewałam się odczuć, które zafundowała mi ta produkcja.
Akcja najnowszego filmu o Wolverinie rozgrywa się w przyszłości, chociaż niedalekiej. Nastąpił zmierzch ery mutantów. Zostało ich na świecie bardzo niewielu, w dodatku nie rodzą się nowi. Logan starzeje się i jego zdolność do regeneracji spada. Zarabia jako szofer, co ledwo pozwala mu utrzymać siebie oraz, pod względem cielesnym, jeszcze bardziej posuniętego w latach doktora Xaviera. Pewnego dnia spotyka Meksykankę, która błaga go o pomoc w ochronie małej mutantki Laury, której grozi niebezpieczeństwo. Chociaż z niechęcią, Rosomak staje się nowym opiekunem dziewczynki.

Rozczulający widok Wolverine'a z małoletnią mutantką od razu przywiódł mi na myśl Leona zawodowca. I rzeczywiście, niektóre elementy filmu zdają się obficie czerpać z tego kultowego tekstu kultury. Mamy tu Logana, który (pomijając jego związek z X-manami Xaviera) może wydawać się dość podejrzanym typem, zajmującego się niejako z konieczności dzieckiem. Dziewczynką, jak się szybko okaże, odartą z niewinności przypisywanej maluchom w jej wieku. Nawet powierzchowność Laury do pewnego stopnia wydaje się zainspirowana wyglądem Matyldy, a czarny bohater bardzo przypomina mi Normana Stansfielda. Nawet niektóre elementy fabuły wyglądają podobnie. Chociaż nawiązanie do filmu Luca Bessona wydaje mi się aż nadto ostentacyjne, twórcy na szczęście z nim nie przesadzili i wiedzieli, gdzie powiedzieć sobie stop. Jak na mój gust jednak niewiele brakowało, a zrobiliby z Logana produkcję przetwarzającą tą historię na potrzeby uniwersum X-manów, co byłoby chyba strzałem w kolano.
W porównaniu z innymi filmami ze świata X-manów, Logan: Wolverine wydaje się wybitny. Przede wszystkim jest o wiele dojrzalszy i prawdziwszy od pozostałych filmów z serii, zarówno tych opowiadających o samym Loganie, jak i o uczniach Xaviera. Porusza wiele trudnych, a dla młodej widowni często jeszcze dość odległych tematów. Jednocześnie jest o wiele bardziej brutalny. W innych filmach o Wolverinie co prawda również nie brakowało przemocy, jednak jeszcze nigdy nie ukazywano jej tak dużo i w tak dosadny sposób (niewiele w tym przypadku brakuje do Deadpoola). Ale chociaż ekran wydaje się ani na chwilę nie przestawać spływać krwią, sama egzystencja naszego bohatera jak zwykle nie została pokazana zbyt różowo, a fabuła wkracza w tematy wręcz fundamentalne. Nieśmiało zaczyna się też łamać pewne tabu związane z kulturowym postrzeganiem dziecka, przy czym mam na myśli głównie wcześniej wspomniane pozbawienie go niewinności, a nawet zadawanie mu dotkliwych ran, czego twórcy filmów o umiarkowanym czy często nawet dość wysokim stopniu przemocy zazwyczaj starają się unikać. Zwykle, jeśli dziecko mocno się rani, raczej nie pokazuje się samego tego aktu.
Wizja niedalekiej przyszłości, jaką zaprezentowano w filmie, wydaje mi się bardzo zdroworozsądkowa i prawdopodobna. Twórcy, zamiast tworzyć stricte futurystyczny obraz rzeczywistości, jak dla mnie podeszli do tematu z dużą rozwagą. Odpuścili sobie kreowanie na siłę nie wiadomo jak rozwiniętej, kosmicznej technologii, która w rzeczywistości miałaby szansę ziścić się najpewniej w dużo późniejszym okresie, niż ten, w którym rozgrywa się akcja Logana. Zamiast tego, co najbardziej prawdopodobne, rozszerzono znaną nam dziś technikę na różne aspekty życia — np. w jednej ze scen możemy zauważyć, że w windzie znajduje się ekran dotykowy zamiast zwykłych przycisków.
Nie sposób nie wspomnieć o bardzo dobrze wykreowanych bohaterach o znakomicie opracowanej psychologii (a przynajmniej w większości przypadków). Świetnie oczywiście wypada Logan, jak i wcielający się w niego sam Hugh Jackman. Jak zwykle też bardzo podobała mi się postać doktora Xaviera, która wzbudza ogromną sympatię. Laura również została pod względem psychologicznym zbudowana chyba najlepiej, jak się dało, chociaż nie jest to materiał na bohaterkę. Wprawdzie jej konstrukcja nie budzi zastrzeżeń, ale to zwyczajnie nie ten typ postaci, który wzbudza w odbiorcy jakąś sympatię czy chęć bliższego poznania jej. Po prostu nie nadaje się na np. główną bohaterkę, postać-symbol (którym jest właśnie Wolverine) czy w ogóle kogoś, kogo perypetie by nas obchodziły. A przynajmniej nie w tego typu narracji. Niestety, w kinie superbohaterskim nie ma miejsca na takie kreacje, ale przecież to i tak nie ona jest gwiazdą tej produkcji, lecz ci dwaj wymienieni powyżej. Dodam tylko, że podobało mi się to, że mimo przejść, jakie do tej pory miała Laura, wciąż jest i chce być zwykłym, beztroskim dzieckiem. To dodaje jej autentyczności.
Niestety, nie wszystko w Logan: Wolverine było idealnie. Jest to oczywiście dobry film, ale głównie dlatego, że został oparty na powtarzalnych, choć na sprawdzonych i po prostu dobrych środkach, które, czy tego chcemy, czy nie, dodają mu pewnych walorów. Główny problem tego filmu stanowi jednak to, że jest w wielu momentach po prostu do bólu przewidywalny. Dla kogoś, kto oglądał poprzednie części z tej serii wiele ważnych momentów w fabule po prostu nie będzie zaskakujących ani zagadkowych. Można co najwyżej czekać na to, co wiemy, że i tak się stanie i jedyne, czego musimy się tylko przekonać, to kiedy i w jaki sposób. Logan bardzo powiela pewien schemat fabularny z poprzednich części, prawie tak samo, choć może nie aż tak mocno jak Przebudzenie Mocy które okazało się jednym wielkim odtworzeniem Nowej Nadziei.
Dodatkowym minusem jest to, że Logan obchodzi się z widzem, a w szczególności z fanem bardzo sadystycznie. Zupełnie niepotrzebnie moim zdaniem psuje się pewne wypracowane przez tyle filmów i komiksów z serii symbole. Symbole, których nie powinno się w żaden sposób profanować, uśmiercać, kwestionować czy w jakiś sposób zmieniać. To właśnie między innymi one nadają serii swoistych cech, klimatu i uroku i z samego szacunku do uczuć, jakie budzą w fanach, powinno się je zostawić w spokoju tak jak są. Napisałabym na ten temat więcej, jednak nie chcę Wam spoilować — ale przynajmniej to jakiś pomysł na zupełnie osobny artykuł. W każdym razie, chociaż uważam się bardziej za sympatyka niż fankę X-manów, nawet mnie niektóre rzeczy, które dzieją się w trakcie fabuły lub o których choćby się tylko wspomina, wywołały zwykły niesmak. Zdarza mi się słyszeć wypowiedzi, że dobra historia musi w jakiś sposób uderzać i boleć, jednak jestem w stanie to zrozumieć, jeśli to rzeczywiście ma czemuś służyć. Tutaj jednak, poza oczywiście tym marketingowym, dobrego uzasadnienia dla niektórych rzeczy po prostu brak. Szacunek do fana, który ogromnie cenię u twórców utworów, które są uwielbiane przez całe pokolenia miłośników, przegrał tu niestety z kwestiami ściśle pragmatycznymi i finansowymi. Wcale się nie dziwię fanom, którzy wyszli z seansu bardziej rozczarowani niż poruszeni.
Zakończenie filmu również pozostawia wiele do życzenia. Poza tym, że właściwie od początku jest przewidywalne, to jeszcze straszliwie banalnie ujęte i wbrew całej wymowie tej historii, wydawało mi się pod pewnym względem przesłodzone i infantylne (sic!). Dorzućmy do tego jeszcze słabą metaforę jakby twórcy zwracali się do widowni w wieku lat dziesięciu plus naprawdę banalną puentę dosłownie z westernu i całą głębszą warstwę filmu nagle szlag trafia. Koniec Logana jest tak słaby, że zęby bolą, zwłaszcza, że mamy w nim do czynienia z wydarzeniem przełomowym dla uniwersum — tutaj sprofanowanym przez stetryczały schemat i zaznaczenie zapoczątkowania relacji, która za Chiny nie miała prawa się pojawić, a przynajmniej jeszcze jest na nią stanowczo za wcześnie. Gdyby Jyn Erso i Cassian Andor pocałowali się na końcu Łotra 1, wyglądałoby to mniej więcej tak samo źle.
Czuję się zaskoczona tym, z czym zostawił mnie Logan: Wolverine, ponieważ mimo dość poważnych wad, nie mogę powiedzieć, że to zły film. Trzyma w napięciu, fabuła mknie i w końcu jest dojrzalsza. Na tle pozostałych jest dużym krokiem milowym. Bardzo jednak przeszkadzają mi liczne ALE, które nie pozwoliły mi w pełni cieszyć się seansem. To i tak najlepszy film z serii o Wolverinie, a jednak jest irytująco niedoskonały. I to w taki sposób, że kilka jego słabych stron bardzo przysłania te mocne, chociaż wcale nie powinno się o nich zapominać.
Isleen

Komentarze

  1. Nigdy nie zagłębiałam się w uniwersum Marvela, choć mam na to ochotę :) Widziałam filmy o Wolverinie dawno temu i mimo nie do końca satysfakcjonującej ostatniej części chętnie je sobie odświeżę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie jesteś fanką, film nie powinien zrobić Ci dużej krzywdy :) Mimo wszystko warto.

      Usuń
  2. Filmu nie obejrzę, i to nawet nie ze względu na zastrzeżenia, ktore do niego mialaś, po prostu nie trafia w mój gust. Dobrze, że mimo wszystko nie zawiódł Cię i uznajesz go za dobry.

    Chyba dawno mnie tu nie było bo widzę zmiany, tak wiosennie!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. :) Chyba mimo wszystko wiele nie stracisz.

      Usuń
  3. Może kiedyś przy okazji natrafię na ten film, co prawda nie moje klimaty, ale zawsze to jakaś rozrywka na zapełnienie wieczoru, kiedy potrzebna chwila oddechu. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli będziesz mieć okazję, to miłego seansu :)

      Usuń
  4. Mam go w planach. Uwielbiam Wolverina. Mam nadzieję, że nie zwiodę się na filmie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.