„Upiór Południa. Burzowe Kocię”. Weteran w krainie łysych królików.

Wielokrotnie już podkreślałam, że uwielbiam książki Mai Lidii Kossakowskiej. To jedna z tych autorek, której egzemplarze muszę kupić, jeśli mam je przeczytać. Po mikropowieść z serii „Upiór Południa” zatytułowaną „Burzowe Kocię” sięgnęłam prawie w ciemno — również dlatego, że opis na rewersie okładki, chociaż sugestywny i zachęcający, to jednak bardzo niewiele o niej mówi.
Tak naprawdę nie wiedziałam, która z książek wchodzących w skład Upiora Południa rozpoczyna tą serię, więc kupiłam tą, która wydawała mi się najciekawsza. Padło więc na „Burzowe Kocię”. Ku mojej uldze okazało się, że historie zawarte w poszczególnych tomach są różne. To nie kontynuacje wydarzeń z pierwszego tomu. Czy Burzowe Kocię spełniło moje oczekiwania?
Książka opowiada historię Troydena Harlowsa, weterana wojny w Iraku, a owa rozpoczyna się w momencie, w którym rzeczony pan sierżant leży podziurawiony kulami w szpitalnym łóżku. Kiedy nad dachem placówki niebo rozbłyskuje błyskawicami, Troy dostrzega na parapecie kotka. Jak się okazuje, zwierzak potrafi mówić, a nawet posługiwać się czarami i nieprzypadkowo wybrał okno w sali, w której liże rany nasz bohater. Ku jego, delikatnie powiedziawszy, zdumieniu, prosi go o pomoc w ratowaniu niejakiej krainy Opodal, skąd futrzak pochodzi i którą ma za zadanie się opiekować.
Pierwsze na co zwróciłam uwagę, to charakterystyczny styl, w którym pisze Kossakowska. Choć nieraz lekko pretensjonalny, tak jak na przykład w Zbieraczu Burz, jej książki czyta się fantastycznie. Nie inaczej jest w przypadku Burzowego Kocięcia. Przez jego karty po prostu się płynie, a styl sam w sobie świetnie urozmaica samą powieść, tworzy dla niej niepowtarzalny klimat. Kossakowska naprawdę potrafi operować słowem, ale szkoda, że współpracuje z Fabryką Słów. Książce, chociaż jest naprawdę dobrze napisana, momentami brakuje korekty: tu jakaś tautologia, tam jakiś błąd stylistyczny. Nie potępiam za to samej autorki, ponieważ nikt nie pisze bezbłędnie i właśnie dlatego istnieje coś takiego, jak korekta, a ona sama popełnia błędy naprawdę sporadycznie. Niemniej, w Burzowym Kocięciu je widać, nie trzeba być jakimś wielkim znawcą gramatyki polskiej. W tym przypadku trzeba wystawić złą recenzję wydawnictwu, a nie Kossakowskiej.
Autorka, budując fabułę Burzowego Kocięcia wyraźnie oparła się na koncepcji campbellowskiego monomitu, czyli schemacie opowiadania historii bardzo eksploatowanym zwłaszcza przez Amerykanów na wszystkie możliwe sposoby. Ale zrobiła to, jak sądzę, bardzo świadomie, gdyż biorąc pod uwagę ogół fabuły, można zauważyć, że w pewnym sensie dokonała na nim dekonstrukcji. Niestety, fabuła sama w sobie, wbrew temu, czego oczekiwałam po autorce rewelacyjnej serii z Daimonem Freyem w roli głównej, stanowi najsłabszy punkt Burzowego Kocięcia. Chociaż czyta się je bardzo dobrze, jest przewidywalna, niewyszukana, trochę oklepana. Po prostu przeciętna, nawet mimo zaskakującego zakończenia — które jednak, swoją drogą, też nie przypadło mi do gustu, chociaż chyba rozumiem, co autorka chciała przez nie powiedzieć. Jakkolwiek akcja jest dość wartka, a niekiedy spotkamy elementy przewrotnie zabawne, przez swoją przewidywalność chwilami nudzi. Czytając, wciąż czekałam na moment, w którym stanie się to coś, co uczyni powieść wyjątkową lub chociaż ciekawą. Niektóre elementy tej historii aż zdają się krzyczeć Nie pakuj się w to!, albo Nie wierz temu czemuś!, a jednak Troy i tak wpada w jakąś zasadzkę, czego już wcześniej się spodziewaliśmy, albo zawierza niewłaściwej osobie, co wiedzieliśmy, zanim wyszło na jaw.
Już sam początek niezbyt dobrze wróży. Tytułowe Burzowe Kocię otwiera efektowny, magiczny portal, przez który bohater dostaje się do krainy Opodal... ech, serio? Nie dało się wymyślić czegoś mniej oklepanego, mniej trącącego fantasy najgorszego sortu a przy okazji bardziej realistycznego?
Opowieść od czasu do czasu przerywana jest retrospekcjami z czasów, gdy Troy znajdował się w niewoli, gdzie poddawano go torturom. To najlepsza i najciekawsza część książki, ale nie mówi to o niej zbyt dobrze, bo w większości powieści fantasy właśnie to, co fantastyczne winno porywać najbardziej. Jednocześnie retrospekcje bardzo ratują tą pozycję, ponieważ włączają do niej ściśle psychologiczny podtekst. Sprawiają, że zmagania Troya to nie tylko walka ze złem w krainie Opodal, ale też z mrokiem kryjącym się w jego własnej duszy. Trzeba przyznać, że nadaje to powieści pewnego waloru literackiego i dobrze na nią wpływa, jednak nie na tyle, aby zrekompensować niesmak spowodowany mało wymyślną fabułą.
Autorka zapoznaje czytelnika też z niektórymi elementami przeszłości Troya, na przykład z jego rodzeństwem. Nie wiem jednak, po co tak rozwodziła się nad opisywaniem pokręconej i zawiłej osobowości jego siostry, która nawet w powieści nie występuje. Może i miała jakiś wpływ na Troya, ale wzmianki o niej wydają mi się po prostu nie potrzebne.
Czas przejść do bohaterów. Kossakowska naprawdę ma talent do tworzenia postaci i tutaj również możemy to zaobserwować, choć tylko na przykładzie Troya. W przeciwieństwie do na przykład Siewcy Wiatru (recenzja tutaj), gdzie mogliśmy spotkać cały legion genialnie pomyślanych osobowości, Burzowe Kocię to w zasadzie teatr jednego aktora. Brak tam, poza Troyem, ważniejszych bohaterów, wszyscy wydają się wpadać do powieści tylko na chwilę i nie są zbyt interesujący. Stanowią jedynie tło dla głównego bohatera lub elementy, które popychają akcję do przodu. Nawet tytułowa postać, Burzowe Kocię, chociaż rezolutna, to jednak nie pozostaje w pamięci na dłużej. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Przyjmuję po prostu, że tak miało być, że to Troy wraz ze swoimi demonami miał znaleźć się na świeczniku. Cała ta mikropowieść, mimo narratora w trzeciej osobie, wydaje się być przedstawiona z jego punktu widzenia, a ponieważ jego przygoda trwa stosunkowo krótko, nie zdążył on najzwyczajniej w świecie głębiej poznać towarzyszących mu stworzeń. Dlatego nie ma co się o to czepiać. Dodam tylko, że motyw z mówiącym, magicznym kotem powtarza się w fantastyce co jakiś czas.
Sam Troyden Harlows to bardzo przyzwoicie skonstruowana persona. Zaradny, trochę sarkastyczny, uparty, doświadczony trudami wojny, a w jego psychice wyraźnie widać całe lata spędzone w armii. Podobały mi się jego monologi oraz sposób, w jaki Kossakowska opisywała to, jak trudno mu uwierzyć w rozgrywające się wokół niego wydarzenia. Było to chwilami naprawdę zabawne. Pan sierżant bardzo pasuje do wszystkich innych postaci wykreowanych przez Kossakowską. Widać po nim wyraźnie, jaki typ bohatera pisarka preferuje. Nie należy on jednak do jej najlepszych kreacji. Może nie jest zły, ale w porównaniu z na przykład Daimonem lub Asmodeuszem wypada dość przeciętnie, stoi trochę jakby w ich cieniu. Dlatego to kolejny bohater, który nie znalazł się na liście moich ulubionych i o którym dość łatwo zapomnieć.
Lekturę umilają dobre, błyskotliwe dialogi, czyli jeden z niezaprzeczalnych atutów Kossakowskiej. Chociaż postacie rozmawiają ze sobą w sposób naturalny, nie ma w tym prostactwa. Dialogi czyta się z przyjemnością, zwłaszcza, że autorka często przemyca inteligenty humor lub ironię, a dodatkowo po mistrzowsku posługuje się wulgaryzmami. Z nimi na szczęście nie przesadza, lecz potrafi tak je wpleść w wypowiedź, że zamiast zubażać język, tylko ją urozmaicają, stanowią niezbędny ładunek emocjonalny, czynią dane zdanie bardziej naturalnym. Naprawdę niewielu twórców potrafi tak ładnie przeklinać, a Kossakowska moim zdaniem dorównuje pod tym względem nawet Sapkowskiemu.
Muszę też w kilku słowach zwrócić uwagę na świat wykreowany na potrzeby Burzowego Kocięcia, czyli krainę Opodal. Szczerze mówiąc, to też nie jest nic specjalnego. Ot, kolejna kraina, której mieszkańcy żyją na poziomie technologicznym dorównującym co najwyżej średniowieczu, wypełniony dziwnymi zwierzętami i rasami. Mieszkają tam jakieś krzyżówki psów z człowiekiem, gnomy i straszydła, czy też właśnie gadające kotki, a po łąkach kicają łyse króliki. Wszystko dość groteskowe i lekko przerażające, tym samym bardzo pasujące do stylu Kossakowskiej. Chociaż Opodal ma swój urok i charakterystyczny klimat, na dłuższą metę brakuje głębszej struktury tego świata lub czegoś oryginalnego. I to nawet nie dlatego, że Troy wpada tam właściwie tylko na chwilę. To po prostu mały, nieskomplikowany świat, jakich powstawało już tysiące i w związku z czym łatwy do wyobrażenia sobie przez przeciętnego czytelnika. Odwiedzamy go tylko na moment, gdyż książka nie jest gruba, po czym przestajemy o nim myśleć.
Odpowiadając więc na wcześniej postawione pytanie: niestety, Burzowe Kocię wypadło bardzo poniżej moich oczekiwań. Nie zawładnęło moją wyobraźnią. Nie wzbudziło we mnie żadnych większych emocji, ani nawet zbyt wielu przemyśleń. Właściwie, to trochę się zawiodłam, ponieważ wiem, że Maję Lidię Kossakowską stać na zdecydowanie więcej. Nie każda jej powieść musi mieć epicki rozmach, ale Burzowe Kocię jest po prostu nie tyle złe, co przeciętne. To niczym nie wyróżniająca się historia, jedna z wielu podobnych, ale za to dobrze napisana. Niewymagająca lektura, owszem przyjemna, lecz sama w sobie trochę sucha, a sam jej zarys nie ma większego potencjału. Jest lepsza raczej dla tych, którzy chcą się za pomocą czytania zrelaksować, ale nie czytać kompletnego chłamu — bo z kolei trudno rzucić w Burzowe Kocię tym określeniem. Nie zachęciło mnie do sięgnięcia po pozostałe Upiory Południa i raczej nie mam ich w planach, zwłaszcza, że podobno zbierają raczej niepochlebne recenzje, co mnie smuci.

Isleen

Komentarze

  1. Czytałam "Żarna niebios" tej autorki i mi się podobały. Po "Burzowe kocię" raczej nie sięgnę, ale dobrze, że przypominasz mi o tej autorce, czas zabrać się za Siewcę wiatru :D
    szczerze-o-ksiazkach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Siewca Wiatru” wymiata, a kontynuacja „Zbieracz Burz” jeszcze bardziej :D Miłej lektury!

      Usuń
  2. Nie znam tej autorki. Wiesz, jak czytałam o tym kotku co potrzebuje pomocy - jestem w trakcie czytania pierdyliardowej książki o magicznym kotku, który ucieka przed jakimś wujem że swojej krainy i co rusz chowa się u jakiś dziewczynek. No identyczny patent co tutaj :D gadający kot potrzebuje pomocy. Także od razu mam uraz :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, magiczne koty przewijają się gdzieś cały czas. Mi się to najbardziej kojarzy z „Czarodziejką z Księżyca”, miałam to nawet ująć w recenzji ale jakoś zrezygnowałam. Może „Burzowe Kocię” to średnia książka, ale np. cykl o aniołach to już porządna literatura, którą z całego serca polecam ;)

      Usuń
    2. Matko czarodziejka faktycznie. A pokemony i Miau z drużyny R?;)
      Za tym cyklem o aniołach się rozejrze:)

      Usuń
  3. Z racji imienia pozwalam sobie przypomnieć Kota Cheshire ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do niedawna miałam go na którejś tapecie w komputerze, niestety straciłam go wraz z koniecznością zrobienia formatu :( A fajny był. Wydaje mi się, że Troy próbował Burzowe Kocię porównywać z Cheshire i nawet prosił, by uśmiechnął się tak jak on xD

      Usuń
  4. Po książkę raczej nie sięgnę, tym bardziej jeśli wypada poniżej oczekiwań, szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli akurat bardzo się nie nudzisz to raczej nie ma po co :(

      Usuń
    2. A tak chciałoby się trafiać tylko na te najlepsze książki, ale przecież tak się nie da. ;)

      Usuń
  5. Rzadko sięgam po polskich autorów, ale tutaj mogę zrobić wyjątek. Wydaje się być naprawdę dobre i jestem tego ciekawa. Zazwyczaj czytam obyczajówki, więc to by była bardzo dobra odskocznia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o tę autorkę, najlepiej zacząć od Żaren Niebios albo Siewcy Wiatru, ale kto wie, może w Burzowym Kocięciu dostrzeżesz to, czego mi się nie udało :)

      Usuń
  6. Dużo dobrego słyszałam o książkach Kossakowskiej. Mam nawet kilka jej tytułów, ale raczej sięgnę po jej "sztandarowe" pozycje:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dużo dobrego słyszałam o książkach Kossakowskiej. Mam nawet kilka jej tytułów, ale raczej sięgnę po jej "sztandarowe" pozycje:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam tę książkę w domu :) Co najśmieszniejsze, też kupiłam ją dlatego, że wydawała mi się najciekawsza, a nie wiedziałam, że to seria xDD
    Póki co nie przeczytałam jeszcze żadnej ksiązki tej autorki, mam chyba 2, albo 3 nawet, już nie pamiętam.
    Najbardziej podobają mi się karty, które znajduję w środku <3
    Kasi recenzje

    OdpowiedzUsuń
  9. O nie! Chyba mam jedną książkę nawet w domu i nie czytałam xD
    Zapowiada się interesująco jak na polskiego autora, a to jest w sumie rzadkością. Chociaż coraz więcej fajnie piszę.
    Czuję się zachęcona, tylko musiałabym zdobyć inne, co będzie pewnie problemem ;/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.