Przeskoczmy o dwanaście lat do przodu. „Bridget Jones 3”.



Trudno nie zauważyć wielkiego powrotu klasyków i pozycji kultowych jaki pojawił się w ostatnim czasie. Nowe odsłony starych tytułów prezentują się raz lepiej, a raz gorzej, ale nie ulega wątpliwości, że trend ten trwa w najlepsze. I nie dotyczy to jedynie „Gwiezdnych Wojen”, „Parku Jurajskiego”, „Harry'ego Pottera” i innych ikon fantastyki. Zaledwie kilka miesięcy temu na srebrnym ekranie pojawił się nowy film opowiadający o przygodach przezabawnej Brytyjki, Bridget Jones.

Jeśli chodzi o moje doświadczenie z filmami tej serii, oczywiście obie poprzedzające części oglądałam, ale dawno temu i raczej niezbyt uważnie. Na tyle, żeby orientować się w fabule i bohaterach, ale nigdy specjalnie nie zagłębiałam się w opowieści o Bridget. Z góry założyłam, że to po prostu nie ten typ kina, który mi odpowiada i nie poświęciłam mu dość należytej atencji i był to błąd. Zdałam sobie sprawę z tego, kiedy podeszłam do sprawy na świeżo i zobaczyłam oba filmy z pół roku temu, a w przekonaniu tym utwierdziła mnie trzecia część, którą widziałam w kinie.
Akcja Bridget Jones 3 rozgrywa się, jak sądzę, po czasie dzielącym produkcję części drugiej i trzeciej, gdyż główna bohaterka to już dojrzała kobieta po czterdziestce. Bridget wciąż jest samotna. Nie pozbyła się też swoich zwykłych nawyków, na przykład palenia czy skłonności do przesadzania z alkoholem. Potrafi również zabawić się w sposób bliższy studentce niż większości kobiet w jej wieku. I właśnie w ten sposób ląduje w łóżku z nieznajomym mężczyzną. Kilka dni później spotyka ponownie pana Darcy'ego, co kończy się w identyczny sposób. Jakiś czas po tym, skutkom jednego z tych zbliżeń staje się zadość — Bridget orientuje się, że spodziewa się dziecka. Pytanie jednak brzmi: który z jej dwóch partnerów seksualnych został jego ojcem?
Historia ta wydaje się banalna i w dodatku coś takiego spotyka zwykle o wiele młodsze bohaterki, jak również naprawdę żyjących ludzi. Mimo to wcale na tym nie traci. Twórcy przedstawili ją w sposób wiarygodny, ale co najważniejsze, powstał z tego naprawdę zabawny i przede wszystkim dobry film, który nie stracił klimatu poprzednich części. Jest to spójna narracja, która ma swój własny wydźwięk. Wbrew pozorom to opowieść ciekawa i wciągająca, choć stosunkowo prosta. Jeśli o to chodzi, naprawdę trudno mi się do czegoś przyczepić. Jeśli miałabym na siłę szukać elementów fabuły, do których mogłabym mieć jakieś zastrzeżenia, byłyby to pojedyncze sceny i motywy wycięte wprost z najbardziej typowych komedii  obyczajowych, które w jakiś sposób już się znudziły, przynajmniej mi. Chodzi mi o takie rzeczy, jak na przykład zobaczenie pierwszy raz dziecka na ekranie podczas wykonywania USG i nieodłączne ochy i achy przyszłej matki (bo tego typu zachwytu przecież nigdy nie da się oddać w mniej sztampowy sposób), trójkąt miłosny, oddany i idealny mężczyzna (a przynajmniej jeden z nich) itd. Mimo to, wszystko zostało zaaranżowane świadomie i w taki sposób, że film wcale na tym nie traci, lecz korzysta z tego na tyle, na ile może. To mnie po prostu romantyczne sceny rzadko ruszają. Muszą być zrobione naprawdę wymyślnie, bo inaczej wydają mi się przesłodzone. Dysponuję trochę innym rodzajem wrażliwości niż wiele kobiet, cóż na to poradzę? Jednak Bridget Jones zawsze budowano na takiej konwencji, te filmy mają mówić takim właśnie językiem i wychodzi im to (przynajmniej zazwyczaj) naprawdę dobrze, wcale nie pretensjonalnie. Tak przynajmniej jest w przypadku trzeciej odsłony. To ten typ kina kobiecego (a może nie tylko...?), który nawet taki dziwny, „nieromantyczny” stwór jak ja z chęcią będzie chciał oglądać.
Humor to jedna z najmocniejszych stron filmu, a uwierzcie, że tych ma on naprawdę dużo. Nie dość, że dokumentnie rozkłada na łopatki, to jeszcze wypada on dojrzalej niż w poprzednich częściach, w których mimo wszystko zdarzały się sceny bardziej głupkowate niż śmieszne — nieliczne co prawda, ale jednak. Tutaj nie spotkamy się z czymś takim. Zamiast tego twórcy znakomicie posługują się ironią, która nie tylko śmieszy, ale też mówi coś o dzisiejszym świecie. Mimo to, wciąż mamy do czynienia z humorem charakterystycznym dla Bridget Jones.
Na uwagę zasługuje sama Bridget, która w trzeciej części została naprawdę genialnie poprowadzona. Nie jest już młodą kobietą i postać ta wymagała mocnego rozwinięcia. Twórcom znakomicie to wyszło. Bridget to osoba dużo dojrzalsza od kobiety, którą mieliśmy okazję poznać w poprzedzających filmach. Dojrzalsza i można nawet rzec, że bardziej rozgarnięta. Jednak Bridget to Bridget; choć to już starsza, lepsza wersja siebie, to wciąż ta sama bohaterka, której losy śledziliśmy wcześniej. Nadal tak samo zakręcona i niezdarna, lecz zabawna i urocza. Ciągle zdarzają jej się przeróżne przygody, a sposób w jaki doczekała się dziecka, choć trochę niefortunny, jest jednak naprawdę w jej stylu. Wykreowano ją i rozwinięto naprawdę świetnie. Wcielająca się w nią Renée Zellweger też bardzo dobrze sobie radzi z tą postacią. Nie wyobrażam sobie innej aktorki w roli Bridget Jones.
Muszę też podzielić się pewną refleksją. Oglądając, odniosłam dziwne odczucie, że na pewnym poziomie jesteśmy z Bridget do siebie bardzo podobne. Potem pomyślałam, że przecież ta bohaterka to zbiór wielu typowych kobiecych, a może nawet ogólnie ludzkich cech i rozterek, dlatego tak łatwo przychodzi się z nią utożsamić, zapewne nie tylko mi. Chyba mogę wręcz stwierdzić, że każda z nas ma w sobie trochę Bridget Jones, albo to ona ma w sobie po trochę każdej z nas. Oczywiście, wszystkie różnimy się między sobą i nie da się nas w żaden sposób zaszufladkować, choć wielu próbuje to robić. Chodzi mi raczej o to, że chyba wszystkie przeżywamy chwile zwątpienia w siebie, mamy jakieś kompleksy, zaliczamy swoje wzloty, upadki i wtopy. Jesteśmy tylko ludźmi. Marzymy o rozmaitych rzeczach i różnie bywa z ich realizacją, zmagamy się z wieloma problemami, nie tylko tymi naprawdę poważnymi. Nie są nam obce różnorakie złe nawyki. Ale mamy też swoje chwile tryumfu, potrafimy być zaradne i radzić sobie mimo wszystkich przeciwności. Bridget, chociaż na potrzeby komedii odrobinę przerysowana, jest bardzo wiarygodną bohaterką, właśnie głównie dzięki wszystkim swoim przywarom, ale też zaletom. Sposób w jaki została wykreowana, wcale nie obraża kobiet. Moim zdaniem, robią to inne bohaterki, spotykane głównie w komediach romantycznych, wychudzone (ale biuściaste, no bo jakże) pustaki bez charakteru i indywidualności, które podobno mają być bliskie widzom płci żeńskiej. Ale to Bridget, chociaż lekko karykaturalna, jest prawdziwa w każdym calu. To bohaterka, która rzeczywiście jest „kimś”, ma oryginalność, swoistość i przebojowość. I w dodatku chyba nie da się jej przynajmniej nie polubić.
Inne postacie też prezentują się dobrze, ponieważ każda z nich jest bardzo wyrazista. Mowa tu w szczególności o panu Darcy'm oraz drugim z potencjalnych ojców dziecka Bridget, Jacku Qwantcie. Darcy chwilami mnie irytował, jednak dzięki temu nabierał prawdziwości. Nie jest idealny, ale o to chodziło, bo jeśli trzeba, naprawdę potrafi być równym gościem. Jack natomiast to już bardziej zrównoważona kreacja i chociaż tak na zdrowy rozsądek, uczyniono go trochę za bardzo idealnym, to jednak trudno oprzeć się jego urokowi. Nie miałam wrażenia, że to nierealna postać. W dodatku nie mamy okazji poznać go bliżej, od bardziej zwyczajnej strony.
Po wyjściu z kina myślałam, że film nie do końca skończył się tak, jakbym tego chciała. Jednak po przemyśleniu doszłam do wniosku, że jedynym słusznym zakończeniem jest właśnie to, które mamy w filmie. Jest bardzo adekwatne.
Na zakończenie dodam, że cały film jest ciekawie kadrowany. Już sam sposób kręcenia poszczególnych scen opowiada pewną historię. Ale to już musicie zobaczyć sami.
Jak się okazuje, da się nakręcić dobry film „dla kobiet”. Wystarczy tylko odrzucić pretensjonalny i powtarzalny schemat, albo chociaż ciekawie go zaaranżować; odpędzić suchy humor oraz bohaterki-kukły. Odwołać się do emocji przynajmniej trochę wyższych niż zazwyczaj. Nie sądziłam, że wyjdę z sali kinowej aż tak zadowolona. To chyba najlepszy film o Bridget Jones i w ogóle jeden z najlepszych, które oglądałam w tym roku. I chyba nie tylko ja tak sądzę, ponieważ Cinema City dopiero niedawno zakończyło seanse i tak po bardzo długim czasie od premiery, a Multikino, z tego co się orientuję, wciąż gra (a przynajmniej grało wczoraj). Świetna produkcja, do której naprawdę nie potrafię mieć zastrzeżeń, a weźcie pod uwagę, że mówi Wam to ktoś, kto za tym gatunkiem nie przepada, kto woli na pierwszej randce pójść na Gwiezdne wojny a nie na Walentynki (albo wstawcie tu sobie jakiekolwiek tytuły stereotypowo męskie i żeńskie, wszystko jedno). Polecam.
Isleen

Komentarze

  1. cieszę się, że humor jest wciąż obecny, ale również bardziej dojrzały :D film mam w planach, obejrzę razem z mamą. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy zaczął się bum na trzecią część, postanowiłam obejrzeć część pierwszą. Dotrwałam gdzieś do momentu kiedy Bridgrt zaczyna flirtować z szefem przez e-mail (chyba) i weszła do biura tak bardzo "kusząco" ubrana, gdzieś pół godziny filmu? Nie wciągnęło mnie to zupełnie, nie bawiło, a nawet drażniło. Nie obejrze więc i tej ciążowej historii, ale cieszę się, że fanom Bridget się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też ta scena się nie podobała, ale resztę filmu odbieram raczej pozytywnie :) "Bridget" jest dość... hm... specyficzna, i pod względem poczucia humoru i fabuły. W sumie to żaden fan ze mnie, po prostu darzę tą serię sympatią. Trzecia część na szczęście prezentuje się naprawdę dobrze, dojrzale, nie ma tak żenujących momentów. :)

      Usuń
  3. Oglądałam trzecią część, trochę dlatego, że oglądałam dwie poprzednie, jednak wciąż pierwsza najbardziej mi się spodobała, to było coś świeżego, nowego. Mam wrażenie, że kolejne to już powielanie wzorców, choć przyznaję, że pary razem zdarzyło mi się głośno zaśmiać przy oglądaniu ostatniej, przyjemny film, idealny na relaks po ciężkim dniu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem druga część jest gorsza od pierwszej. Trzecia jest dość prosta, ale lepsza na pewno od drugiej, tak myślę :)

      Usuń
  4. Bridget bardzo lubię a co mnie wkurzało, to to że książka i film (mówię o trzeciej części) tak drastycznie się od siebie różnią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam książki, Bridget znana jest mi tylko z filmów. Ale chętnie przeczytam dla porównania :)

      Usuń
    2. To przy trzeciej części będziesz płakać - zapewniam!

      Usuń
  5. Jakoś nigdy nie czytałam książek o Bridget, ani nie oglądałam filmów. Będę musiała to zmienić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakiś czas temu zaczytywałam się w pierwszej części i bardzo mi się podobało. Będę musiała przeczytać pozostałe i też oglądnąć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Osobiście jestem przeciwniczką "odgrzewania kotletów", ale miło wiedzieć, że czasem ów zabieg może się udać! :)
    Ogólnie te wszystkie pseudo kontynuacje są absolutnie nie dla mnie. Po 83272981 latach ukazują się Gwiezdne wojny (byłam w kinie - dziadowskie), czy Dzień niepodległości (totalna katastrofa, choć pierwsza część była świetna), więc sama rozumiesz...
    Nie lubię tego filmu i nie polubię, nie ma bata xD Ja jestem taki człek, że komedie romantyczne i tym podobne twory wzbudzają we mnie mdłości. Ksiązek takowych też nie lubie xD Jeżeli wątek miłosny, to tylko taki otoczony Nocnymi Łowcami, wampirami, wilkołakami (chociaz je nie bardzo lubie) i tym podobnymi :D
    Pozdrawiam :*
    Kasia z Kasi recenzje książek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja mam podobnie z tym typem, Bridget to dla mnie taki wyjątek ;) O, też widziałam "Przebudzenie mocy", jak na fana starwarsów przystało i początkowo miałam z nimi duży problem, bo nie wiedziałam co myśleć. Dzisiaj już mam bardziej ugruntowaną opinię, a problem jeszcze większy, bo masz rację,że to dziadostwo nakręcone dla hajsów po prostu ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.