„Gra” Jerzego Kosińskiego. Polowanie na nieuchwytnego geniusza.
Goddard
to geniusz muzyki rockowej, który osiągnął niespotykaną dotąd sławę. Jego
utwory znane są w każdym zakątku świata i wszędzie, nieprzerwanie zyskują coraz
większą liczbę fanów. Jego twórczość oceniają nie tylko miłośnicy tego gatunku
muzycznego czy ci, którzy słuchają tylko hitów z komercyjnych stacji radiowych,
ale znalazła uznanie również w kręgach akademickich i wśród
najznakomitszych znawców muzyki wszelakiej. Jednak, co zaskakujące, mimo
gigantycznego, wręcz niewyobrażalnego sukcesu osiągniętego przez wykonawcę,
nikt nie zna jego prawdziwej tożsamości.
Grę Jerzego Kosińskiego znalazłam w jednej z półek w moim domu.
Kiedy zajrzałam do środka, okazało się, tak jak z resztą się domyślałam, że
należy do mojej mamy. W dedykacji bowiem było napisane, że to prezent dla niej
od szkoły średniej z okazji jej ukończenia. Mimo graficznego straszydła, które
jakiś niewprawny grafik uczynił okładką, bynajmniej niezachęcającego do
lektury, postanowiłam ją przeczytać. W końcu taka znaleziona w domowych odmętach
książka aż prosi się o wspomnienie na blogu jako dzieło dosłownie
wyszperane. Po przeczytaniu zaledwie kilkunastu pierwszych stron i spojrzeniu
na rewers okładki, na którym umieszczono dwie roznegliżowane kobiety zaczęłam
usilnie zastanawiać się, dlaczego komuś (nie wiem, czy wychowawcy czy dyrekcji
szkoły) wpadło do głowy kupić taką książkę młodej dziewczynie, opuszczającej
mury placówki.
Mimo renomy autora, Gra pod względem fabularnym pozostawia
bardzo dużo do życzenia. Kosiński, moim zdaniem, w ogóle do fabuły się nie
przyłożył. Rozłożył się już na samym początku. Dlaczego? Mimo narratora w
trzeciej osobie pisze powieść z wielu perspektyw, w tym pewną znaczącą część
poświęca dla perspektywy Goddarda. Uważam, że zrobiłby o wiele lepiej, gdyby
nie zdradzał od razu planów Andrei i Demostroya i nie opisywał, w jaki sposób
zamierzają odnaleźć gwiazdora. Najlepiej, jakby zaczął od przedstawienia nam
postaci rockmana. Z jednego prostego powodu: Andrea i Demostroy przyjmują
strategię, która zakłada zachęcenie ukrywającego się artysty, aby sam ich
odszukał i zdradził im, kim jest. O wiele ciekawiej czytałoby się, gdybyśmy
sami, tak jak Goddard, byli postawieni przed zagadką, ale niestety przez
sposób, w jaki Kosiński skonstruował fabułę traci ona istotny element
zaskoczenia. W dodatku w wyniku takiego działania, musi opisać plan
„schwytania” Goddarda dwukrotnie, co oczywiście jest zupełnie niepotrzebne i
przyczynia się do pojawienia się uczucia nudy w trakcie czytania. Poza tym,
wątek rockmana prezentuje się najlepiej ze wszystkich pozostałych, dlatego
powinien być obrany jako główny. Niestety, chociaż bardzo rozbudowany, w
ostatecznym rozrachunku zajmuje jedynie jakąś 1/3 książki.
W fabule pojawia się też ogromna
ilość luźno rozmieszczonych retrospekcji i szczegółowych opisów przeszłości
bohaterów, lub sytuacji, które dla wydarzeń w książce kompletnie nic nie wnoszą
i nie wiadomo właściwie, dlaczego się w niej w ogóle znalazły. Ogromną
część książki zajmują też długie opisy stosunków seksualnych, które odbywają
bohaterowie wraz ze swoimi partnerkami i partnerami. Skoro o nich mowa, w
porządku, gdyby pojawiały się tylko okazjonalnie, trzy-cztery razy w trakcie
historii, ale ciągłe opisywanie podbojów seksualnych postaci w pewnym momencie
zaczyna już działać na nerwy. Tym bardziej, że nie są to zbyt ciekawe opisy.
Kosiński pisze o seksie bardzo dosłownie i aż zbyt szczegółowo, lecz nie
pokazuje towarzyszących bohaterom uczuć, przez co przypominają raczej
zaspokajanie potrzeb zwierząt, a nie światłych, wysoko wykształconych ludzi.
Powieść okropnie się ciągnie i przez bardzo długi czas nie dzieje się w niej nic ciekawego, chociaż czyta się ją dość dobrze i szybko. Styl jednak nie był w stanie w tym przypadku przykryć nudy ziejącej ze stronic powieści Kosińskiego. Chociaż książka ma elementy utworu sensacyjnego, tylko raz pojawia się tam scena rzeczywiście trzymająca w napięciu, jednak kończy się ona równie szybko i nagle, jak się zaczęła.
Powieść okropnie się ciągnie i przez bardzo długi czas nie dzieje się w niej nic ciekawego, chociaż czyta się ją dość dobrze i szybko. Styl jednak nie był w stanie w tym przypadku przykryć nudy ziejącej ze stronic powieści Kosińskiego. Chociaż książka ma elementy utworu sensacyjnego, tylko raz pojawia się tam scena rzeczywiście trzymająca w napięciu, jednak kończy się ona równie szybko i nagle, jak się zaczęła.
W Grze można zauważyć imponującą erudycję autora, jeśli chodzi o
temat muzyki, wokół której z resztą kręci się świat naszych bohaterów. Używa on
jednak terminologii raczej obcej osobie, która nie zna się na tej sztuce, a jak
na złość bardzo często jej zasięga — co tylko ostatecznie dobija czytelnika,
który znużony nudną fabułą musi jeszcze czytać o rzeczach, których nie zrozumie
bez odpowiedniego przygotowania. Zapewne ktoś, kto zna się na muzyce mógłby
znaleźć w książce coś ciekawego, jednak zupełny laik albo będzie musiał cierpliwie
brnąć, albo zostawić powieść i sięgnąć po coś bardziej przystępnego.
Gra zdradza też jak bardzo Kosiński lubi zagłębianie się w
szczegóły. Poprzez dokładne opisywanie przeszłości postaci i motywów ich
zachowań, wyraźnie uczynił swoją powieść powieścią psychologiczną. Utwór byłby
bardzo dobry pod tym względem, gdyby autor porządnie zbudował bohaterów w nim
występujących. Niestety, zajmujący najwięcej przestrzeni w powieści Patrick
Demostroy to kreacja tak nudna, irytująca i bezpłciowa, że nie da się czytać
fragmentów o nim mówiących z zainteresowaniem. Andrea jednak wypada
jeszcze gorzej, ponieważ jest niesamowicie banalna. Kosiński niezbyt dobrze
oddał osobowości tych dwóch postaci. Demostroya trudno opisać w inny
sposób, niż jako wypalonego artystę, którego egzystencja toczy się bez celu,
natomiast Andreę zdaje się definiować jedynie kilka cech, takich jak
ponadprzeciętna uroda, seksapil, rozwiązłość i przebiegłość. Swoją drogą,
po pewnym czasie miałam dość czytania o jej idealnej, godnej Afrodyty figurze.
Poważnie. Za każdym razem, gdy pojawiała się w książce (a pojawiała się często),
autor musiał sporządzić cały, szczegółowy opis jej ciała. Matko Boska.
Inne damskie bohaterki też nie
powalają błyskotliwością swojej budowy. Wszystkie są w gruncie rzeczy
takie same: piękne, napalone i rozwiązłe. Właściwie od zwykłych (i to tylko
tych stereotypowych) kurtyzan różnią się jedynie posiadaniem jakiegoś tam
talentu muzycznego i przenikliwością umysłu. Kosiński wyraźnie pisze dla
mężczyzn i niestety, aby przykuć uwagę czytelnika, ucieka się jedynie do
tworzenia ociekających seksapilem kobiet i wciskaniem scen erotycznych
wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Można powiedzieć, że pisał w ten sposób,
zanim jeszcze Pięćdziesiąt twarzy Greya
było modne. Gra to właściwie taki
odpowiednik rzeczonego utworu dla mężczyzn.
Było jednak coś, co podobało mi
się w powieści. Mianowicie, Goddard sam w sobie. To jedyna dobrze skonstruowana
postać w Grze, w dodatku wzbudzająca
sympatię, a jej wątek prezentuje się naprawdę nieźle. Kiedy Kosiński zaczynał
pisać właśnie o nim, od razu czytało mi się całkiem przyjemnie, nawet jeśli
znów zaczynał niepotrzebnie przedłużać. Poza tym, jedynie perypetie rockmana zdołały
raz lub dwa naprawdę mnie poruszyć. Goddard to jedyna postać, która wzbudza
zainteresowanie, ma spójną budowę, wyraźną osobowość i prawdziwe, choć nie
zawsze wyrażone wprost uczucia. Ujął mnie od razu, gdy pojawił się na kartach
tej historii. Szkoda, że autor poświęcił mu stosunkowo mało miejsca i nie
uczynił go głównym bohaterem. Chociaż naturalnie nie przedstawił nam go jego
pseudonimem artystycznym, lecz prawdziwym imieniem i nazwiskiem, od razu dało
się domyślić, kto to jest (tutaj również Kosiński zmarnował punkt zaskoczenia).
Wkurzyłam się też o to, że kiedy Goddard przestał być fabule potrzebny, pisarz
od razu zakończył jego wątek, wręcz wyrzucił go z książki szybko i bez
ostrzeżenia. A naprawdę chciałabym poznać jego dalsze losy. Zaskoczył mnie
bardzo prozaiczny powód, dla którego zdecydował się ukrywać swoją tożsamość.
Wątek Goddarda naprawdę ratuje tą powieść i stanowi świetną przeciwwagę dla
nudnego Demostroya.
Autor próbuje przedstawiać
skomplikowane zależności między bohaterami i budować między nimi specyficzne
więzi. Są one jednak tak słabe, że często postacie zrywają je z najbardziej
banalnych powodów. Nie umila to lektury, przynajmniej mi.
Dialogi w Grze, chociaż inteligentne i pisane z dużą swobodą, są zdecydowanie
sztuczne. Dobrze się je czyta, ale powiedzmy sobie szczerze: nikt tak ze sobą
nie rozmawia. Nawet uliczne zbiry pojawiające się w powieści wyrażają się zbyt
elokwentnie i inteligentnie jak na takich ludzi. Co mnie zaskoczyło,
wykształcona i obdarzona bądź co bądź tęgim rozumem Andrea wyraża się chwilami wulgarniej
i prymitywniej od nich.
Gra jest stanowczo zbyt długa i przegadana. To, co się w niej
dzieje można opisać o wiele węziej, ale za to ciekawiej. Niestety, zapychają ją
nic niewnoszące fragmenty oraz zbyt obfite, często powtarzające się opisy. Zakończenie
też mnie nie usatysfakcjonowało. Może źle zrobiłam, że to pierwsza powieść
Kosińskiego, jaką przeczytałam, bo skutecznie odstraszyła mnie od innych jego
książek. Nie wiedziałam, czy brnę przez nią dlatego, że zaciekawiła mnie
Goddardem, czy dlatego, że chcę ją jak najszybciej mieć już za sobą. Może i z
jednego, i z drugiego powodu. Fabuła Gry
miała potencjał, bo książka o muzyku, który żyje podwójnym życiem niczym
marvelowski superbohater rzeczywiście mogłaby być ciekawym, ekscytującym
utworem. Niestety, autor zupełnie nie skorzystał z możliwości, jakie daje
tak intrygujący pomysł, a wręcz go zmarnował. Można ją poczytać w razie
gwałtownego napadu nudy, na przykład w czasie długiej podróży, ale ja mimo
wszystko szukałabym jednak czegoś ciekawszego (i mniej rozczarowującego).
Isleen
#gra #jerzy_kosinski
#gra #jerzy_kosinski
Oj, okładka faktycznie straszna. Sama treść też mnie niestety niezbyt zachęciła, raczej po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do LBA :) Zajrzyj: https://szczerze-o-ksiazkach.blogspot.com/2016/09/liebster-blog-award.html
Dziękuję za nominację :) Z pewnością wkrótce odpowiem.
Usuń