Jak udowodnić istnienie Boga, czyli „Bóg nie umarł”



Zauważyłam, że ostatnio nastąpił wysyp różnych filmów o tematyce chrześcijańskiej. Jedną z bardzo ciekawych propozycji, które ukazały się już jakiś czas temu jest „Bóg nie umarł” w reżyserii Harolda Cronka. Film wyszedł w 2014 roku, a obecnie jego druga część grana jest w kinach. Dzieło zostało zainspirowane książką o tym samym tytule — zainspirowane, gdyż książka nie jest powieścią fabularną, lecz czymś w rodzaju rozprawy naukowej. W każdym razie „Bóg nie umarł” zdobyło ogromną popularność, nie tylko w środowisku.
                Fabuła ma modną w ostatnich latach strukturę: jest splotem historii różnych ludzi, których losy stykają się ze sobą w różnych okolicznościach. Jednak główny jej wątek, od którego film czerpie swój tytuł, opowiada o studencie, który odmawia narzuconego przez wykładowcę zadeklarowania, że Bóg umarł, to znaczy nie istnieje. Josh Wheaton, chociaż nie chce nikomu wchodzić w drogę, musi w zamian przygotować serię prezentacji, w których ma udowodnić pozostałym słuchaczom filozofii istnienie Boga. Oczywistym jest, że profesor Radisson w ten sposób chce ukarać i upokorzyć chłopaka za to, że w ogóle odważył się z nim polemizować. W końcu najtęższe głowy tego świata wciąż spierają się w tej kwestii. Josh jednak przyjmuje to wyzwanie.
                Myślę, że Bóg nie umarł to pozycja obowiązkowa nie tylko dla chrześcijan, ale przede wszystkim dla osób, które w kwestii wiary się wahają. Film posługuje się argumentacją zaczerpniętą z wcześniej wspomnianej przeze mnie książki i, co zaskakujące, jest to argumentacja naukowa. Chętnie polecam zarówno ją, jak i film również ateistom, ponieważ moim zdaniem polemika z argumentami tego kalibru to prawdziwe wyzwanie. Mnie osobiście przekonują i sądzę, że ten, kto deklaruje swój brak wiary najpierw powinien się z nimi zapoznać i spróbować je obalić. To, czy przemówią również do Was to już Wasza sprawa — po prostu namawiam do konfrontacji z którymś z tych mediów i do przemyślenia tego, co Wam przedstawią. Tymczasem przejdę już do właściwej recenzji.
                Kiedy pierwszy raz usłyszałam o tym filmie, ciekawość mieszała się we mnie z obawą, że będzie to typowy gniot rodem z Trwamu lub lekcji religii. Nie licząc takich produkcji jak Pasja, bardzo często stykałam się z filmami, z których przesłaniem jak najbardziej się zgadzałam, jednak ich fabuła i sposób przekazywania pewnych mądrości sprawiały wrażenie, że zostały skierowane do małych dzieci, chociaż opowiadały o prawdziwych dramatach. Bóg nie umarł nie zawiodło mnie jednak w tej kwestii. Ma złożoną konstrukcję, która jednocześnie nie jest poplątana jak Incepcja i została wyłożona w sposób klarowny i uporządkowany. Losy bohaterów przenikają się i dopełniają nawzajem, ale w tym porządku jest logika i konsekwentność. Poza tym, każdy z wątków fabularnych przykuwa uwagę i został skonstruowany w prosty, ale ciekawy sposób. Dlatego film nie zanudza przez ani jedną minutę swojego trwania. Bohaterowie reprezentują wiele typów osobowości, zajmują się w życiu różnymi rzeczami i pochodzą z różnych społeczeństw, ale przedstawia nam się ich od strony dość intymnej, dlatego z którymś z nich łatwo się zidentyfikować i w miarę możliwości zrozumieć jego sytuację. Może postacie nie są szczególnie skomplikowane — nie ma na to po prostu czasu w tego typu filmie — ale są to osobowości barwne i wyraziste.
                Film dość realistycznie przedstawia rozmaite sytuacje: od zabawnych okoliczności i dialogów, przez procesy poznawania i podejmowania decyzji, po prawdziwe trudności i tragedie. Żaden z aspektów — zabawnych lub smutnych — nie przewarza w filmie. Mamy tu po prostu cały mini-przekrój życia, w którym Bóg obecny jest na różne sposoby. Bardzo bazuje też na emocjach i poświęca im wiele miejsca, ale nie jest melodramatycznie. Uczucia nie są przedstawiane w sposób wybujały i przesadzony, nie budują efektu opery mydlanej. Wręcz przeciwnie, wszystko co widzimy na ekranie jest dosyć prawdziwe, a przynajmniej nie pretensjonalne. Chociaż niektóre wątki kończą się trochę przewidywalnie, a niektóre w ogóle do końca pozostają otwarte, to inne zostały zwieńczone w sposób niespodziewany lub wyciskają łzy z oczu. Z resztą, prawdopodobieństwo jest dość życiowe — jedne rzeczy wychodzą po naszej myśli, inne nie, jeszcze inne pojawiają się ni stąd ni zowąd, a do niektórych nie trzeba po prostu dopowiadać zakończenia, gdyż to zwyczajnie niepotrzebne. Moim zdaniem dobrze, że niektórych wątków film nie zamyka, ponieważ są to przypadki, które wymagają o wiele więcej miejsca w scenariuszu, jeśli nie osobnego filmu. Gdyby skończyły się dobrze, przesłodzono by fabułę, a gdyby źle — przegadano by ją. Podobało mi się to, że niektóre sytuacje są naprawdę pozbawione fikcji i niejednoznaczne: ojciec, który wydaje się okrutny, a jednak płaczący, gdy musi ukarać dziecko. Pobożny duchowny, typ ulubieńca parafian, który spotyka osobę, przy której jego własna wiara wydaje się znikoma. Cichy i miły chłopak, który w rzeczywistości ma większe jaja niż nie jeden rosły, przepełniony testosteronem facet. Albo zupełnie ludzka perspektywa na cierpienie i naturalna reakcja poszukiwania kozła ofiarnego, który odpowiadałby za nasze problemy, nie ważne, czy słusznie. To niby zupełnie prozaiczne, ale jeśli głębiej się zastanowić, to właśnie z prozaicznymi problemami lub zwykłym porządkiem naturalnym zazwyczaj nie potrafimy sobie poradzić. Poza tym, o niczym innym ten film nie ma opowiadać. To dzieło kultury popularnej, skierowane do najzwyklejszych ludzi. I ma snuć historię właśnie o nich. To wcale nie uwłacza ani produkcji, ani jej odbiorcom, ponieważ jest niesamowicie mądra i nie traktuje widza jak idioty.  
                W filmie pada też wiele ciekawych sentencji, a niektóre sytuacje po prostu powalają (dla wtajemniczonych przykładowo scena ze starszą panią). Uważam, że jest dobrze wyważony. Na przemian, wraz z sytuacjami trudnymi, poważnymi, wzbudzającymi smutek i złość występują te śmieszne, sympatyczne, podnoszące na duchu i motywujące. Dzięki temu chociaż Bóg nie umarł opowiada wartościową i mądrą historię, nie jest ona zbyt ciężka, a zawsze rozładowana w odpowiedniej chwili.
                Nie znam się na grze aktorskiej, ale profesor Radisson strasznie mnie irytował. A to oznacza, że grający go Kevin Sorbo dobrze spisał się w roli zimnego drania i zapatrzonego w siebie dupka. Trudno mi oceniać grę innych członków obsady, ale żaden z nich nie wydawał mi się na ekranie sztuczny.
                Tym, co bardzo mnie zaskoczyło był fakt, że Bóg nie umarł ma bardzo dobry soundtrack. Chyba dość rzadko zwraca się uwagę na ten aspekt filmów, a szkoda, bo to on wielu scenom nadaje niepowtarzalny klimat i stwarza efekt, który trudny byłby do osiągnięcia bez muzyki. Bardzo lubię też piosenkę z początku filmu, która ma piękną zarówno melodię, jak i tekst oraz zawartą w filmie twórczość Newsboys, którzy w dodatku w nim zagrali.
                Dodatkowym atutem Bóg nie umarł jest z pewnością fakt, że wiele zwykłych rzeczy i aspektów życia przedstawia z zupełnie innej perspektywy. Na pewno zmusza do przemyśleń. Zostało w nim wyjaśnionych wiele postaw reprezentowanych przez chrześcijan oraz dlaczego na niektóre sprawy patrzą oni tak, a nie inaczej. Oczywiście, nie odpowiada na wszystkie pytania świata dotyczące wiary — to oczywiste, że po prostu nie jest w stanie zrobić tego w, jak mi się zdaje, dwie godziny. Ale to dobry początek dla tych, którzy chcą odpowiedzi na nie poszukiwać.
                Mimo, że scenariusz obejmuje naprawdę różne aspekty ludzkiego życia, sam w sobie ma bardzo optymistyczną wymowę. Wywołał szeroki uśmiech na mojej twarzy i nawet podniósł mnie na duchu. Uważam, że każdy chrześcijanin powinien go obejrzeć, ponieważ może być szczególnie pomocny w chwilach słabości. Wszyscy inni, nawet, jeśli nie przekonuje ich fabuła, mogliby chociaż skonfrontować się z najważniejszą treścią filmu, czyli prezentowaną przez niego perspektywą wiary. Bardzo chętnie poznałabym opinię jakiegoś ateisty na ten temat. Nie twierdzę, że ta perspektywa przekona wszystkich, ponieważ każdy człowiek jest inny i do każdego przemawia co innego. Ale nie zmienia to faktu, że Bóg nie umarł to po prostu dobra produkcja, o dobrym scenariuszu i postaciach, która w dodatku prezentuje wartości i powody, aby za nimi podążać. Pokazuje, co to znaczy bronić swoich przekonań, wierzyć, zwłaszcza gdy wszyscy wokół uważają to za ciemnotę, iść za własną świadomością a nie płynąć z prądem, nie ulegać tym pozornie silniejszym. Myślę, że zetknięcie się z tym dziełem jest wartościowe, niezależnie od tego, jaką naukę się z niego wyciągnie.
Isleen

Komentarze

  1. Ksiądz puścił nam ten film na religii, więc oglądałam go tylko jednym okiem, ale mnie jakoś nie przekonał. Te wszystkie argumenty wydawały mi się jakieś naciągane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę szkoda, że oglądałaś ten film w klasie. Ja nigdy nie lubiłam w ten sposób oglądać (chociaż czasem dzięki temu udawało się spędzić lekcję choć trochę ciekawiej, niż zazwyczaj). Po prostu ciężko było się skupić, jeśli klasa nie oglądała, tylko np. hałasowała. Sporo takie warunki potrafią filmowi odjąć. A to niestety jednak jeden z tych filmów, który trzeba oglądać uważnie. Dlatego raczej nie puszczałabym go w szkole.

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.

Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.