„Zanim się pojawiłeś”, czyli nie tylko historia miłosna

Zanim się pojawiłeś” autorstwa Jojo Moyes nieustannie króluje na listach bestsellerów, a ostatnio nawet doczekało się ekranizacji. Chociaż zwykle niezbyt interesują mnie romanse, po wielu dobrych opiniach oraz ponieważ książka przyciągała mnie do siebie sama nie wiem czym już od dłuższego czasu, postanowiłam zapoznać się z tym tytułem. Byłam ciekawa, co takiego jest w tej historii miłosnej, że podbiła serca tylu czytelników.
Szczerze mówiąc, na kolejne ckliwe romansidło, na które szkoda tracić czas wskazywało niemal wszystko: tytuł, sugestywna filmowa okładka z Emilią Clarke i Samem Claflinem patrzącymi na siebie maślanym wzrokiem, opis na rewersie okładki (muszę oduczyć się czytania rewersów, bo już nieraz sporo sobie w ten sposób zaspoilerowałam) oraz ogólne opinie na temat książki głoszące, że to jednoznacznie romans. Muszę przyznać, że nie bez obaw zabrałam ją z empikowej półki i podreptałam z nią do kasy. Towarzyszyło mi też irracjonalne poczucie, że wyglądam trochę jak kolejna dziewczyna lubująca się w słabych, przesłodzonych historiach miłosnych — jestem trochę uprzedzona do tego gatunku, pewnie na moją własną szkodę. A więc, czy „Zanim się pojawiłeś” okazało się kolejnym gniotem wywołującym tęczowe rzygi?
Z pewnością nie jest to zwykła historia miłosna, ale zacznijmy od początku, czyli od tego, o czym właściwie opowiada. Dwudziestosześcioletnia Louisa Clark (zwróćmy uwagę na zapewne nieprzypadkową zbieżność nazwisk z grającą ją w ekranizacji Emilią Clarke) pracuje w kawiarni. Niestety, traci tą posadę i nie mając lepszego wyjścia, niechętnie przyjmuje ofertę pracy polegającą na opiekowaniu się osobą z paraliżem czterokończynowym (a więc obejmującym niemal całe ciało). Jej podopiecznym okazuje się być Will Traynor, młody mężczyzna, niegdysiejszy rekin biznesu, który dorobił się fortuny i wywodzący się z równie bogatej rodziny. Will, w wyniku wypadku drogowego wylądował na wózku. Nie może liczyć na poprawę swojego stanu, w związku z czym stracił całą radość życia.
Zanim się pojawiłeś pochłonęło mnie prawie natychmiast. Trzeba przyznać, że książka naprawdę wciąga i to już po kilku pierwszych stronach pierwszego rozdziału, chociaż sam prolog jest napisany dość drętwo. Zdziwiłam się, gdy po otworzeniu książki zobaczyłam drobny druk. Wiadomo przecież, że wydawnictwa ostatnimi czasy chętnie pompują wydawane książki wielkimi marginesami i interlinią na pół strony, aby tylko nadać jej zachęcającą grubość (i mniej zachęcającą cenę). W tym przypadku jednak starano się raczej zmieścić wszystko w poręcznym formacie. Ale mimo że jest co czytać, idzie to szybko, przyjemnie i nie zdążyłam się obejrzeć, a skończyłam.
Szczerze mówiąc, naprawdę dobrze bawiłam się w czasie lektury. Fabuła jest naprawdę niezła. Podobało mi się to, że dwoje naszych bohaterów nie oberwało strzałą amora od razu, gdy tylko się zobaczyli ani nawet — o dziwo — jeszcze przez długi czas. Uczucie rozwija się tutaj w naturalnym, spokojnym, a wręcz w powolnym tempie i raczej rodzi się z przywiązania, przyjaźni oraz chęci dbania o siebie nawzajem. Można wręcz pomyśleć, że Zanim się pojawiłeś to raczej powieść obyczajowa, opowiadająca o zbliżaniu się do siebie dwojga zupełnie odmiennych ludzi, a nie romans. To nadaje powieści realizmu i byłam w stanie uwierzyć, że coś takiego mogło zdarzyć się naprawdę.
Skoro o tym mowa, realizm dużo daje tej książce i właściwie nie odstępuje jej na krok. Dzięki temu historia Lou i Willa nie tylko nie jest przesłodzona, ale wręcz niekiedy bardzo gorzka. Spotkamy tu zarówno sytuacje naprawdę zabawne i rozczulające, jak również wywołujące pewien dyskomfort, doprowadzające do łez i dające odczuć swoją gęstość nawet tym, którzy tylko o nich czytają. Moyes zręcznie manipuluje emocjami czytelników, to trzeba jej przyznać.
Bardzo podobał mi się sposób, w jaki autorka przedstawiła miłość. Tutaj to coś czystego, prawdziwego, platonicznego. Moyes nie ogranicza się do cielesnego pożądania i nie tworzy idealnych kochanków. Postacie uczą się kochać inną osobę taką, jaką jest. Poza tym w Zanim się pojawiłeś miłość nie sprowadza się jedynie do uczucia między kobietą a mężczyzną. Wygląda tak pięknie przynajmniej ze strony Lou, bo jeśli chodzi o Willa, mam wątpliwości, czy rzeczywiście ją odwzajemniał.
Tym, co wyszło jej najlepiej jest zdecydowanie postać Louisy. Lou jest niesamowicie naturalna, a zarazem przesympatyczna, wcale nie bezmózga (choć trochę niezdarna), zdecydowana i zaskakująco zaradna, a jednak i ona ma wiele chwili słabości i nieraz potrzebuje pomocy. To postać, która potrafi wywołać uśmiech na twarzy i którą niemal natychmiast darzy się sympatią. Nie spodziewałam się, że tak łatwo przyjdzie mi się z nią utożsamić. Rozumiałam ją doskonale, tak jak każdą podjętą przez nią decyzję. W dodatku Moyes tak opisuje wydarzenia rozgrywające się w Zanim się pojawiłeś, że przeżywałam wszystko wraz z Lou, wręcz zarażała mnie jej emocjami, przynajmniej w jakimś ułamku. Sprawiało to, że praktycznie żyłam jej życiem w czasie lektury. W dodatku Lou jest osobą bardzo charakterystyczną i nietuzinkową, a co najlepsze, niesamowicie rozwija się w czasie trwania powieści i dojrzewa.
Jeśli zaś chodzi o Willa, to tak naprawdę nie mam pojęcia, co o nim myśleć. Wiem tylko tyle, że nie umiem go nie lubić, chociaż chciałabym. I to nie jako postać, bo pod względem budowy nie budzi moich zastrzeżeń, ale jako potencjalnie żywą osobę. Muszę zwrócić uwagę na to, że Moyes tworzy go lekko niedookreślonym, ale nie wynika to z tego, że nie poradziła sobie z tego typu postacią, lecz był to, jak sądzę, w pełni świadomy zabieg. Willa poznajemy jako człowieka po prostu nieznośnego. To z początku cyniczny, arogancki dupek, nie liczący się z nikim i najwyraźniej twierdzący, że to on i jego tragedia są na tym świecie najważniejsi. Szybko jednak okazuje się, że to po części tylko pozory i gdzieś tam głęboko skrywa wrażliwego, troskliwego i strasznie poranionego mężczyznę. Niby to dość banalne, jednak ponieważ narracja prowadzona jest przez Lou i sporadycznie innych bohaterów, autorka rzadko przybliża nam dokładnie, co tak naprawdę dzieje się w jego głowie. Przez to dość trudno go rozgryźć, sama wciąż próbuję. Poza tym, wydaje mi się, że chociaż ma swoją cieplejszą stronę, do samego końca powieści pozostał po prostu nieempatyczną i zapatrzoną w siebie osobą. Moyes najwyraźniej chciała, aby był tajemniczy i nieprzenikniony i to się udało. Przez to Will jest bardzo nieprzewidywalny.
Nie umiem nie czuć do niego sympatii po części dlatego, że tak jak Lou, przywiązałam się do niego, a po części dlatego, że bywał naprawdę inteligentnie zabawny i uwielbiałam jego sarkazm. I chociaż momentami okropnie potrafił wkurzyć swoim zachowaniem, innym razem miał wspaniały wpływ na Louisę i to dzięki niemu tak rozkwitła jako postać. Nie zmienia to jednak faktu, że w wielu chwilach to jej współczułam bardziej niż jemu, biednemu paralitykowi.
Chętnie przeczytałabym całą tą historię z jego punktu widzenia, jednak rozumiem, dlaczego autorka tak zamknęła przed czytelnikami jego umysł. Dzięki temu, ponieważ wiele zależy w powieści właśnie od Willa, nie traci ona zwrotów akcji i najważniejszych punktów zaskoczenia. Nigdy nie wiadomo co powie i jaką podejmie decyzję. Poza tym zapewne obawiała się, że opisy oczami Willa byłyby zbyt przytłaczające, gdyż musiałoby je wypełniać wiele cierpienia. Ale i tak z ciekawością przeczytałabym coś z jego perspektywy.
W powieści pojawia się też wiele innych postaci, a wszystkie są wyraziste i barwne. Niektóre z nich bardzo się lubi, inne denerwują tylko trochę mniej, niż Will, ale wszystkie są w miarę dobrze zbudowane. Autorka świetnie oddała zarówno charaktery Louisy i Willa, jak i pozostałych bohaterów. Z nich wszystkich jedynie Patrick wydawał mi się mdły i przerysowany.
Dodatkowym plusem Zanim się pojawiłeś jest to, że porusza pewne poważne i dość drażliwe, sporne kwestie, dziś bardzo aktualne. I nie chodzi jedynie o niepełnosprawność. Do tej pory nie mam pewności, jakie stanowisko wobec nich zajęła autorka, o ile w ogóle próbowała to zrobić. Książka niesie też pewne przesłanie.
I wszystko byłoby pięknie i cudownie, gdyby nie jedno bardzo duże ALE.
A mianowicie, chodzi mi o zakończenie. Zakończenie, które tak mnie rozczarowało, że ze wściekłości miałam ochotę rzucić książką o ścianę. Jest ono tak nieadekwatne i bezsensowne, że niszczy całe to pozytywne wrażenie, o którym rozpisywałam się powyżej. Poza jasno postawioną przez autorkę puentą mówiącą, że trzeba brać z życia całymi garściami, bo nie wiadomo, co stanie się następnego dnia, wyczuwam pewien gorzki podtekst. W tym zestawieniu sprawia to, że całe przesłanie jest, przynajmniej dla mnie, guzik warte. Poza tym autorka nie uargumentowała dość dobrze, dlaczego powieść miałaby się skończyć właśnie w ten sposób, a tłumaczenie Willa, dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję wydaje mi się po prostu naciągane.
Czy obejrzę ekranizację? Pewnie tak, ale nie od razu. Trochę boję się, jak to zrobili i jakoś nie mam ochoty jeszcze raz przeżywać tego rozczarowania na końcu. Ale wkrótce pewnie to zrobię i na pewno zaleję się łzami, oby tylko tymi świadczącymi o wzruszeniu a nie marności filmu. Podsumowując jednak, Zanim się pojawiłeś to naprawdę dobra książka, która na długo zostanie w mojej pamięci (niestety również przez to, jak się na nią wkurzyłam). To inspirująca historia ze świetną, główną bohaterką, wzbudzająca przeróżne emocje. Można pomyśleć, że to coś podobnego do filmu Nietykalni i coś w tym jest, ale raczej nie próbowałabym ze sobą porównywać tych dwóch dzieł. Kiedy zbliżałam się do końca sięgałam po nią z pewną obawą, że zaraz ją skończę i dostanę książkowego kaca. No i dostałam, próbuję go leczyć Wiedźminem.

A jak Wam się podobała? Też tak bardzo polubiliście Lou i wściekliście się na końcu, czy zupełnie na odwrót? Piszcie w komentarzach!
Isleen

Komentarze

  1. Jeszcze nie czytałam. Zachecilas mnie tym, że miłość tutaj rozwija się stopniowo, bo naprawdę tych buchajacych feromonów ostatnio miałam aż za dużo. Trochę obawiam się tej historii, bo wiem, jak się skończy, i nie jestem przez to chętna do czytania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Długo broniłam się przed tą książką i bardzo drażniła mnie wszechobecna jej reklama, ale w końcu po nią sięgnęłam i zarwałam nad nią nockę :) Niedawno wyszła druga część - "Kiedy odszedłeś" opisująca dalsze losy Lou i całkiem nieźle mi się ją czytało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam, że jest druga część. Szczerze mówiąc trudno mi ją sobie wyobrazić i wydaje mi się, że nie potrzebuje kontynuacji, mimo otwartego zakończenia, ale napewno przeczytam jak dorwę :D

      Usuń
  3. A mi książka niestety nie przypadła do gustu.
    Znienawidziłam głównych bohaterów już na starcie i zostali przeze mnie skreśleni.
    Łez nie było, wszystko przewidywalnie i wypadła u mnie słabiutko.
    Jednak mimo wszystko mam do niej sentyment.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, czasami jak mi się spodoba jakaś historia miłosna to zastanawiam się czy to nie dlatego, że mam z nimi małe doświadczenie ;) Ale naprawdę próbowałam szukać słabych punktów tej powieści i słabo mi szło.

      Usuń
  4. Jeszcze nie czytana :( w bibliotece rezerwacja do... 2017 roku :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że jak, w bibliotece będzie dostępna od 2017, dobrze rozumiem? :O

      Usuń
  5. Czemu mam wrażenie, że autorka w jakiś sposób zainspirowała się historią (a także ogromnym sukcesem) podjętą w filmie "Nietykalni" (2011), który z kolei zainspirowały wątki z książki Philippe Pozzo di Borgo "Drugi oddech"? Opiekun i jego inwalida nawiązują relację. Różnica jest taka, że o ile "Zanim się pojawiłeś" jest romansem "Drugi oddech" to ... no właśnie. Dramat obyczajowy z elementami komedii? Polecam Twojej uwadze, zarówno film jak i książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że bardzo możliwe, że autorka zainspirowała się właśnie tym, ale chyba tylko po części. Zanim się pojawiłeś i Nietykalni są podobne, fakt, ale jednak nie takie same, chyba przekazują trochę co innego. Dzięki za polecenie, na pewno się zapoznam :)

      Usuń
  6. Gdy zobaczyłam u siebie na bloggerze, że ktoś znów zrecenzował tę książkę (w tym przypadku to byłaś ty), pomyślałam sobie "O nie, znowu. Kolejna super-pozytywna recenzja". Myślałam, że znów poczuję się jak jakaś dziwna, bo mi ta książka nie do końca się spodobała. Mam DOKŁADNIE to samo zdanie co Ty. Powieść świetna, życiowa, wciągajaca, przezabawna, ale zakończenie... Porażka. Mimo, że już następnego dnia zabrałam się za inną książkę, myślami byłam nadal z "Zanim się pojawiłeś". Na film chciałam iść nawet do kina, ale nawet teraz, gdzieś z 2 miesiace chyba po jej przeczytaniu nie czuję się gotowa by go zobaczyć. Kontynuacji nie mam zamiaru czytać. Dobrze wiedzieć, że nie tylko mi coś nie pasowało w tej książce <3

    szczerze-o-ksiazkach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A już myślałam, że tylko mi zakończenie nie pasowało :D

      Usuń
  7. Mam chęć na film, jednak najpierw powinnam przeczytać książkę, dlatego mam na liście. Ciekawa jestem, czy będę miała podobne odczucia. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam już od znajomych, że filmem nie ma się co ekscytować, delikatnie mówiąc. Jakoś sama nie mam na niego ostatnio ochoty, jeśli mam być szczera :) Ale mam nadzieję, że książka Cię nie rozczaruje.

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.