Panie, takie rzeczy tylko w książkach! „Błękitna miłość”.



Decydując się na całkowicie nieprzemyślany, wręcz eksperymentalny zakup czegoś zatytułowanego „Błękitna miłość”, w dodatku widząc opis sugerujący mdłą historyjkę miłosną dla młodzieży, sama się prosiłam o stratę czasu i pieniędzy (może nie majątku, ale jednak). Ale nie ocenia się książki po okładce, gatunku, opisie, który może kłamać, lub innych czynnikach. Zdarza się przecież, że dobre powieści nie stają się bestsellerami tylko dlatego, że wydawca zrobił im krzywdę. I chociaż trzeba mieć mnóstwo szczęścia, by trafić na coś takiego, wierzę, że to możliwe. Czy było tak w przypadku „Błękitnej miłości” S.C. Ransom?
Zacznijmy od ciekawostki: niniejsza opowieść to prezent urodzinowy, jaki autorka sprawiła swojej córce. W dodatku rozpoczyna całą trylogię. Książka to młodzieżowy romans fantasy i opowiada o przygodach siedemnastoletniej Brytyjki, Alexy Walker.
Alexa żyje spokojnie i szczęśliwie niedaleko Londynu. Zbliżają się wakacje i w dodatku chłopak, który od zawsze jej się podobał, zaczyna wykazywać zainteresowanie nią. Pewnego dnia dziewczyna znajduje nad brzegiem Tamizy piękną, wyglądającą na drogocenną bransoletkę z błękitnym opalem w oczku. Zachwycona tajemniczym znaleziskiem, zabiera je ze sobą. Wkrótce Alexa zauważa, że zaczynają się wokół niej dziać dziwne rzeczy by w końcu poznać ich sprawcę — niezwykle przystojnego Calluma, zjawę z innego wymiaru w jakiś sposób związaną ze znalezioną bransoletką. Reszty łatwo się domyślić: nasi bohaterowie zakochują się w sobie na zabój od pierwszego wejrzenia i od tej pory, gdy tylko się widzą, szczebiocą do siebie i miziają się tak, że nic, tylko rzygać tęczą od nadmiaru cukru.
Ani trochę nie przesadzam. Fabuła przez większość książki wygląda mniej więcej tak, że Alexa albo wzdycha do tego swojego Calluma, kiedy go przy niej nie ma, albo, jeśli są razem, pitolą do siebie słodkie słówka o tym, jak bardzo się kochają. Nie muszę więc chyba wyjaśniać, że ta najważniejsza dla książki relacja rozwija się zdecydowanie za szybko i w sposób okropnie pretensjonalny. Nie mam nic przeciwko kilku nierzucającym się w oczy takim zachowaniom w książce, bo przecież wszyscy wiemy, jak zachowują się zakochani (a przynajmniej większość z nich), jednak autorka z tym zdecydowanie przesadza. Jestem prawie pewna, że żaden związek, zwłaszcza dwojga zupełnie nie znanych sobie wcześniej ludzi, nie zaczyna się od fazy „kocham cię i zrobię dla ciebie wszystko”. Może i chcielibyśmy, żeby tak było, ale niestety to, co zostało zawarte w powieści Ransom to piękna, choć zdecydowanie zakłamana fikcja literacka. Mamy tu więc fabułę, która nie przejawia krzty wiarygodności, nawet jak na powieść fantasy (chociaż właściwie dobra fantastyka bywa bardziej przekonująca od książek nie należących do tego gatunku, ale to już temat na inny artykuł); jak również przesłodzony do granic możliwości wątek miłosny, który niestety stanowi główny filar tej historii.
Akcja toczy się dość powolnie, a mimo to trzeba przyznać, że nudno nie jest, chociaż to zapewne zasługa przystępnej formy i niewielkiej objętości powieści. Dopiero daleko za jej połową coś zaczyna się dziać i muszę powiedzieć, że było to miłą odmianą. Moment napięcia jednak kończy się równie szybko, jak się zaczął i wracamy do punktu wyjścia, czyli irytujących ochów i achów. Wszystko rozwija się w sposób przewidywalny a jedyne, co mnie zaskoczyło w tej powieści, to prędkość, z jaką Alexa wpadła w objęcia Calluma — to tak słabe zagranie, że aż niespodziewane.
Myślę jednak, że gdyby nie fakt, że autorka napisała tą historię bardzo zgrabnie, srodze bym się z nią męczyła. Należy właśnie podkreślić, że mimo wielu wad, książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie; tym przyjemniej, jeśli tak jak ja, przebrnęliście właśnie przez dużo bardziej wymagającą prozę. Wtedy lekki i sympatyczny styl Ransom wydaje się prawdziwym wybawieniem i gwarantuje odpoczynek w trakcie lektury. W polskim przekładzie niewiele jest błędów, właściwie mogłabym nawet o nich nie wspominać. W tym przypadku prostota stylu nie jest wadą, bo dobrze wpływa na lekturę samą w sobie, ale też nie przyprawia o zgrzytanie zębami jakimś prostactwem. Tak właśnie, moim zdaniem, powinno się pisać dla młodzieży.
Styl jednak nie był w stanie uratować wszystkich innych elementów książki, które wypadają albo słabo, albo po prostu przeciętnie. Początkowo powieść wydawała się mieć dosyć dydaktyczny wydźwięk, ale zabrakło w tym konsekwencji, a zwłaszcza logiki — oczywiście, że kiedy mamy siedemnaście lat, nie należy ufać chłopakowi, który na pierwszej randce proponuje wakacje za granicą, bez żadnego opiekuna. Ale najwyraźniej według autorki można zamiast tego zaufać jakiemuś nadprzyrodzonemu widmu, które wzięło się z nie wiadomo skąd, które od razu wyznaje nam miłość i ma przy tym trochę kultury osobistej. Gratuluję pomyślunku.
Przejdźmy w końcu do postaci. Zacznę od głównej bohaterki a zarazem narratorki, Alexy. Szczerze mówiąc, jeśli o nią chodzi, mam mieszane uczucia. Może nie jest napisana źle, ale też nie rewelacyjnie. Początkowo wydawała mi się bardzo rozważną i nad wiek odpowiedzialną osobą, jednak zaprzeczył temu ciąg wydarzeń po jej zapoznaniu z Callumem. Może i jest mądrą, ułożoną dziewczyną, ale zarazem tak okropnie, infantylnie naiwną, że dłoń sama podnosi się by uderzyć z wymownym plaśnięciem o twarz. Rozumiem jej małe doświadczenie, jednak czy zawsze musi ono warunkować łatwość, z jaką innym postaciom przychodzi manipulowanie nią? Momentami też zdaje się reagować zbyt impulsywnie, co nie pomaga w polubieniu jej, zwłaszcza gdy wiemy, że wystarczyło minimalnie ruszyć instrumentem zwanym dumnie mózgiem, aby pewne sytuacje wyjaśnić, a innym zapobiec. Alexa jest tak niewinna i naiwna, że zdziwiłam się, gdy przyznała, że ma siedemnaście lat. Ja dawałam jej co najwyżej czternaście.
Poza tym, czy nie sądzicie, że tworzenie postaci, które są nastoletnimi dziewczętami pod schemat głupiutkiego, naiwnego dzieciaka, który myli estrogeny z mózgiem, jest już zwyczajnie nudne i po prostu nadużywane? Rozumiem, że to dość proste, ale czemu zawsze trzeba iść na łatwiznę? Rozumiem też, że autorka chciała wykreować bohaterkę, z którą łatwiej będzie się utożsamić czytelniczkom, ale na miłość boską, niby co w tej konkretnej budowie wartego uwagi? To po prostu tanie i tyle. Nie rozumiem też, dlaczego właśnie takie bohaterki wyraźnie stawiane są jako wzór. Nie wierzę, że spodoba się to jakiejś inteligentniejszej nastolatce czy w ogóle komuś, kto jest zdolny do jakiejkolwiek refleksji. Alexa jest konsekwentnie zbudowana, ale jedynie jeśli chodzi o robienie z niej średnio rozgarniętego dziecka, któremu wystarczy powiedzieć kilka w miarę przekonująco brzmiących słów, aby ci zaufało.
Co zaś można powiedzieć o Callumie? Wcale nie wypada lepiej od Alexy, ale ze zgoła innego powodu. Ta postać jest po prostu straszliwie nudna, przez co oceniam ją nawet niżej, niż naprawdę średnio udaną główną bohaterkę. Callum jest idealnym księciem z bajki. Brakuje mu tylko białego rumaka. Szlachetny, skromny i dobry. Zero wad, zamiast nich głęboka i prawdziwa miłość do Alexy i to zaledwie po kilku sekundach znajomości. Oczywiście są takie chwile, że na upartego można powątpiewać , czy aby na pewno jest taki wspaniały, ale są one tak nieudolnie zbudowane, że i tak wszystkiego na jego temat da się domyślić bez czytania reszty książki. Autorka próbowała stworzyć go pełnym charyzmy i uroku, ale zdecydowanie jej to nie wyszło. I raczej nie uwierzyłam Alexie, gdy streszczając w pewny momencie jedną z ich rozmów stwierdziła, że Callum ma powalające poczucie humoru, bo sama tego nigdzie nie zauważyłam (co może być też winą tłumacza, choć wątpię). Może i miałam do czynienia z gorszymi postaciami, takimi, które naprawdę działały mi na nerwy, ale chyba nigdy z aż tak nudnymi i przewidywalnymi.
Z resztą, podobnie jak robienie ze wszystkich książkowych nastolatek głuptasków, wkurza mnie kreowanie takich właśnie „ideałów”. Niby czyim ideałem miałaby być tak przewidywalna i nudnawa osoba, bez wyraźnie zarysowanego charakteru, jakichś indywidualnych cech, taki robot zaprogramowany na spełnianie marzeń? Już kiedyś zdaje się wspominałam, że to budowanie w głowach młodych dziewczyn fałszywego obrazu mężczyzny i miłości. Dziwić się, że po zalewie rynku takimi bzdurami rosną egoistki niezdolne zbudować zdrowej relacji, bo potrafią tylko brać w przekonaniu, że wszystko im się należy. Za które normalne kobiety muszą się wstydzić i płacić, bo mężczyźni zaczynają wierzyć, że wszystkie jesteśmy takie same. Przez które te normalne muszą wysłuchiwać i czytać całą stertę szajsu, rzekomo o sobie.
Wracając do tematu, można jeszcze wspomnieć parę słów o wykreowanym przez Ransom świecie, czy raczej wymiarze, czy jeszcze ściślej — społeczności. Callum to jeden z tak zwanych żałobników, czyli ludzi uwięzionych w miejscu, które można porównać do granicy życia i śmierci. Szczerze mówiąc, ta koncepcja może i prezentuje się dość ciekawie, jednak rzeczywistości żałobników brak jakichś mocniejszych filarów, bardziej sprecyzowanych zasad czy w ogóle specyfiki tego świata. Dostajemy niewiele informacji na ten temat, również dlatego, że narratorką jest Alexa, która nie ma do niego dostępu, ale też z tego powodu, że „duchy” same niezbyt rozumieją, co się z nimi stało. Trudno coś więcej o tym powiedzieć. Zapewne świat został lepiej rozwinięty w następnych częściach trylogii, których z dość oczywistych względów raczej nie planuję czytać. Póki co, ten wątek ani grzeje, ani ziębi, choć przez brak jakiegoś wytłumaczenia czyni powieść bardziej wydumaną, niż wzbudzającą zainteresowanie.
Werdykt więc jest dość jasny: Błękitna miłość to naprawdę średnia, czy wręcz po prostu słaba młodzieżówka, która nie bez powodu nie uzyskała większego rozgłosu. Zwyczajnie nie ma w niej nic oryginalnego czy godnego uwagi. To lekka, niewymagająca powieść, którą czyta się przyjemnie, ale ani nie zapada w pamięć, ani nie zachwyca, ani nic nie wnosi. Czyta się ją z obojętnością i można to zrobić wyłącznie dla wyluzowania, choć i na to znam lepsze sposoby. Jeśli macie kilkanaście lat i jesteście dziewczynami, być może Wam się spodoba — wcale tego nie wykluczam — jednak mimo wszystko istnieje tyle lepszych książek dla młodzieży, że wydaje mi się, że na tą konkretną szkoda tracić czas. Jeśli zaś chodzi o starszych czytelników, raczej nie mają czego w niej szukać, nawet, jeśli lubią młodzieżówki. Chyba nigdy nie zetknęłam się z równie dennym romansidłem.
P.S. Nie, okładka w żaden sposób nie odnosi się do treści książki. Nawet otoczenie nie pasuje.
Isleen

Komentarze

  1. A mialam się sugerować okładką ;D nie znam książki :D
    grlfashion.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Też już nie raz się przejechałam na takiej książce. Wszystko ładnie, pięknie, a w końcu wychodziło na to, że otrzymałam przesłodzoną młodzieżówkę ;/ Okładka nawet niezła, więc nie dziwię Ci się, że zwróciłaś na nią uwagę, ale szkoda, ze z treścią wyszło tak jak zwykle. Oczywiście nie sięgnę po nią, co więcej, będę jeszcze bardziej unikać takich powieści.
    szczerze-o-ksiazkach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nawet okładka na żywo wygląda dużo gorzej :(

      Usuń
  3. Takie książki są według mnie zwyczajnie szkodliwe. Czyta to takie niedoświadczone młode dziewczę, że oh i ach i miłość i idealny chłopak i od razu się kochają,a potem każdy Tomek czy Rafał to dla niej "burak", bo nie pada do jej stóp. Może przesadzam, ale czy nie spotyka się takiej postawy "stać mnie na kogoś lepszego?".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nie przesadzasz :( Rzeczywiście nieraz sama bywam świadkiem takich postaw. Chociaż jak się tak zastanowić, to działa w dwie strony. Chłopcom też wtłacza się różne głupoty o nas do głów. Potem dziwić się nieprzemyślanym zaślubinom i rozwodom po pięciu latach, bo przecież "nie tak miało być".

      Usuń
  4. Myślałam nad nią, bo była na przecenie, jednak nie zdecydowałam się, ponieważ opis do mnie nie przemawiał. Wydaje mi się, że dobrze zrobiłam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam całą tą serię na telefonie w wersji e-book, ale jakoś tak za każdym razem ją odkładam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam tylko nadzieję, że mało czytelników sięgnie po taką książkę, byłaby wręcz szkodliwa dla prawdziwego wizerunku głębokiego uczucia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wrrr przeczytałam Twoją recenzję kilka dni temu, a dopiero teraz mam chwilę, żeby ją skomentować. Jak ja tego nie lubię!
    Ale, przechodząc do rzeczy. Mignął mi komentarz Doroty o szkodliwości takich książek. Zgadzam się z nią w 100%. To harlequiny dla dziewcząt. Jak taka nastoletnia, nieznająca życia dziewczyna ma wtedy spojrzeć na normalnego chłopaka i nie wzdychać za jakimś wymarzonym, choć zupełnie nieosiągalnym ideałem? Taka literatura nie powinna powstawać! Wiem, że jestem radykalna, ale takie mam poglądy (zarówno co do harlequinów jak i książek typu "Błękitna miłość"). Stereotypowe spojrzenie na kwestie damsko-męskie to jedna z gorszych rzeczy, jakie mogą się przytrafić takiemu niedorostkowi.
    Szkoda mi tylko Ciebie, że wydałaś na tego gniota pieniądze i jeszcze przeznaczyłaś na niego swój czas;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak szczerze to wcale nie oczekiwałam czegoś dobrego, więc powiedzmy, że chociaż się nie rozczarowałam ;) Sama się właściwie podłożyłam, gołym okiem widać, jaka jest ta książka.

      Usuń
    2. No dobra, może i sama się podłożyłaś, ale i tak Ci współczuję - to musiało być koszmarne przeżycie :P

      Usuń
  8. Kochana Ty moja, nie myślałaś, żeby na głównej zawijać swoje wpisy? Bo muszę godzinę przewijać, żeby zobaczyć czy wszystko czytałam, utrudniasz mi z lekka życie xDD

    Kurde, czytam na końcu, że okładka nie odnosi się w ogóle do treści, a własnie ten element mi się podobał xD
    Nie no ale generalnie wszystko bardzo zachęca do tej ksiązki. Bezbarwni bohaterowie, miłostka wzięta z d...palca. Ja pieprze, kijem tego paskudztwa nie tknę xDD
    Kasia z Kasi recenzje książek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. XD Są pewne książki, które czytam, żebyście Wy już nie musieli ;D To jest jedna z nich.

      A właśnie ostatnio myślałam nad tym i szukałam w opcjach gdzie można zawijać (jestem technologicznym głupkiem). Chyba odgadłam, ale muszę to jeszcze sprawdzić :) Dobrze, że sygnalizujesz taką potrzebę.

      Usuń
    2. Bardzo Cię za to lubię <3 Kijem nie tknę, chociaż gdybym ją zauważyła za 5 zł, to i tak bym ja kupiła xD
      Kochana! Jak otwierasz sobie posta z wpisem (w panelu bloggera) to tam w narzędziach masz taką ikonkę - kartka przedarta na pół, to tam se klikasz i Ci odcina, pod tym odcięciem będzie zawinięte :D I już!
      Kasia z Kasi recenzje książek :)

      Usuń
    3. :D dzięki, pozawijane ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2