„Temeraire: Smok jego królewskiej mości”. Angielski dżentelmen i jego skrzydlaty przyjaciel.



„Smok jego królewskiej mości” przyciągnął mnie do siebie już samym tytułem. Opis na rewersie okładki, choć wydawał się trochę mało poważny, też mnie kupił — Korpus Powietrzny Brytyjskiej Jednostki Smoków może brzmi dość śmiesznie, ale nauczyłam się nie ufać rewersom, a poza tym obiecywał epicką powieść z lataniem na smokach w roli głównej, czyli coś, co zawsze jest fajne. Tak więc zamiast z „Osobliwym domem Pani Peregrine” wyszłam z Empika z tą oto powieścią, próbując hamować cholernie dobre przeczucia.
Dobre tym bardziej, że Peter Jackoson planuje ekranizację Smoka jego królewskiej mości. Czy moje oczekiwania sprawdziły się?
Książka autorstwa Naomi Novik, Amerykanki polskiego pochodzenia, to nic innego jak historyczna fantasy. Akcja rozgrywa się w czasach napoleońskich, w alternatywnej Anglii, więc przez myśl mi przemknęło, że być może to coś bliskiego steampunkowi. Ale nie. Choć autorka nie podaje ścisłej daty, rzecz dzieje się najprawdopodobniej w pierwszej połowie XIX wieku, być może na samym jego początku. Smok jego królewskiej mości to pierwszy tom cyklu Temeraire. A fabuła wygląda tak: brytyjska załoga HMS Reliant zdobywa w starciu francuską fregatę. W jej ręce, oprócz statku, trafia ukryte na jego pokładzie smocze jajo. Wkrótce wykluwa się z niego smok, który przez zrządzenie losu trafia pod opiekę kapitana Relianta — Willa Laurence'a. Laurence nadaje mu imię Temeraire. Wie, że od teraz jego życie wywróci się do góry nogami, gdyż musi wraz ze swoim nowym wychowankiem wstąpić do Korpusu Powietrznego Brytyjskiej Jednostki Smoków.
Smok jego królewskiej mości to jedna z najbardziej wciągających książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Serio. Wciągnęłam się już od pierwszej strony i do samego końca naprawdę trudno było ją odłożyć. Tą wcale nie najcieńszą powieść przeczytałam w dwa dni, a może dałabym radę i w jeden, gdyby nie przerwy na zajęcia i sen.
Na szybkość czytania wpływa też bez wątpienia styl. Chociaż autorka dość często stosuje słownictwo bliższe epoce, w jakiej toczy się akcja, język jest zrozumiały. Tekst czyta się szybko i z przyjemnością, chociaż polskiemu tłumaczowi zdarzyło się popełnić kilka wpadek, np. bardzo bezczelnych powtórzeń — błąd dość prosty i szkolny, a mimo to się pojawiał. Nie ma to jednak większego wpływu na odbiór, choć przyznam, że chwilami czułam się zażenowana, zwłaszcza, że widać, że tłumacza stać na to, aby lepiej się przyłożyć do swojej pracy, która polega wszak na czymś więcej niż tylko przetłumaczeniu z angielskiego na nasze. O tym sama miałam okazję przekonać się na własnej skórze.
Poza tym, rozdziały są dosyć długie, więc jeśli ktoś tak jak ja nie lubi zostawiać książki w ich środku, to tym szybciej ją skończy.
Szczerze mówiąc, Smok jego królewskiej mości nie ma zbyt skomplikowanej fabuły, jednak w tym przypadku można to wybaczyć, gdyż Novik buduje ciekawe uniwersum, w jakim osadza wydarzenia rozgrywające się w powieści. Ale fabuła sama w sobie nie jest zła. Książkę czyta się z przyjemnością, a akcja dosłownie mknie i zapewnia mnóstwo rozrywki, zwłaszcza miłośnikom scen batalistycznych, takim jak ja. Nie da się nudzić ze Smokiem..., zawsze dzieje się coś ciekawego lub trzymającego w napięciu. Nie obeszło się też bez kilku chwil refleksji, np. nad adekwatnością kary do przewinienia, jednak to zaledwie kilka fragmentów. Szkoda, że nie ma ich więcej, chociaż powieść przejawia wszystkie cechy tomu otwierającego większą serię i obudziła we mnie przeczucie, że fabuła w następnych częściach bardzo się rozwinie. Póki co, ma ona wszystko to, co czytelnicy fantastyki uwielbiają, jest spójna, konsekwentna i proporcjonalna; naprawdę przyzwoita. Chociaż na początku jest ona bardzo „grzeczna”, z czasem dochodzą coraz odważniejsze i brutalniejsze sceny. W samą porę, bo w pewnym momencie zaczynałam odnosić wrażenie, że czytam książkę, którą równie dobrze mogłabym polecić trochę mądrzejszemu dziecku (nie, żeby to miało stanowić wobec niej jakiś zarzut, po prostu oczekiwałam czegoś ciut bardziej pikantnego).  
Pojawiło się niestety kilka nieścisłości. Mam nadzieję jednak, że zostaną one naprawione w następnych tomach, a chodzi mi np. o kwestię niechęci, jaką czują wobec awiatorów inni Anglicy — przez całą książkę nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, skąd właściwie się bierze. Albo na przykład bardzo frapuje mnie, po co zabierać do Korpusu siedmioletnie dzieci, skoro Laurence uczestniczy w jego akcjach już po kilku tygodniach ćwiczeń niczym doświadczony awiator, przy czym nigdzie nie zostało zaznaczone, że ma talent większy, niż inni członkowie Korpusu.
Nie można nie zwrócić uwagi na charakterystyczny klimat powieści. W wielu momentach przed oczami stawały mi dziewiętnastowieczne trójmasztowce, otwarte morze migoczące w słońcu lub sztorm. Czasami czułam się, jakbym zanurzała się w świat podobny do tego z Piratów z Karaibów, gdyż spora część powieści dzieje się właśnie na statku lub w ogóle w tle wciąż widać morze, a obecność smoków dodaje temu wszystkiemu magii.  W dodatku Novik pisze bardzo plastycznie. Już dawno nie czytałam książki, która tak silnie pobudzałaby moją wyobraźnię. Przed oczami wciąż stawały mi opisywane sceny, umysłem z łatwością przenosiłam się do tamtego świata. Nie muszę chyba mówić, jak w związku z tym ekscytujące były momenty lotu na grzbiecie smoka lub walk.
W ogóle nie dziwię się, że Peter Jackson chce stworzyć ekranizację. Toż to gotowy scenariusz, zwłaszcza, że przeskoki pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami są dość szybkie, zupełnie jak montaż filmu. Już czytając można się poczuć, jakby się oglądało jakąś produkcję.
Przejdźmy jednak do najważniejszego, czyli smoków. No cóż. Nie mogę powiedzieć, że jestem rozczarowana. Novik tworzy wiele ras, które ze szczegółami opisuje. Bardzo dużo daje od siebie tym istotom, obecnym w kulturach całego świata od zarania dziejów. Zdaje się też, że upodabnia je bardziej do znanych nam gadów — wężów lub jaszczurek, niż do swoich potwornych pierwowzorów. Oprócz tego smoki są niezwykle inteligentnymi stworzeniami. W tym cyklu dorównują inteligencją ludziom, a nawet śmiem twierdzić, że trochę ich pod tym względem przewyższają. Jednak myślałam, że będą nieco bardziej nieposkromione i niebezpieczne. Muszę stwierdzić, że książka prezentowałaby się o wiele ciekawiej, gdyby Laurence miał trochę więcej kłopotów z oswojeniem Temeraire'a, tymczasem poszło mu to jak na mój gust zbyt gładko. Nawet Czkawka potrzebował więcej czasu, aby przekonać do siebie Szczerbatka. Co do ogółu smoków w powieści, oczekiwałam po nich trochę więcej wyniosłości właściwiej tym istotom. Oswojone smoki są trochę jak te z Jak wytresować smoka — wierne, lojalne i... urocze. Chociaż Smok jego królewskiej mości to dość uniwersalna powieść, wolałabym, żeby przedstawić te stworzenia trochę... hm... bardziej smoczo? Doroślej? Zwłaszcza, że tuż przed tą książką czytałam Inny wiatr Ursuli K. Le Guin, gdzie smoki odgrywały olbrzymią rolę, więc miałam na świeżo porównanie z dziełem mistrzyni.
Mimo to bardzo podobała mi się relacja łącząca Lurence'a z Temeraire'm. Początkowo uważałam, że zbyt szybko pojawiła się między nimi silna więź, jednak oprócz przyjaźni zauważyłam też coś, co bardzo przypominało mi stosunek rodzica do dziecka. W końcu Leurence widział wykluwanie się Temeraire'a, nadał mu imię, był tą osobą, która pokazywała mu otaczający go świat. Nic dziwnego, przynajmniej ja tak uważam, że pokochali się jak rodzina. Okey, może Laurence to jeszcze nie Daenerys, nie uważa się za ojca smoków ani nie uznał Temeraire'a za syna, ale ewidentnie tak się do niego chwilami odnosi. Trzeba przyznać, że kapitan i smok tworzą bardzo uroczy duet. Od pewnej chwili nawet razem dojrzewają jako żołnierze — zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, jak paskudną rzeczą jest wojna i że prawdziwa bitwa to nie zabawa ołowianymi żołnierzykami.
Nieuchronnie przechodzimy więc do poszczególnych postaci. Główny bohater, William Laurence, to angielski dżentelmen z krwi i kości i zarazem ostatnio jedna z moich ulubionych indywiduów powieściowych. Pierwszy raz w życiu zajęcia z kultury XIX wieku na coś mi się przydały, bo bez tego pewnie tak bym go nie zrozumiała. Uznałabym pewnie, że jest przerysowany i nienaturalny. Laurence jednak świetnie się wpisuje w motyw Anglika o szlachetnej krwi. Z jednej strony to tak poukładany, kulturalny i wyniosły arystokrata, że byłby wymarzonym dziedzicem dla Roberta Crowleya z Downton Abbey, z drugiej zaś potrafi się postawić a nawet spuścić komuś porządny łomot, jeśli zajdzie potrzeba. Czasami jednak myślałam, że mógłby od czasu do czasu zluzować swoje dżentelmeńskie majty, napić się rumu prosto z gwinta i rzucić jakimś siarczystym przekleństwem. Ale i tak go kocham. Ma chłopina charyzmę, kręgosłup moralny i dobrze rokuje jako postać. Jest bardzo empatyczny — to, jak wielką opiekuńczość przejawia nie tylko wobec Temeraire'a, ale też innych smoków, jak również ludzi po prostu chwyta za serce. Przy tym, jako prawdziwy dżentelmen, to osoba bardzo niewinna (wielce zabawnie reaguje na poruszanie tematów dotyczących seksu czy w ogóle innych uznawanych w XIX wieku za tabu). Przeczytałabym następny tom tylko po to, aby zobaczyć jak się rozwinie. Mam nadzieję, że autorka go nie zepsuje, bo w takim wypadku płakałabym rzewnymi łzami.
Jeśli zaś chodzi o tytułowego Temeraire'a, miałabym co do niego podobne zarzuty, jak do reszty smoków — bardzo mi przypomina Szczerbatka (z tym, że nie zachowuje się jak kociak), albo nawet Pikachu. To jednak jeszcze bardzo młody smok, w dodatku inteligentny jak człowiek, zatem po prostu dużo w nim jeszcze z  dziecka. Możliwe, że w następnych książkach z serii stanie się prawdziwą bestią, zwłaszcza, że pod koniec zaczął przejawiać trochę zadziorności. Mimo wszystko, nie umiem go nie lubić. Jest uroczy, uprzejmy i dobry, a dla Laurence'a zrobiłby wszystko. Potrafi też myśleć samodzielnie, nie daje sobą manipulować. Sama chciałabym takiego zwierzaka.
Pozostałe postacie są wyraziste, lecz stoją w cieniu dwóch głównych. Trudno im jednak coś zarzucić. Bardzo ciekawie zapowiada się kapitan Harcourt. Ciekawe, czy sprawdzą się moje przypuszczenia co do niej.
Smok jego królewskiej mości to przyjemna, zapewniająca sporą dozę rozrywki lektura. Nie zawiodą się miłośnicy dobrej fantasy i wartkiej akcji. Książka naprawdę ma potencjał — może nie wnosi nic nowego do literatury, może nie jest jakaś odkrywcza, ale wydarzenia dzieją się w ciekawej przestrzeni, zaprezentowane w ciekawy sposób, a uniwersum ma szanse świetnie się rozwinąć. Jest trochę jak Piraci z Karaibów, głównie pod tym względem, że trafi w wiele gustów, do różnych grup wiekowych, wydarzenia dzieją się w podobnym czasie i miejscach i trochę w niej z bajki. I to moim zdaniem wystarczy, skoro powieść wciąga na tyle, że żyje się nią przez następne kilka dni. Na pewno przeczytam kontynuację, gdy tylko do niej dotrę. Mimo, że powieść mogłaby być trochę dojrzalsza, nie mogę doczekać się ekranizacji.
Isleen

Komentarze

  1. Nie każda książka musi coś wnosić do literatury, być odkrywcza, najważniejsza jest przyjemność z jej czytania. :) Mam wrażenie, że ta propozycja mnie zainteresuje, dam się skusić tej przygodzie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie przeczytaj i opisz wrażenia!

      Usuń
    2. Okazuje się, że i córka wykazała gotowość jej przeczytania. :)

      Usuń
    3. Bardzo się cieszę :D Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)

      Usuń
  2. Plastyczny język dzięki któremu stają przed oczami jak żywe to coś, co bardzo lubię ;)
    A co do samych smoków to jednak podobnie jak całe fantasy nie są w stanie przyciągnąć mnie na tyle, żeby przeczytać książkę. Chociaż mam do nich pewien sentyment:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie podoba mi się okładka ale opis jest ciekawy, zapisuję tytuł i zobaczymy co z tego wyjdzie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam tej książki, ale zapowiada się całkiem ciekawie, jak tylko znajdę na nią więcej czasu, to z pewnością przeczytam.
    Fajnie by było zobaczyć jej ekranizację, ponieważ filmy z tego gatunku wszystkie obejrzałam ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też, a jeśli ktoś ma zrobić dobry film fantasy, to właśnie Peter Jackson. „Władca pierścieni” był ekstra, „Hobbit” mnie nie zawiódł, więc mam nadzieję, że przynajmniej nie zwali „Smoka”, jeśli nie zrobi z niego czegoś genialnego. A naprawdę trudno o dobry film fantasy :(

      Usuń
    2. I tu się zgodzę. Teraz wszystkie filmy fantasy są takie na jedno kopyto:/

      Usuń
  5. Raczej nie jestem fanką smoków - choć nie ukrywam, że chciałabym mieć jednego (albo trzy:)). Chociaż tytuł jest wprost zabójczy, to chyba jednak nie jest powieść dla mnie. Smoki nie przeszkadzają mi w PLIO, ale z pewnością w literaturze ich nie szukam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mniej więcej się orientuję w Twoim guście, nie jestem pewna, czy rzeczywiście akurat taka książka by Ci się spodobała (chociaż nigdy nic nie wiadomo i nie ma co odradzać pozycji jedynie na tej podstawie). Rozumiem Twój punkt widzenia :) Sama potrafię odrzucić dobrą książkę tylko dlatego, że np. główna bohaterka jest kobietą, a już powiedzmy mam dość czytania o kobietach.

      Usuń
  6. Zapowiada sie kurde naprawdę interesująco! Przyznam, że kocham fantasy, ale smoki mnie jakoś bardzo nie jarają :D Zdecydowanie wolę wampiry - chociaż wypuszczono kilka beznadziejnych ksiażek z tym motywem, które obrzydzają człowiekowi życie -.-
    Powiem CI, że jak tylko znajdę tę książkę w jakiejś atrakcyjnej cenie, to ją kupię :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Empiku chodzi po 29,90, może to nie mało, ale 6-10 zł mniej niż przeciętna empikowa książka, więc i tak nie jest źle ;) Zapomniałam o tym wspomnieć w recenzji. Ale wiadomo, i tak najlepiej dorwać w niższej cenie, zwłaszcza, że tuż przed ekranizacją może ona jeszcze podskoczyć. Niemniej, czytaj koniecznie i miłej lektury! :D

      Usuń
    2. Zdecydowanie wolę smoki niż wampiry. ;)

      Usuń
    3. Jestem łowczynią promocji xD Więc idę o zakład, że tę ksiazkę znajdę w cenie hmmm... strzelam 10 zł! :D

      Usuń
    4. O! Znalazłam używaną, ale wygląda jak nówka - za 6 zł xD

      Usuń
    5. Gdzie znalazłaś za 6 zł? o.o :D Mam nadzieję, że chociaż trochę Ci się spodoba, nie chciałabym nikomu polecać szmiry :)

      Usuń
  7. Przeczytałam tę recenzję (chyba) niedługo po tym, jak wyszła, i bardzo zachęciłaś mnie do zapoznania się z tą serią. Wyszukałam sobie e-booka (mimo że o wiele bardziej lubię posiadać i czytać książki w papierze) i zanurzyłam się w historii. Lekka, przyjemna w czytaniu, z niezwykłymi bohaterami - uwielbiałam Laurence'a i jego "brytyjskość", bez wątpienia był czarujący! Tak samo Temeraire - co, jak się dowiedziałam, z francuskiego znaczy "zuchwały". Nie sposób nie pokochać tego smoczka! Uroczy mól książkowy, ciekawe wszystkiego dziecko z ciekawymi poglądami na świat, dzięki którym wpływa na rodzica... Rozbawił mnie moment, w którym Laurence stwierdził, że Temeraire zacznie wrzucać torebki herbaty do wody, ale jemu to nie przeszkadza. To subtelne nawiązanie do Herbatki Bostońskiej, o której uczyłam się w tym roku, wieczna pewność, że pokonają Francuzów, i oczywiście ciągła troska o siebie nawzajem wywoływały uśmiech na ustach. Choć muszę przyznać, że Laurance czasem po prostu rozpieszczał Temeraire, ale jako że on nie był zepsuty, to chyba w porządku. Bohaterowie drugoplanowi nie byli aż tacy niezwykli, ale też dorzucali własne, dość ważne trzy grosze.
    Zaczęłam również czytać drugą część, ale z powodu lektur w szkole musiałam odłożyć ją na bok... Ale cóż, wiem, że do niej wrócę!
    Serię poleciłam też przyjaciółce, jako że obie jesteśmy miłośniczkami fantasy, i sądzę, że jej się spodoba. Jak dobrze jest mieć znajomych doceniających książki! ;)
    Pozostaje jedynie czekać na film i doczytać te pozostałe siedem części ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że i Tobie się podobało! :D Ja właściwie tą serię traktuję jak takie moje guilty pleasure, bo oczywiście nosi wszelkie znamiona debiutu i wartości literackich jej trochę brakuje, niemniej naprawdę wkręciłam się w tą historię i ją polubiłam. Może to nie arcydzieło, ale jest w tych książkach coś, co bardzo mnie do nich przyciąga. Nie wiedziałam, że herbata to nawiązanie do Herbatki Bostońskiej. No proszę! W książce jest pewnie jeszcze więcej takich smaczków i pewnie ktoś bardziej zaznajomiony z historią miałby sporo zabawy ze znajdowaniem ich :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.