„Wskrzeszenie magii: Głód dotyku”. Wiara w fantasy przywrócona!
Niektórzy
uważają, że klasyczne fantasy już się skończyło. Że wszystko zostało w nim
powiedziane i nie opłaca się tworzyć w takich uniwersach ze względu na ich
banalność. Jest trochę prawdy w tym, że po tylu różnorodnych pomysłach,
które i tak zdają się ze sobą połączone pewnymi uniwersalnymi elementami,
bardzo trudno stworzyć w tym gatunku coś nowego, zaskakującego
i oryginalnego. Niektórzy wręcz piętnują fantasy jako gatunek pełen
gniotów, nieudolnie próbujących naśladować starych mistrzów, utożsamiając je z
miernotą i nadmiarem fikcji. Jednak książki z cyklu „Wskrzeszenie magii”,
autorstwa Kathleen Duey, otwieranego przez powieść „Głód dotyku” utwierdziły
mnie w przekonaniu, że jest to tylko cyniczna wymówka dla mało kreatywnych
pisarzy oraz dla osób pochopnie zamykających się na pewne rodzaje twórczości.
Na pierwszy rzut oka, Głód dotyku nie sprawia wrażenia czegoś
wyjątkowego, jednak zbyt szybka ocena tej książki może być złudna. Przedstawia
nam ona dwie, pozornie niemające ze sobą nic wspólnego historie — wiejskiej
dziewczyny imieniem Sadima, której uzdolnienia wyraźnie odróżniają ją od reszty
przedstawicieli jej klasy społecznej, a nawet większości ludzi, oraz Hapha
Maleka, spisanego na straty syna bogatego kupca, którego ojciec wysyła do
szkoły dla magów, aby się go pozbyć. Sadima ukrywa przed światem, nawet przed
własną rodziną, dar komunikowania się ze zwierzętami, natomiast Haph trafia do
szkoły przypominającej raczej podziemny obóz Auschwitz, a nie starożytną,
elitarną akademię przekazującą studentom wiedzę tajemną i tajniki magii. Chociaż
obie postacie dzielą całe wieki, ich losy w pewien sposób przenikają się
wzajemnie.

Duey nie wyposażyła swojej
powieści w mapkę przedstawiającą obszar działań występujących w niej bohaterów,
tak jak wielu czyni to od kiedy zaczął to Tolkien. Chyba całkiem słusznie, gdyż
geografia tego świata (którego nazwa i tak się w powieści nie pojawia) gra tu
znikomą rolę. Poznajemy zaledwie kilka miejscowości, w których rozgrywają się
wydarzenia. W rzeczywistości jest to bardzo mały świat, skupiający się przede
wszystkim na mieście Limori oraz wioskach wokół. Trochę szkoda, że uniwersum
pod tym względem tylko raczkuje, chociaż i tak spotkamy tu motyw wędrówki
bohatera. Nie przeszkadzało mi tu jednak. Głód
dotyku to klasyczna low fantasy —
poza tym, że wydarzenia skupiają się na bardzo małym obszarze geograficznym,
nie spotkamy tu również „magicznych” ras, zwierząt ani miejsc. Wszystko przypomina
realia panujące w głębokim europejskim średniowieczu, a sama magia dopiero
ma się odrodzić, tak jak wskazuje na to tytuł całego cyklu. Jednak to nie świat
ma grać tutaj najważniejszą rolę — pozostaje on bardzo w tle, ponieważ autorka
skupia się przede wszystkim na przeżyciach wewnętrznych Sadimy i Hapha, co w
dużej mierze czyni Głód dotyku
również powieścią psychologiczną. Mimo to autorka przybliża nam nieco historii
swojego uniwersum, i chociaż ta też ma tylko wspomagać jeden aspekt tej
rzeczywistości przedstawiony w książce, to jednak została bardzo dobrze
przemyślana i opracowana. Dzięki temu nie gubimy się na kartach, zastanawiając
się, o co w tym wszystkim chodzi.
W samym świecie bardzo łatwo się
odnaleźć, ponieważ ważniejsze wydają się, tak jak już wcześniej wspomniałam,
przeżycia postaci oraz głęboka refleksja nad dobrem i złem, poświęceniem za
wyższy cel, konsekwencjami egoizmu zarówno rządzących jak i zwykłych ludzi,
postawą człowieka w sytuacjach ekstremalnych oraz innymi problemami natury
moralnej. Głód dotyku to z pewnością
nie bezmyślnie napisany gniot wpadający w sidła konwencji literatury
gatunkowej. To raczej alegoryczna opowieść o nas samych, których spotykają w
życiu przeróżne sytuacje, takie jak na przykład wybór swojej postawy będąc
świadkiem zła; nasze problemy rodzinne, reakcja na spotykające nas trudności, a
nawet momenty, w których bezpośrednio grozi nam utrata życia lub nasza
egzystencja toczy się daleko poniżej poziomu godności. To tylko niektóre z
poruszanych przez Duey problemów, a samą książkę pod tym kątem można długo
analizować.
Najważniejszy element powieści —
jej bohaterowie — to naprawdę dobrze wykreowane osobowości. Duey jest bardzo
konsekwentna, budując je. Widać to szczególnie wyraźnie w narracji. W książce
spotkamy dwa typy narracji: pierwszoosobową, prowadzoną przez Hapha oraz
trzecioosobowią, opowiadającą nam historię Sadimy. Można by się zastanawiać,
dlaczego narracja w obu częściach utworu nie przebiega tak samo, ważne
jest jednak to, że doskonale dopasowano ją do każdego z bohaterów. Fragmenty z
punktu widzenia Hapha bardzo różnią się pod względem stylu od części, w których
występuje Sadima (a mimo, że to nie ona jest narratorką, wszystko i tak wydaje
się przedstawiane z jej perspektywy). Zupełnie, jakby pisały je dwie, różne
osoby. Zdradza to, jak dobrze prezentuje się ta książka pod względem czysto
literackim. W ogóle Duey napisała swoją powieść pięknie, świetnie zarówno pod
względem stylistycznym, jak i konstrukcyjnym. Grafomanii naprawdę tutaj nie ma.
Wracając do bohaterów:
zastanawiam się, czy zróżnicowanie pewnych elementów stylistycznych obu części
ma coś wspólnego z płcią postaci. Już wyjaśniam, o co mi chodzi: fragmenty, w
których występuje Haph Malek obfitują w cielesność. Haph dość szczerze, szczegółowo
i bez ogródek opisuje swoje odczucia cielesne. Chociaż nie raz spotkamy w jego
fragmentach różne refleksje, wspomnienia i emocje, zdają się one raczej
przysłonięte przez bardzo obrazowe opisy doznań zmysłowych, cierpienia oraz
zmian zachodzących w ciele pod wpływem wycieńczenia; pełno tu również, jak
nigdzie indziej, opisów oddawania moczu czy defekacji. Natomiast we
fragmentach, w których to Sadima jest główną bohaterką, na pierwszym
miejscu stoją jej przeżycia emocjonalne. Tutaj autorka bardzo skrupulatnie
tworzy jej portret psychologiczny, dzięki czemu łatwo przychodzi nam zrozumieć
motywy jej postępowania, a sama Duey konsekwentnie za tym podąża konstruując
fabułę. Zastanawiam się, czy ma to coś wspólnego ze stereotypowym spojrzeniem
na sposoby percepcji kobiety i mężczyzny. Jednak, co bardziej prawdopodobne,
opisy sensorycznych doznań Maleka są tak obfite, ponieważ to właśnie w szkole
magów, do której trafił, pierwszy raz tak silnie je odczuwa. W końcu nasze
cielesne cierpienie i potrzeby potrafią bardzo łatwo zagłuszyć głębsze emocje,
czy wręcz je kontrolować. Instynkty dają mocno o sobie znać, gdy znajdujemy się
na granicach wytrzymałości, a Haph trafił przecież do miejsca wcale nie
lepszego niż obóz koncentracyjny. I tak można tylko podziwiać go za to, jak
długo udaje mu się pozostawać ludzkim i myśleć w miarę racjonalnie.
Pisarkę zaś za to, jak autentyczna wydaje się przez to jej powieść.
Chociaż akcja w książce Kathleen
Duey toczy się powoli i raczej spokojnie i tak trudno oderwać się od lektury.
Właściwie to nie wiem, dlaczego. To po prostu jedna z tych powieści, która ma w
sobie to coś. Może to towarzyszące
lekturze poczucie tajemnicy, a może charyzma, z jaką została napisana. Trzeba
jednak przyznać, że obie historie są interesujące, każda na swój sposób,
chociaż akcja przez większą ich część pozostaje statyczna. Poza tym, czasami
naprawdę potrafi budzić napięcie i wciąż chce się wiedzieć, co będzie dalej. Trzeba
przyznać, że byłby z tego dobry serial — bo cały film o tym raczej trudno mi sobie
wyobrazić.
Głód dotyku nie jest też zbyt krótki. Może to nie Władca pierścieni pod względem
objętości, ale i tak nie pozostaje na tyle zwięzły, żeby to w jakiś sposób
przeszkadzało. Nie jest też przegadany.
Książkę tą mógłby przeczytać
chyba każdy, kto ma ochotę na dobrą literaturę, nie tylko fantasy. Czyta się ją
lekko i przyjemnie, chociaż porusza takie problemy, że do najlżejszych nie
należy. Mimo to naprawdę wciąga, a po przeczytaniu chętnie sięga się po drugą
część. Jest naprawdę niebanalna, a jej fabuła potrafi zaskoczyć. Największą
zaletą tego tytułu jest chyba to, że za pomocą dość prostej formy przekazuje i
wzbudza pewne przemyślenia, dzięki czemu nie da się pozostać na niego
obojętnym. Trzeba również wspomnieć o tym, że naprawdę silnie oddziałuje
na wyobraźnię i na długo pozostaje w pamięci. Głód dotyku to zdecydowanie jedna z najlepszych powieści ogólnie
fantastycznych, z jakimi się zetknęłam. Przynajmniej ta jedna część Wskrzeszenia magii mogłaby chyba
spokojnie konkurować z wieloma uznanymi twórcami tego gatunku. Szkoda tylko, że
tak mało się o niej słyszy.
Isleen
Komentarze
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.
Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.