„Gra” Jerzego Kosińskiego. Polowanie na nieuchwytnego geniusza.



Goddard to geniusz muzyki rockowej, który osiągnął niespotykaną dotąd sławę. Jego utwory znane są w każdym zakątku świata i wszędzie, nieprzerwanie zyskują coraz większą liczbę fanów. Jego twórczość oceniają nie tylko miłośnicy tego gatunku muzycznego czy ci, którzy słuchają tylko hitów z komercyjnych stacji radiowych, ale znalazła uznanie również w kręgach akademickich i wśród najznakomitszych znawców muzyki wszelakiej. Jednak, co zaskakujące, mimo gigantycznego, wręcz niewyobrażalnego sukcesu osiągniętego przez wykonawcę, nikt nie zna jego prawdziwej tożsamości.
                Grę Jerzego Kosińskiego znalazłam w jednej z półek w moim domu. Kiedy zajrzałam do środka, okazało się, tak jak z resztą się domyślałam, że należy do mojej mamy. W dedykacji bowiem było napisane, że to prezent dla niej od szkoły średniej z okazji jej ukończenia. Mimo graficznego straszydła, które jakiś niewprawny grafik uczynił okładką, bynajmniej niezachęcającego do lektury, postanowiłam ją przeczytać. W końcu taka znaleziona w domowych odmętach książka aż prosi się o wspomnienie na blogu jako dzieło dosłownie wyszperane. Po przeczytaniu zaledwie kilkunastu pierwszych stron i spojrzeniu na rewers okładki, na którym umieszczono dwie roznegliżowane kobiety zaczęłam usilnie zastanawiać się, dlaczego komuś (nie wiem, czy wychowawcy czy dyrekcji szkoły) wpadło do głowy kupić taką książkę młodej dziewczynie, opuszczającej mury placówki.
                Ale przejdźmy do sedna. Kosiński przenosi nas do świata amerykańskiej bohemy artystycznej, a dokładniej do kręgu muzyków, zarówno klasycznych jak i tych specjalizujących się w muzyce współczesnej i rozrywkowej. Goddard tak naprawdę jest tylko jedną z wielu postaci pojawiających się w tej książce. W rzeczywistości największą rolę gra w niej Patrick Demostroy, niegdyś sławny lecz wypalony już i odrzucony przez publiczność muzyk. Pewnego dnia jego partnerka, Andrea, zdradza mu, że chciałaby poznać Goddarda i prosi go o pomoc w odkryciu jego tożsamości. W zamian proponuje mu pieniądze.
                Mimo renomy autora, Gra pod względem fabularnym pozostawia bardzo dużo do życzenia. Kosiński, moim zdaniem, w ogóle do fabuły się nie przyłożył. Rozłożył się już na samym początku. Dlaczego? Mimo narratora w trzeciej osobie pisze powieść z wielu perspektyw, w tym pewną znaczącą część poświęca dla perspektywy Goddarda. Uważam, że zrobiłby o wiele lepiej, gdyby nie zdradzał od razu planów Andrei i Demostroya i nie opisywał, w jaki sposób zamierzają odnaleźć gwiazdora. Najlepiej, jakby zaczął od przedstawienia nam postaci rockmana. Z jednego prostego powodu: Andrea i Demostroy przyjmują strategię, która zakłada zachęcenie ukrywającego się artysty, aby sam ich odszukał i zdradził im, kim jest. O wiele ciekawiej czytałoby się, gdybyśmy sami, tak jak Goddard, byli postawieni przed zagadką, ale niestety przez sposób, w jaki Kosiński skonstruował fabułę traci ona istotny element zaskoczenia. W dodatku w wyniku takiego działania, musi opisać plan „schwytania” Goddarda dwukrotnie, co oczywiście jest zupełnie niepotrzebne i przyczynia się do pojawienia się uczucia nudy w trakcie czytania. Poza tym, wątek rockmana prezentuje się najlepiej ze wszystkich pozostałych, dlatego powinien być obrany jako główny. Niestety, chociaż bardzo rozbudowany, w ostatecznym rozrachunku zajmuje jedynie jakąś 1/3 książki.
                W fabule pojawia się też ogromna ilość luźno rozmieszczonych retrospekcji i szczegółowych opisów przeszłości bohaterów, lub sytuacji, które dla wydarzeń w książce kompletnie nic nie wnoszą i nie wiadomo właściwie, dlaczego się w niej w ogóle znalazły. Ogromną część książki zajmują też długie opisy stosunków seksualnych, które odbywają bohaterowie wraz ze swoimi partnerkami i partnerami. Skoro o nich mowa, w porządku, gdyby pojawiały się tylko okazjonalnie, trzy-cztery razy w trakcie historii, ale ciągłe opisywanie podbojów seksualnych postaci w pewnym momencie zaczyna już działać na nerwy. Tym bardziej, że nie są to zbyt ciekawe opisy. Kosiński pisze o seksie bardzo dosłownie i aż zbyt szczegółowo, lecz nie pokazuje towarzyszących bohaterom uczuć, przez co przypominają raczej zaspokajanie potrzeb zwierząt, a nie światłych, wysoko wykształconych ludzi.            
Powieść okropnie się ciągnie i przez bardzo długi czas nie dzieje się w niej nic ciekawego, chociaż czyta się ją dość dobrze i szybko. Styl jednak nie był w stanie w tym przypadku przykryć nudy ziejącej ze stronic powieści Kosińskiego. Chociaż książka ma elementy utworu sensacyjnego, tylko raz pojawia się tam scena rzeczywiście trzymająca w napięciu, jednak kończy się ona równie szybko i nagle, jak się zaczęła.
                W Grze można zauważyć imponującą erudycję autora, jeśli chodzi o temat muzyki, wokół której z resztą kręci się świat naszych bohaterów. Używa on jednak terminologii raczej obcej osobie, która nie zna się na tej sztuce, a jak na złość bardzo często jej zasięga — co tylko ostatecznie dobija czytelnika, który znużony nudną fabułą musi jeszcze czytać o rzeczach, których nie zrozumie bez odpowiedniego przygotowania. Zapewne ktoś, kto zna się na muzyce mógłby znaleźć w książce coś ciekawego, jednak zupełny laik albo będzie musiał cierpliwie brnąć, albo zostawić powieść i sięgnąć po coś bardziej przystępnego.
                Gra zdradza też jak bardzo Kosiński lubi zagłębianie się w szczegóły. Poprzez dokładne opisywanie przeszłości postaci i motywów ich zachowań, wyraźnie uczynił swoją powieść powieścią psychologiczną. Utwór byłby bardzo dobry pod tym względem, gdyby autor porządnie zbudował bohaterów w nim występujących. Niestety, zajmujący najwięcej przestrzeni w powieści Patrick Demostroy to kreacja tak nudna, irytująca i bezpłciowa, że nie da się czytać fragmentów o nim mówiących z zainteresowaniem. Andrea jednak wypada jeszcze gorzej, ponieważ jest niesamowicie banalna. Kosiński niezbyt dobrze oddał osobowości tych dwóch postaci. Demostroya trudno opisać w inny sposób, niż jako wypalonego artystę, którego egzystencja toczy się bez celu, natomiast Andreę zdaje się definiować jedynie kilka cech, takich jak ponadprzeciętna uroda, seksapil, rozwiązłość i przebiegłość. Swoją drogą, po pewnym czasie miałam dość czytania o jej idealnej, godnej Afrodyty figurze. Poważnie. Za każdym razem, gdy pojawiała się w książce (a pojawiała się często), autor musiał sporządzić cały, szczegółowy opis jej ciała. Matko Boska.
                Inne damskie bohaterki też nie powalają błyskotliwością swojej budowy. Wszystkie są w gruncie rzeczy takie same: piękne, napalone i rozwiązłe. Właściwie od zwykłych (i to tylko tych stereotypowych) kurtyzan różnią się jedynie posiadaniem jakiegoś tam talentu muzycznego i przenikliwością umysłu. Kosiński wyraźnie pisze dla mężczyzn i niestety, aby przykuć uwagę czytelnika, ucieka się jedynie do tworzenia ociekających seksapilem kobiet i wciskaniem scen erotycznych wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Można powiedzieć, że pisał w ten sposób, zanim jeszcze Pięćdziesiąt twarzy Greya było modne. Gra to właściwie taki odpowiednik rzeczonego utworu dla mężczyzn.
                Było jednak coś, co podobało mi się w powieści. Mianowicie, Goddard sam w sobie. To jedyna dobrze skonstruowana postać w Grze, w dodatku wzbudzająca sympatię, a jej wątek prezentuje się naprawdę nieźle. Kiedy Kosiński zaczynał pisać właśnie o nim, od razu czytało mi się całkiem przyjemnie, nawet jeśli znów zaczynał niepotrzebnie przedłużać. Poza tym, jedynie perypetie rockmana zdołały raz lub dwa naprawdę mnie poruszyć. Goddard to jedyna postać, która wzbudza zainteresowanie, ma spójną budowę, wyraźną osobowość i prawdziwe, choć nie zawsze wyrażone wprost uczucia. Ujął mnie od razu, gdy pojawił się na kartach tej historii. Szkoda, że autor poświęcił mu stosunkowo mało miejsca i nie uczynił go głównym bohaterem. Chociaż naturalnie nie przedstawił nam go jego pseudonimem artystycznym, lecz prawdziwym imieniem i nazwiskiem, od razu dało się domyślić, kto to jest (tutaj również Kosiński zmarnował punkt zaskoczenia). Wkurzyłam się też o to, że kiedy Goddard przestał być fabule potrzebny, pisarz od razu zakończył jego wątek, wręcz wyrzucił go z książki szybko i bez ostrzeżenia. A naprawdę chciałabym poznać jego dalsze losy. Zaskoczył mnie bardzo prozaiczny powód, dla którego zdecydował się ukrywać swoją tożsamość. Wątek Goddarda naprawdę ratuje tą powieść i stanowi świetną przeciwwagę dla nudnego Demostroya.
                Autor próbuje przedstawiać skomplikowane zależności między bohaterami i budować między nimi specyficzne więzi. Są one jednak tak słabe, że często postacie zrywają je z najbardziej banalnych powodów. Nie umila to lektury, przynajmniej mi.
                Dialogi w Grze, chociaż inteligentne i pisane z dużą swobodą, są zdecydowanie sztuczne. Dobrze się je czyta, ale powiedzmy sobie szczerze: nikt tak ze sobą nie rozmawia. Nawet uliczne zbiry pojawiające się w powieści wyrażają się zbyt elokwentnie i inteligentnie jak na takich ludzi. Co mnie zaskoczyło, wykształcona i obdarzona bądź co bądź tęgim rozumem Andrea wyraża się chwilami wulgarniej i prymitywniej od nich.
                Gra jest stanowczo zbyt długa i przegadana. To, co się w niej dzieje można opisać o wiele węziej, ale za to ciekawiej. Niestety, zapychają ją nic niewnoszące fragmenty oraz zbyt obfite, często powtarzające się opisy. Zakończenie też mnie nie usatysfakcjonowało. Może źle zrobiłam, że to pierwsza powieść Kosińskiego, jaką przeczytałam, bo skutecznie odstraszyła mnie od innych jego książek. Nie wiedziałam, czy brnę przez nią dlatego, że zaciekawiła mnie Goddardem, czy dlatego, że chcę ją jak najszybciej mieć już za sobą. Może i z jednego, i z drugiego powodu. Fabuła Gry miała potencjał, bo książka o muzyku, który żyje podwójnym życiem niczym marvelowski superbohater rzeczywiście mogłaby być ciekawym, ekscytującym utworem. Niestety, autor zupełnie nie skorzystał z możliwości, jakie daje tak intrygujący pomysł, a wręcz go zmarnował. Można ją poczytać w razie gwałtownego napadu nudy, na przykład w czasie długiej podróży, ale ja mimo wszystko szukałabym jednak czegoś ciekawszego (i mniej rozczarowującego).
Isleen

#gra #jerzy_kosinski

Komentarze

  1. Oj, okładka faktycznie straszna. Sama treść też mnie niestety niezbyt zachęciła, raczej po nią nie sięgnę.

    Nominowałam Cię do LBA :) Zajrzyj: https://szczerze-o-ksiazkach.blogspot.com/2016/09/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za nominację :) Z pewnością wkrótce odpowiem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.