Czarownice kontra wampiry. „Carpe jugulum”.



Wiedźmy, wampiry, potężna dawka humoru, akcji oraz ironii — tak można w dużym skrócie opisać powieść Terry'ego Pratchetta zatytułowaną chwytliwie „Carpe Jugulum”. Jedna z wielu opowieści osadzonych w słynnym uniwersum „Świata Dysku” jest pierwszą, w której wampiry stanowią temat przewodni.
Terry Pratchett to twórca, który zdążył już zająć stałe miejsce w kanonie powieści fantasy. Jak to często bywa z autorami jego pokroju, jego czytelnicy dzielą się zazwyczaj na dwa rodzaje: tych, którzy jego twórczość ubóstwiają, a także na tych, którzy jej nie cierpią. Nie ulega jednak wątpliwości, że Świat Dysku, chociaż ma już swoje lata, wciąż cieszy się wielką popularnością wśród miłośników fantastyki.
Biję się w pierś ze wstydem, gdyż chociaż o tym panu od dawna wiele słyszałam, dopiero teraz sięgnęłam po jego twórczość. Powinnam zrobić to już wcześniej głównie z powodu wkładu Pratchetta do gatunku, jakim jest fantastyka, bez względu na to, czy przypadnie mi do gustu. Właśnie trochę nadrobiłam, więc pozwólcie, że podzielę się z Wami swoimi wrażeniami z lektury. Tak właściwie, tego tekstu nie planowałam, bo w końcu Świat Dysku to już klasyka, jednak ten konkretny utwór wydaje mi się dość słabo opisany (przynajmniej w Polsce), więc pozwalam sobie napisać recenzję.

Kapłan Wielce Oats przybywa do Lancre, aby poprowadzić obrzęd oraz wziąć udział w uroczystości w pałacu króla. Na miejscu okazuje się, że część z zaproszonych gości jest wampirami, żywiącymi niecne zamiary względem mieszkańców Lancre. Gdy odkrywa to wraz z czarownicami — babcią Waterwax, nianią Ogg, królową Magrat oraz Agness Nitt, w której umyśle mieszka jeszcze jedna osoba, wspólnie postanawiają stawić im czoło i przegonić je z krainy.
Carpe jugulum to jedna, wielka satyra. Na politykę, na dyplomację, a także, co niemniej ważne, na religię. To pozornie tylko niepoważny utwór, napisany z przewrotnym poczuciem humoru i z uprzejmym sarkazmem. Pratchett śmieje się również z folkloru, legend i różnych typowych dla fantastyki rzeczy (w tym przypadku głównie z kulturowego obrazu wampira). Nie jest to jednak śmiech szyderczy, a wybrzmiewający z czułością godną miłośnika literatury fantasy, który nacieszywszy się wszystkim tym, co ów gatunek oferuje, spogląda z dystansem na pewne występujące w nim zjawiska. Nie brakuje też ironii w odniesieniu do rozmaitych elementów popkultury.
Chociaż czytając Carpe jugulum można nieźle się pośmiać, gdyż zawarty w nim humor potrafi rozłożyć na łopatki, nie jest to jedynie niezobowiązująca komedia. W rzeczywistości za płaszczykiem groteski i dowcipu kryje się coś więcej. A jest to refleksja o świecie i często ważnych dla nas wszystkich zagadnieniach, takich jak wiara, moralność lub śmierć. Ośmielę się stwierdzić, że w niektórych momentach książka Pratchetta jest wręcz filozoficzna, ale w przystępny i lekki, nienarzucający się sposób. Bardzo ważna, jeśli o to chodzi, będzie postać Śmierci, tutaj przedstawiona na bazie występującej w naszych wyobrażeniach kostuchy, ale jednocześnie wykreowana na całkiem sympatycznego gościa, który po prostu czyni swą powinność, przyczyniając się do zachowania ładu i porządku na świecie oraz towarzyszącemu odchodzącej duszy niczym opiekun pomagający jej przekroczyć granicę zaświatów. Co ciekawe, nie ukazuje się jedynie umierającym. Czasami wchodzi w dialog również z innymi bohaterami. Nie jest jak mi się wydaje żadnym duchem, lecz w pełni rzeczywistym bytem, który może nieoczekiwanie pojawić się wśród nas w każdej chwili a nawet się z nami porozumieć i coś przekazać. W dodatku rozładowuje ciężkie wątki.
Chociaż może się wydawać, że autor wyśmiewa cały gatunek fantasy, w rzeczywistości czerpie z niego pełnymi garściami, budując ciekawy, nietuzinkowy świat i opowieść. Mimo posługiwania się wręcz archetypicznymi wizerunkami i przedstawieniami, potrafi stworzyć za ich pomocą coś z pewnością niebanalnego, a spójnego i wciąż noszącego wszelkie znamiona fantastyki; te, które tak dobrze znamy i kochamy. Dowcip i ironia zdają się doskonałym klejem dla poszczególnych cegiełek, z których zostało zbudowane uniwersum Świata Dysku. Jak widać, można kreować rzeczywistość literacką nie tylko za pomocą wyobrażania sobie miejsc, postaci, relacji i reguł rządzących danym światem, lecz da się również uciec do zabiegów czysto literackich i samego sposobu opowiadania o tworzonym przez nas świecie. Bardzo podobną rzecz zrobili twórcy na przykład Deadpoola, którzy z dystansem choć bez szyderstwa podeszli do cech charakterystycznych dla kina superbohaterskiego, natomiast jeśli chodzi o rewir baśni i folkloru, można tu wymienić przykładowo chociażby Shreka (chociaż Pratchett, jak na mój gust, robi to o wiele lepiej, przynajmniej jeśli chodzi o Carpe jugulum).
Książka Pratchetta rozpieszcza tych czytelników, którzy lubują się w klasycznej fantasy. Chociaż traktuje ją samą ironicznie, to jak już wcześniej wspomniałam, jest to raczej przyjazne mrugnięcie okiem do odbiorcy niż próba zdyskredytowania gatunku. Jeśli na chwilę odłożymy na bok humorystyczny aspekt powieści zauważymy, że Świat Dysku jest dobrze i szczegółowo opisanym uniwersum, zarazem podobnym do wielu innych wyobrażeń, jak i posiadającym dużo charakterystycznych jedynie dla niego cech. Trzeba też zwrócić uwagę na to, jak na przykład autor opisuje różne miejsca lub przyrodę Lancre i jego okolic — nie szczędzi malowniczych opisów, zupełnie jak inne książki fantasy z ubiegłego wieku, ale nie męczy nimi i nie rozpisuje się na dziesięć stron. Zamiast tego w kilku krótkich akapitach, za pomocą opisów, oddaje doskonale klimat i specyfikę miejsca, o którym mówi.
Muszę też wspomnieć o bohaterach. Nie mam póki co jednego swojego ulubionego, ale wszyscy wydają mi się bardzo ciekawi i dobrze zbudowani. Chociaż początkowo można uznać, że zarówno Wielce Oats jak i czarownice oraz wampiry są dość mocno przerysowani, tak naprawdę wcale nie działa to na niekorzyść powieści. Lekko karykaturalne sportretowanie poszczególnych postaci bardzo harmonizuje z całą konwencją powieści. Poza tym, dzięki temu wydają się one o wiele bardziej barwne i interesujące, niż gdyby przedstawić je całkiem na serio. Z resztą, dopiero później okazuje się, że ich charaktery są dużo bardziej pogłębione, niż na początku mogliśmy się spodziewać, a ponieważ przesada i w tą stronę w przypadku tej konkretnej powieści byłaby bardzo niewskazana, mamy tylko dość zdawkowe sugestie, że ich zachowania to na przykład po prostu pewne maski, jakie świadomie przybierają i nie zawsze to, jak same siebie kreują, znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Świetnie prezentuje się babcia Waterwax, chociaż chyba głównie ze względu na to, że motyw dziarskiej, wygadanej i silnej staruszki, która zawsze dostaje czego chce, nigdy mi się nie znudzi. Poza tym jest to w rzeczywistości dobra i czuła kobieta, chociaż czasami trudno to zauważyć. Mamy tu też bardzo wiarygodną postać Oatsa, który w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że jego wiara nie jest tak silna, jak powinna być, a Kościół, którego jest kapłanem, boryka się z masą absurdów, gdy próbując tępić zabobony nie zauważa, że jednocześnie tworzy i wierzy we własne. Spotkamy tu również Agnes, która zmaga się z wieloma kompleksami oraz obecnością w swoim umyśle osoby będącej jej całkowitym przeciwieństwem. Właściwie o każdej z tych person można wiele ciekawego napisać. Z pewnością niejednego rozśmieszą niebieskie gnomy, które chociaż maleńkie, nadrabiają siłą oraz wojowniczymi charakterami. Mimo, że nie występują na pierwszym planie, za każdym razem potrafiły rozbawić mnie do łez.
Jeśli miałabym się czegoś czepiać, to chyba tylko na wyrost musiałabym wspomnieć o tłumaczeniu kwestii wypowiadanych przez Igora. Pratchett oddał w druku fakt, że sepleni i niestety, po przetłumaczeniu tego na polski, w którym mamy ogromną ilość słów zawierających głoski „świszczące”, takie jak „s”, „z”, „c” i tak dalej, bardzo trudno się je czyta. Oczywiście, to też można zrozumieć jako świadomy zabieg, który miał oddać sposób, w jaki Igora się słyszy, jednak wydaje mi się, że sepleniącą osobę i tak dość łatwo zrozumieć, gdy się jej słucha, natomiast próbujących to „udawać” liter już nie. Z drugiej strony ciężko winić tłumacza za to, że nasz język jest jaki jest, a autor akurat miał kaprys uciec się do takiego zabiegu.
Szczerze mówiąc, mimo wszystko Carpe jugulum nie zmieniło mojego życia ani nie sprawiło, że nagle zaczęłam kochać twórczość Terry'ego Pratchetta i czytać ją całą na raz, jednak jestem dla niego pełna podziwu. Książka jak najbardziej spełniła moje oczekiwania. Miło spędziłam czas na czytaniu, wcale się przy okazji nie odmóżdżając. Może nie poruszyła mnie jakoś mocno, ponieważ tematy, o których mówi, sama już wiele razy wałkowałam i zdążyłam je przepracować na tyle, że udało mi się dojść do dość ugruntowanych poglądów, a Pratchett nie zdołał przedstawić żadnego punktu widzenia, który wcześniej nie byłby mi znany. Mimo to mogłabym ciekawie z nim polemizować na niektórych płaszczyznach i to kolejna wartość tej książki. Poza tym ta powieść spełnia wszelkie moje wyobrażenia na temat tego, jak powinna wyglądać porządna, satysfakcjonująca proza fantastyczna i dobra literatura w ogóle. Z pewnością jeszcze nie raz zajrzę do Świata Dysku. Jeśli macie ochotę pośmiać się przy inteligentnej lekturze, to Carpe jugulum polecam nie tylko miłośnikom fantastyki. Natomiast fanom dobrego fantasy mówię: lektura obowiązkowa.
Isleen

Komentarze

  1. Czytając recenzje wypisywalam na karteczce powody, dla których chciałabym przeczytać tę książkę: satyra, humor, ironia, ważne zagadnienia i kreacja śmierci (wypisuje bo bym zapomniała co chciałam napisać w komentarzu, taką mam pamięć:p).
    Nie napiszę, że przeczytam tę książkę na dniach, ale nazwisko autora sobie zapamiętam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało mi się Ciebie zainteresować. Mam nadzieję, że spodoba Ci się książka, jeśli kiedyś zdecydujesz się ją przeczytać. :)

      Usuń
  2. Jak na razie odpuszczam sobie lekturę, jednak w przyszłości z przyjemnością sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie miłej lektury, jeśli kiedyś się zdecydujesz :)

      Usuń
  3. "Świat Dysku" zmuszona byłam rozpoczynać od "Morta", czyli czwartej części, ale nie narzekam, bo serii nie zamierzam kontynuować, a "Mort" był naprawdę bardzo przyjemny, Pratchett ma świetne pióro ;)
    Buziaki!
    BOOKBLOG

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, czyta się go bardzo dobrze i przyjemnie :)

      A czemu nie chcesz czytać dalej?

      Usuń
  4. Świat dysku mam na swojej liście książek do przeczytania, ale kurde! Tym to mnie kobieto zainteresowałaś.
    Trzy moje ulubione elementy w ksiązkach to: wampiry, ironia, humor <3
    Wszystko jest, więc na pewno przeczytam, mimo tych okropnych okładek xD
    Pozdrawiam ciepło! :)
    Kasia z Kasi recenzje książek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, mam nadzieję, że niedługo będzie można przeczytać Twoją opinię! :D

      Okładka faktycznie rodem z estetycznie niechlubnych lat 90, ale właśnie wtedy książka została wydana, więc wybaczam. Z resztą dziś ma to jakiś tam swój urok :)

      Usuń
  5. Książka na liście do przeczytania, trochę wstyd, że jeszcze się za nią nie zabrałam. Po Twojej recenzji natychmiast mam chęć sięgnąć po tę przygodę czytelniczą. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się :) Życzę udanej lektury. A w Świecie Dysku jest w czym wybierać ;)

      Usuń
  6. Uwielbiam Pratchetta, a Ty jak zwykle ujęłaś w swojej opinii wszystko co naprawdę ważne! ;) Pratchett jest filozoficzny w swój subtelny, zawoalowany sposób i jest to wyjątkowo inteligentna rozrywka. Co prawda niektóre tomy są nieco słabsze, inne nieco lepsze, ale wszystkie przyprawiają o ból brzucha ze śmiechu. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że niedługo zapoznam się również z innymi :D

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. Szkoda, ale nie wszystkim przecież taka książka musi pasować :)

      Usuń
  8. Skoro to klasyk, wypadałoby przeczytać ;) Uwielbiam ironię, więc myślę, że mi się spodoba... Pod warunkiem, że nie ma jej przesady. Co za dużo, to niezdrowo!
    W każdym razie, dopisuję do stale powiększającej się listy ;D Bardzo zachęcająca recenzja, powodzenia w pisaniu następnych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że jeśli chodzi o ilość ironii, jest idealnie. Zdarza się nawet kilka fragmentów tak całkiem na serio. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.