Prawdziwy „Egzamin dojrzałości”



Ostatnią częścią trylogii „Testy” jest „Egzamin dojrzałości”. W tomie kończącym trylogię Cia musi podjąć wiele trudnych wyborów. Staje przed niebezpiecznymi zadaniami i czeka ją niejeden dylemat moralny. Nie może ufać praktycznie nikomu. Dostaje od prezydent ryzykowne zadanie, które budzi w niej wiele wątpliwości. Może odmówić lub zrobić to, czego się od niej oczekuje. Niezależnie od tego, co wybierze, wciąż musi zachowywać pozory i mieć się na baczności. A my narzekamy na to, że nie zdamy sesji...
                Trzeba przyznać, że tytuł świetnie pasuje do kontekstu powieści. Cia Vale bowiem musi wykazać się nie tylko wielkim refleksem, zimną krwią i odwagą, ale przede wszystkim na próbę zostanie wystawiona jej umiejętność poprawnego ocenienia sytuacji oraz trafność podejmowanych decyzji. A to, jak się okazuje, przestaje być oczywiste. Teraz jednak, niezależnie od tego, co się stanie, musi dokonać jakiegoś wyboru, gdyż wycofać się już nie może. W Zjednoczonej Wspólnocie rodzi się formacja buntowników, jednak Cia ma wątpliwości co do słuszności ich działań, podobnie z resztą jak co do sposobu walki z systemem pani prezydent. Jakby nie patrzeć, przystępuje do egzaminu dojrzałości rozumianego aż nazbyt poważnie. A to wszystko po to, aby położyć kres testom, w wyniku których ginie wielu młodych ludzi, a studenci żyją w ciągłym strachu.
                 Akcja w tym tomie od początku jest wartka. Książka nie zanudza, a fabuła pędzi. Czyta się ją dość szybko. Fabuła jest całkiem niezła i widać, że akcja całej serii poszła zupełnie własną drogą, nie sugerując się, jak mi się wydaje, innymi powieściami tego typu. Mimo wszystko po przeczytaniu czułam, że czegoś mi brakuje. Ostatnia część Testów nie porwała mnie tak, jak się tego spodziewałam. Może to dlatego, że w przeciwieństwie do poprzednich powieści, brakowało tu już zagadki. Chociaż Cia musi rozsądnie obdarzać ludzi zaufaniem, nie ma to już takiego efektu jak poprzednio, gdyż co do większości postaci mamy pewność i niczym nie zaskakują. Oczywiście, wciąż znajdą się takie, które okazują się być zupełnie kimś innym, niż do tej pory sądziliśmy i to one tworzą element zaskoczenia. Mimo to, w porównaniu z pozostałymi częściami, tych momentów jest naprawdę mało. Egzamin dojrzałości nie zaskakuje tak jak reszta trylogii, a przynajmniej robi to w o wiele mniejszym stopniu.
                Mimo wszystko wciąż konsekwentnie trzyma się pewnych założeń moralnych, na przykład poglądu, że zabijanie zawsze jest złe i należy się go wystrzegać. Jednak Cia ma coraz większe problemy z trzymaniem się tej zasady, ponieważ znów zostaje wciągnięta w wydarzenia, które przypominają testy. Teraz jednak w rzeczywistości uczestniczy w wojnie, chociaż jej działania skupiają się w sferze szpiegowsko-dywersyjnej, a nie bezpośrednio na froncie. Wojna w Egzaminie dojrzałości to jednak wciąż zjawisko dotykające w pewien sposób każdego członka społeczeństwa, zmieniająca oblicze rzeczywistości i stawiająca ludzi przed wyborami, zwykle i tak zaangażowaną w nią społeczność raniąc i odciskając na niej swoje piętno. Charbonneau stawia wciąż ciekawe, trudne i ważne pytania o to, czy w sytuacji ekstremalnej wartości w ogóle mogą zostać przełożone na rzeczywistość, czy nie tracą przypadkiem na swojej aktualności w środowisku całkowicie niesprzyjającym ich realizacji. Całej serii z resztą towarzyszy założenie, że człowiek nie wie, jak zachowa się w danej sytuacji, dopóki nie zostanie w niej postawiony. Czy w ogóle więc można oczekiwać od niego, że będzie trzymał się danych zasad, choćby za najwyższą cenę? Albo czy na osobę, która nie pamięta, że zrobiła coś złego, wciąż należy patrzeć jak na złoczyńcę? Czy zabójstwo popełnione w ostateczności można usprawiedliwić? Czy człowiek, jeśli raz popełnił złą decyzję w sytuacji zagrożenia, zawsze będzie ją popełniał w takich okolicznościach? Jednak chyba najbardziej nurtującym problemem po lekturze Egzaminu dojrzałości jest to, czy w pewnych określonych sytuacjach można dopuścić zabójstwo lub czy trzeba go dokonać.
                Rozmyślając o postaci Cii Vale, głównej bohaterki trylogii, przypomniałam sobie (szkoda, że dopiero teraz, kiedy dwie poprzednie recenzje zostały napisane i puszczone w świat), że jedyną rzeczą, która odrobinę denerwowała mnie w tej postaci, była jej przesadna emocjonalność. A może raczej powinnam nazwać to panikarstwem, gdyż niepokoi ją dosłownie wszystko. Mimo to potrafi trzymać nerwy na wodzy. Strach i inne silne emocje nie panują nad nią, ale Cia często wykorzystuje je tak, że ratują jej życie lub moralność — jak na ironię. Pewnie pomyślicie, że to trochę niekonsekwentne i naciągane. Ja jednak uważam, że wrażliwość, którą potrafimy trafnie wykorzystać w parze z logicznym myśleniem świadczy o niczym innym, jak o wysokiej inteligencji emocjonalnej i teoretycznie coś takiego byłoby możliwe u osoby podobnej do Cii. (Jeśli macie na ten temat jakieś wątpliwości, polecam poczytać trochę o inteligencji emocjonalnej i jej wyznacznikach — ci, którzy trylogię już czytali, zapewne z łatwością zauważą, że Cia nie tylko posiada wysoki iloraz IQ, ale też IE. A to chyba najlepsze, co się człowiekowi może przytrafić. Nie możliwe? Za dużo szczęścia na raz? Cóż, może to rzadkie, ale z pewnością nie niemożliwe — znam co najmniej jedną taką osobę, więc dla mnie to jak najbardziej prawdopodobne zestawienie).
                Z przyjemnością przyznaję, że Cia została zbudowana konsekwentnie od A do Z. Nie zdradzając treści, Charbonneau nie próbuje robić z niej niepotrzebnie kolejnej męczennicy, jak miało to miejsce w Igrzyskach Śmierci lub w Niezgodnej. Postać rozwija się jak należy, chociaż w gruncie rzeczy nie zachodzi w niej wiele istotnych zmian. Ale to dlatego, że Cia o wiele lepiej potrafi przystosować się do sytuacji, które ją spotykają oraz odkrywać pewne niepisane zasady otaczającego ją świata. Obserwuje go i wykorzystuje te obserwacje, zamiast płynąć z prądem lub na oślep walić głową w mur. Analizuje to, co się dzieje oraz własne możliwości i ograniczenia i działa według tego. I to pasuje do niej jako do postaci kreowanej na sprytną i inteligentną. A co najważniejsze — w tej części nie wszystko już idzie zgodnie z planem, nawet mimo to. Nareszcie nawet Cia zaczyna mieć trudności i przeżywać porażki. A bałagan robi się coraz gorszy, na wierzch zaczynają wychodzić sprawy jeszcze głębsze i bardziej pogmatwane, jak to w polityce nieraz bywa.
                O Thomasie to już prawie nic nie pamiętam. Liczyłam na to, że rozwinie się w Egzaminie dojrzałości, ale to wciąż książę na białym koniu, idealny jak z bajki. Miałam z resztą co do tego, co stanie się z tą postacią pewne teorie, ale żadna się nie sprawdziła. W związku z tym, wątek miłosny też nie wypada lepiej. Jeśli o to chodzi — naprawdę nuda. Pozwolę sobie zacytować słowa mojej przyjaciółki — Thomas to nie jest postać, tylko ładny obrazek. Albo podobnie. W każdym razie, na pewno domyślacie się, o co chodzi.
                Trochę nie przekonało mnie też zadanie powierzone Cii przez urzędującą Prezydent. Oczywiście, rozumiem tą ideę, że każda osoba uznana w Zjednoczonej Wspólnocie za dorosłą ma prawo do głosu, działania i tak dalej. Jednak Cia to tylko jedna z wielu studentów, która z resztą nie afiszuje się zbytnio ze swoją osobą. A przynajmniej nie na tyle, żeby zostać docenioną przez kogoś na stanowisku prezydenta. Trochę dziwne, że osoba, która nie może ryzykować swoją reputacją, zwłaszcza w tak niepewnych czasach, wyznacza szesnastoletniej dziewczynie (czy może siedemnastoletniej, bo chyba od testów mija w powieści rok) zadanie tak odpowiedzialne, niebezpieczne i... brudne. Nie dość z resztą, że zbyt młodej, to jeszcze kompletnie sobie nieznanej. Naprawdę nie było tam żadnej, bardziej odpowiedniej osoby? W każdym razie jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio w czasie czytania. Pani prezydent z resztą, mimo snucia własnych intryg, nie wydaje się zbyt rozgarnięta, kiedy przychodzi do stawienia czoła kryzysowi w państwie.
                Jak oceniam całą trylogię? Cóż, szczerze mówiąc, nie wciągnęła mnie w takim stopniu, jak zrobiły to Igrzyska Śmierci. Nie myślałam po lekturze bez przerwy o tym, co tam się działo. Nie wiem nawet, czy powinno się to przyrównywać do książek Suzanne Collins. Jednak mimo tego, że dla mnie Testy nie przebiły Igrzysk Śmierci, nie żałuję, że poświęciłam im swój czas. Dla mnie to bardzo przyzwoita seria, która skłania do przemyśleń i która mimo wszystko wymyka się schematom, a jeśli już ich używa, to wyraźnie w jakimś celu, a nie bo tak będzie fajnie. To książki napisane z przesłaniem, które rzeczywiście poruszają jakiś problem. To niesprawiedliwe, że Niezgodna, której takiej właśnie wartości przez większość kart brak, jest od nich bardziej popularna. Testy to niepodważalny dowód na to, że nawet wśród niepopularnych tytułów da się znaleźć czasami prawdziwą, choć niezauważoną i niedocenioną perełkę. Jasne, może pod względem literackim nie są zbyt dobre, ale tragedii też nie ma i da się to czytać. Poza tym, każdy głupiec może wyrażać się pięknym językiem. Mądrość pozostanie mądrością, nawet jeśli zostanie wyrażona w trywialnych słowach.
Isleen

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.