„Łotr 1”. Film, który mnie zaskoczył.



Widząc po raz pierwszy zwiastun „Łotra 1” byłam bardzo sceptyczna. Myślałam, że robią ten film wyłącznie dla kasy i nie będzie on już miał tego, co stare „Gwiezdne Wojny”. Z resztą, dowiedziawszy się, czego ma dotyczyć fabuła, na myśl przychodziło mi tylko jedno pytanie: po co? W dodatku miałam przeczucie, że w reklamach próbuje się kreować główną bohaterkę na filmową Katniss Everdeen z „Igrzysk śmierci” — podobna fryzura, podobne spojrzenie, podobne miny, okrzyknięcie jej rebeliantką i kreowanie jej na kluczowego członka buntu, jeśli nie na jego twarz. Jaki w rzeczywistości okazał się nowy film z uniwersum „Gwiezdnych Wojen”?
Łotr 1 to film opowiadający historię wykradzenia planów Gwiazdy Śmierci. Jego niezwykłość polega na tym, że to opowieść przedstawiona z punktu widzenia rebeliantów, a nie niedobitków Jedi. Główna bohaterka — Jyn Erso —przebywa w więzieniu za wykroczenia takie jak pobicia lub kradzieże. Rebelia, zauważając w niej potencjał, odbija ją w czasie transportu więźniów, aby namówić do przyłączenia się do walki z Imperium. Początkowo niechętna do współpracy z rebelią i próbująca zachować neutralność, Jyn wkrótce dowiaduje się o swoim ojcu czegoś, co skłania ją do przyłączenia się do buntu.
Przyznam, że początkowo zdziwił mnie i lekko zaniepokoił brak sławnych, żółtych napisów na początku seansu. Przez chwilę nie potrafiłam zrozumieć, jak w filmie z uniwersum Gwiezdnych Wojen mogło ich zabraknąć. Jednak, jak się później przekonałam, film okazał się na tyle związany z tym światem, a historia na tyle klarowna i jasna, że tak naprawdę produkcja nie potrzebowała tego rodzaju wprowadzenia. W końcu wszyscy wiemy, w jakich okolicznościach rozgrywa się akcja. Napisy byłyby zatem co prawda sentymentalnym, lecz zupełnie niepotrzebnym bajerem.
Scenariusz, wbrew temu, co wcześniej przewidywałam, nie tylko mnie nie zawiódł, ale wręcz zachwycił. Dlaczego? Historia Łotra 1 okazała się niezwykle dojrzała. O wiele brutalniejsza, lecz zarazem prawdziwsza niż rodzima seria. Tym razem nie mamy do czynienia z bohaterem odnoszącym tryumf nad ciemną stroną Mocy, wyzwalającym całą galaktykę i opływającym w chwałę. Łotr 1 to opowieść o grupie zwyczajnych żołnierzy, którzy ryzykują życiem w walce z Imperium. O tych najbardziej anonimowych z nich. O zbiorowości, a nie, wbrew pozorom, o jednej konkretnej postaci. Wartką (chwilami wręcz chaotyczną) akcję uzupełnia refleksja nad poświęceniem i ceną, którą trzeba za nie zapłacić. W wielu aspektach przypomina jeden z tych poważnych filmów o wojnie, opartych na faktach. W Łotrze 1 wciąż przypomina się  o tym, że nawet ci, którzy walczą po stronie słusznej sprawy, aby zwyciężyć muszą popełniać czyny niemoralne i paskudne. Wojna rządzi się własnymi, okrutnymi prawami i właśnie między innymi to próbuje nam przekazać ten film. To, że kosztuje ona życie nie tylko wielu żołnierzy, ale też zwyczajnych ludzi. Że może odebrać nam wszystko i stać się nieodłącznym elementem naszego życia. Że zawsze pozostaje złem, nie ważne z jakiego powodu jest prowadzona.
Twórcy przekazują to nie tylko za pomocą historii samej w sobie, ale również poprzez sugestywne kadry, które wydają się wprost wycięte z filmów o np. wojnie w Wietnamie czy Iraku.
Znacznie poszerzono też wizerunek Rebelii. Do tej pory przedstawiano ją jedynie z tej dobrej strony, jako bohaterów dzielnie walczących o wolność dla Galaktyki. Jednak tutaj zobrazowano wiele problemów, z jakimi musiała zmagać się wewnątrz samej siebie — rebelianci nie zawsze byli dobrymi, honorowymi żołnierzami, nie zawsze walczyli czysto i nie zawsze z własnej woli. Spierali się między sobą (zdarzały się nawet „rozłamy”), bali się — czasami aż tak, że rozważali poddaną. Często musieli odwalać najczarniejszą robotę, posuwać się do ostateczności, krzywdzić i zabijać. A jedynym, co dawało im siłę wciąż walczyć była perspektywa lepszego jutra bez jarzma Imperium. Wiedzieli, że kładą na szali własne życie i prawdopodobnie nie dożyją zwycięstwa, o ile w ogóle je osiągną.
Nie oznacza to jednak, że Łotr 1 zatracił klimat Gwiezdnych Wojen. Wręcz przeciwnie. Poza tym, że mimo powagi fabuły bardzo często pojawiają się sceny humorystyczne, wciąż treść jest budowana za pomocą schematu typowego dla Star Wars. Choć niektóre sceny są dość wzorcowe, nie działa to na niekorzyść filmu, lecz pomaga w zachowaniu charakterystycznego nastroju, nie mówiąc już o tym, że czyni tą historię ponadczasową. Ostatnie minuty seansu natomiast wbijają w fotel, zwłaszcza dzięki dodaniu pewnego istotnego szczegółu...
W ogóle wielką zaletą produkcji jest szacunek, jaki zachowano dla starych filmów. Łotr 1 został nakręcony w estetyce starej trylogii. Zastosowano identyczną scenografię w charakterystycznych punktach oraz filtr (lub coś takiego — nie znam się), dzięki któremu obraz filmowy wygląda na o wiele starszy, niż jest w rzeczywistości. Spotkamy w nim masę easter eggów z pierwotnej serii, które wielce ucieszą każdego starego fana. W dodatku soundtrack, chociaż trochę różni się od tego znanego nam z sagi, wciąż zachowuje starwarsowy styl.
Muszę też wspomnieć o bardzo ważnym elemencie fabuły — pamiętacie, wydawałoby się, bezsensowny tunel wentylacyjny w Gwieździe Śmierci, dzięki któremu Luke'owi udało się ją rozwalić? W Łotrze 1 ta kwestia została wyjaśniona, dzięki czemu wszystko od razu wydaje się o wiele bardziej logiczne.
Bohaterowie, tak jak już wcześniej wspominałam, to zbiorowość. Każdy członek załogi ma jakąś swoją historię, ale zupełnie się ona zaciera, gdy staje do walki przybierając postać bezimiennego żołnierza. Dlatego praktycznie nie da się przywiązać do bohaterów. To jednak — moim zdaniem — wcale nie jest wada, ale charakterystyczne narzędzie wyrazu. Tego filmu nie można oceniać w kategoriach „przywiązałem się do fajnych bohaterów lub się nie przywiązałem” albo „nie było napisów”. Nie można mierzyć tej produkcji tą samą miarą co pozostałe, gdyż jest zupełnie inna i ma spełniać zupełnie odmienną funkcję. Uważam, że twórcy celowo uczynili z postaci anonimową masę — przecież to mówi wszystko o tym, kim jest człowiek uczestniczący w starciach wojennych; bezimiennym żołnierzem, który zostawił za sobą wszystko to, co czyniło go kimś indywidualnym: dom, rodzinę, marzenia, osobiste preferencje. Poświęca on życie, a więc i to wszystko. I to jest właśnie bohaterstwo. Bo bohaterem nie był jedynie Luke Skywalker, lecz całe legiony żołnierzy, o których historia zapomniała, a bez których poświęcenia i śmierci zwycięstwo nie byłoby możliwe.  Łotr 1 wspaniale podkreśla ten fakt, znacznie uzupełniając istniejącą już historię. I właśnie o to chodziło. Nie o szczegółową kreację bohaterów, która z resztą nie udałaby się przy takiej ich liczbie i w tak krótkim czasie, w którym trwa film. Mają być oni jedynie narzędziami do opowiedzenia historii — głównej bohaterki filmu.
Nawet Jyn w pewnym momencie zaczynamy gubić w tłumie. Nie jest przecież nikim przesadnie charakterystycznym. To nie ktoś, kogo będziemy mieli ochotę naśladować, np. ubierać się podobnie. Nie. To nie twarz rebelii czy ktoś ważny, wbrew temu co mówią nam trailery. Jeśli o nią chodzi, dodam tylko, że na tyle, na ile ją przedstawiono, to niezła postać. Zaradna, silna, zdecydowana, psychologicznie poprawna pod względem konstrukcji. Nie przypadła mi jedynie do gustu gra wcielającej się w nią Felicity Jones. Na ekranie jest okropnie drewniana, a mówi Wam to ktoś, kto raczej nie zna się na aktorstwie. Można przypuszczać, że Jyn zbyt szybko podjęła decyzję o poświęceniu życia dla rebelii. W rzeczywistości to aktorka nie ukazała momentu zdecydowania o tym czytelnie. W końcu sama postać miała dość powodów, aby jej cel stał się czymś bardzo osobistym (a powody te są takie, że nic dziwnego, że dzieje się to dość raptownie), poza tym często na przykład wręcz upada z wrażenia dowiadując się pewnych faktów. To właśnie w tych momentach — stosunkowo mało istotnych — ukazano jej stany emocjonalne i zmiany stanowiska, jednak Jones nie potrafiła tego odpowiednio oddać. Z resztą, czasami miałam wrażenie, że na siłę próbuje grać jak mężczyzna, którym Jyn przecież nie jest.
Na zakończenie zwrócę uwagę na świetny casting starych postaci. A nawet, jeśli dany aktor nie był podobny do tego, który grał znanego nam już bohatera, jego twarz przerabiano cyfrowo. Może nie wyszło to do końca idealnie, ale wyobrażam sobie jak trudne (i kosztowne) było to przedsięwzięcie — a efekt końcowy i tak okazał się całkiem przyzwoity. Moim zdaniem, jeśli o to chodzi, wykorzystano wszystkie dostępne środki.
Łotr 1 to film, na który zdecydowanie warto się udać. Zapewne najbardziej spodoba się fanom. Uważam, że był naprawdę potrzebny, wbrew moim wcześniejszym przekonaniom. Przy nim najnowsza część Gwiezdnych Wojen, Przebudzenie Mocy o którym rozpisywałam się tutaj, to zwyczajna, bezczelna szmira — coraz częściej tak o niej ostatnio myślałam, ale Łotr 1 utwierdził mnie w tym przekonaniu. To ten niepozorny spin-off został stworzony tak, jak powinny być tworzone filmy z serii Gwiezdnych Wojen. Dobrze wyważony w każdym aspekcie spełnił wszystkie moje oczekiwania, a nawet coś więcej.
Isleen

Komentarze

  1. Po takiej rekomendacji, choć nie jestem fanką Gwiezdnych Wojen, i tak mam chęć obejrzeć te film, potraktuję jako przygodę, której można się poddać śledząc na ekranie. :) Wspaniałe uczucie, kiedy film czy książka spełnią nasze oczekiwania, a nawet dołożą dodatkowe bonusy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak dostać prezent — zaskoczyć się tak pozytywnie :) Jestem ciekawa, jak Tobie, komuś kto nie uważa się za fana, ten film się spodoba, gdyż ja patrzę na ten film z perspektywy wielbiciela i z tejże perspektywy napisałam tą recenzję :)

      Usuń
    2. Dowiemy się w najbliższym czasie, dzieciaki już gorąco namawiają do jego obejrzenia. :)

      Usuń
  2. Mam ogromną chęć na ten film i jak tylko wskoczy do internetu to obejrzę. Zresztą mój brat codziennie przychodzi i pyta się, czy już dodali, więc nie mam innego wyjścia :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie lubię Gwiezdnych wojen. No kuźwa, po prostu nie lubię. Chociaż Nowa nadzieja bardzo mi się podoba i tę część akurat widziałam kilka razy.
    W tamtym roku (czy jakoś tak) byłam na najnowszej części Gwiezdnych, w 3D i było dziadowskie. Serio, kompletny bezsens. Na Łotra mój chłopak mnie ciągnie już od dwóch tygodni, ale zapieram się rękami i nogami i nie przestanę! :D
    Kasia z Kasi recenzje książek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja akurat z fandomu ;)

      Szkoda. StarWarsy miewają wzloty i upadki, ale akurat "Łotr" wymiata :) Warto się przełamać.

      Usuń
  4. Wiesz co jest też zabawne? Wspominasz o drewnianej grze Felicity Jones w "Łotrze" (zresztą ja miałam bardzo podobne wrażenia jak Ty, chociaż no lubię tę aktorkę co zrobić), a ja z kolei dosłownie kilka dni temu myślałam sobie, że jakiś taki drewniany dla mnie ten Eddie Redmayne w "Fantastycznych zwierzętach", tymczasem oboje tak bardzo zachwycili mnie w duecie w "Teorii wszystkiego". :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat do Eddiego nic nie mam, a wręcz zaczęłam darzyć go sympatią po "Fantastycznych zwierzętach", ale tak jak wspominałam, naprawdę nie znam się na aktorstwie. Dla mnie miał po prostu sporo charyzmy. Felicity oglądałam chyba tylko w tym filmie. Ciekawe, czy lepiej radzi sobie w bardziej "kobiecych rolach" ;)

      Usuń
    2. Dla mnie w "Fantastycznych zwierzętach" był zbyt sztywny.. Po "Teorii wszystkiego" liczyłam na więcej.
      Moim zdaniem lepiej. Bo ona generalnie jest taka hmm.. kobieca. Chociaż chyba też ludzie często ją albo po prostu lubią, albo nie, bo nawet po "Teorii wszystkiego" spotkałam się z negatywnymi głosami.

      Usuń
  5. Taq część obejrzę za jakiś czas ;) A Przebudzenie Mocy mialo po prostu wywołać nostalgie u widza... Niestety, ja byłam wtedy świeżo po seansie poprzednich czesci i po prostu sie nudzilam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem, czy nostalgię? Ja miałam poczucie, że nie robi się tej części dla fanów, tylko dla... wszystkich. Nie ma tam za bardzo klimatu "Gwiezdnych Wojen", tak myślę. Gdy tak teraz na niego patrzę, wydaje mi się, że jako film sam w sobie jest niezły, ale w zestawieniu z całą serią nie wiadomo właściwie, co on tam robi :(

      Mam nadzieję, że na "Łotrze" nie będziesz się nudzić ;)

      Usuń
  6. nie jestem fanką Gwiezdnych wojen w takim sensie, że nie za dobrze pamiętam stare filmy, oglądałam je już dawno temu :D rok temu byłam w kinie na wcześniejszej części i podobało mi się, dlatego również Łotra mam w planach. cieszę się, że nie jest to tylko ciągnięcie tej serii na siłę, a film zgadza się ze starszymi częściami. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.