„Samodzielne studia”, a więc jeszcze więcej testów



Wydawałoby się, że Cia najgorsze ma już za sobą. Przeżyła prawdziwą rzeź wyłącznie dzięki swojej inteligencji i determinacji. Dzięki temu może studiować na Uniwersytecie w mieście Tosu, stolicy Zjednoczonej Wspólnoty. Jej spokój szybko się kończy. Po roku nauki zostaje przydzielona do najbardziej prestiżowego wydziału. W związku z tym czekają ją nowe wyzwania, których realizacja może sprowadzić na nią śmierć. W dodatku, w wyniku kilku zawiłości, zostaje uwikłana w meandry polityczne swojego kraju. I tutaj właśnie kończy się zabawa, a zaczyna ostra intryga niewybaczająca błędów.
                Bardzo długo zastanawiałam się nad tym, co można napisać w recenzji Samodzielnych studiów. Tą część Testów zapamiętałam najsłabiej i kiedy przyszło do opisania jej, zdałam sobie sprawę, że nie wiem, co nowego można by o niej powiedzieć. Postaram się Wam jednak jakoś to nakreślić.
                Samodzielne studia to kolejna część trylogii Joelle Charbonneau dla młodzieży, zatytułowanej Testy. O ile poprzedni tom bardzo przypominał pod względem konstrukcji Igrzyska Śmierci, tutaj historia zaczyna już toczyć się swoim własnym torem. Chociaż o wiele mniej w niej akcji ( nie można jednak powiedzieć, że nie ma jej wcale) to wciąż przykuwa uwagę i trzyma w napięciu. Autorka skupiła się tutaj w większym stopniu na określeniu konstrukcji stworzonego przez siebie uniwersum, zwłaszcza pod względem polityki, która na wskroś przenika wszelkie aspekty świata, w którym Cia znalazła się wraz z zakwalifikowaniem do testów. To, wejście w intrygę oraz szczypta napięcia od czasu do czasu sprawia, że powieść jest równie interesująca i wciągająca, co poprzedzający ją tytuł.
                Fabuła nie zawodzi. Jest moim zdaniem dobrze przemyślana, nieoczywista i podobnie jak w Testach, chociaż sprawia wrażenie przewidywalnej, to wcale taka nie jest. Zaczyna wychodzić z wcześniej przyjętej konwencji i nawet, jeśli wydaje się nam, że mamy jasną sytuację, okazuje się zaraz, że nie wszystko jest tak, jak myślimy. Powieść naprawdę zaczyna się rozwijać, a Cia ma nie jedną zagwozdkę do rozwiązania. Ma też okazję zobaczyć, jak jej uniwersytecka rzeczywistość wygląda od kuchni, co jest interesujące. Ponad to, podobnie jak w czasie testów czekają ją zadania, których realizacja musi jej się udać, jeśli nie chce w tajemniczy sposób zniknąć tak jak jej koledzy, którzy słabiej sobie radzą.
                Powieść byłaby jeszcze lepsza, gdyby autorka nie przesadziła z dramatyzmem w nielicznych, acz ważnych momentach. Nie ma to jednak wielkiego wpływu na odbiór, a przynajmniej nie w moim przypadku.
                Nie wiem, czy to dlatego, że Samodzielne studia czytałam zaraz po Testach i zdążyłam przyzwyczaić się do stylu, jednak wydawał mi się dojrzalszy niż w poprzednim tomie. Co prawda polskie tłumaczenie trochę denerwowało mnie we wszystkich trzech częściach, również tu, ale nie było tragedii. Co prawda pozostaje sprawa nazwy kraju, Zjednoczonej Wspólnoty. Nie wiem, czy jej „błyskotliwość” (pomyślcie: Zjednoczona Wspólnota — cóż za piękna tautologia!) wynika z niefortunnego przekładu, ale mam ochotę walić głową w ścianę za każdym razem, gdy o niej pomyślę. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać w książkach, zwłaszcza przy tak ważnych elementach fabuły.
                Poza tym, momentami powieść jest nieco sprawozdawcza, zwłaszcza, kiedy przychodzi do opisywania dialogów, które nie są z resztą mistrzowskie. Często jednak autorka ogranicza się do ich krótkich streszczeń, zamiast po prostu je przytoczyć. No wiecie, coś w stylu On powiedział mi to i to, ja odpowiedziałam mu to i to, pożegnaliśmy się i wyszedł. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak powierzchownym potraktowaniem tematu i dziwnie mi z tym. Tak więc sami widzicie, że warstwa literacka, jakkolwiek odrobinę lepsza od pierwszej części trylogii, w Samodzielnych studiach wcale nie powala.
                Cia nie rozczarowuje. To wciąż ta sama osoba, tak samo dobra, inteligentna, zaradna i sympatyczna. Do tej pory pozostaje jednym z głównych atutów książki. Oczywiście, mimo piętrzących się trudności radzi sobie doskonale, ale to właśnie taki nieśmiertelny typ postaci, który obronną ręką wyjdzie z każdych tarapatów (choć nie zawsze działa to na korzyść fabuły). Chociaż wciąż podkreśla, że od czasów testów dojrzała, to tak naprawdę nie widać tego. A to dlatego, że od zawsze, od kiedy tylko ją poznajemy jest już dojrzałą, ukształtowaną osobą o jasno sprecyzowanych poglądach. Po testach różni się od dawnej Cii jedynie tym, że przestaje ufać rządowi i jest bardziej czujna, ale to kwestia dostosowania do warunków, z czym Cia nigdy nie miała większych problemów, a nie dojrzałości. Wciąż podąża za wartościami wyniesionymi z domu i nie zatraca ich mimo trudnych sytuacji i to mi się podoba. I przez to wciąż nie jest bohaterką, która podbije serca współczesnych czytelników, niestety. Ale to tak naprawdę wcale nie jest ważne. Dla mnie to postać wartościowa, która ma być wzorem dobra i bohaterstwa, a nie kolejna kreacja pod publikę. Cia Vale to dość prostolinijna postać, ale za to bez defektów, a jednocześnie bliższa realizmowi niż wiele wydumanych i przekombinowanych postaci, które bezmyślnie nazywa się „skomplikowanymi”.
                Wiecie, co jeszcze jest mocną stroną Samodzielnych studiów? Przede wszystkim to, jak dokładnie zarysowują swoje uniwersum, o czym z resztą już wcześniej wspomniałam. Miałam jednak na myśli konstrukcję książki, a teraz chcę powiedzieć kilka słów właśnie o świecie samym w sobie. Otóż Zjednoczona Wspólnota to bardzo dokładnie zbudowana rzeczywistość, o szczegółowej historii i wyrazistym charakterze. Pełno tam pięknie brzmiącej propagandy i szczytnych celów, ludzi wychowuje się tak, aby byli gotowi zawsze ciężko pracować na rzecz odbudowy dawnego świata. Uczy się ich pięknych wartości, sumienności, aktywności i poczucia obowiązku wzajemnej pomocy oraz trzymania się razem (co zostało dobitnie podkreślone nazwą Zjednoczona Wspólnota, hehe). Konstrukcja świata świetnie łączy się z przekazywanymi przez książkę wartościami, ponieważ w tym narodzie pełnym ludzi duchowo pięknych i z optymizmem spoglądających w przyszłość, pod warstwą doświadczenia wyniesionego z wojen pochłaniających miliony ludzkich istnień, kwitnie na całego eugenika i komunizm. Całkowicie nieświadoma społeczność pozwala na rozrywanie swoich rodzin, nie zastanawiając się nawet, dlaczego mają już nigdy nie zobaczyć swoich pociech zabieranych na testy. Natomiast ci, którzy są za nie odpowiedzialni, wydają się naprawdę wierzyć w to, że rzucenie całego rocznika najinteligentniejszych dzieciaków w kraju na pożarcie mutantom, aby tylko wyłonić tych najsilniejszych naprawdę pomoże w budowie cudownego świata. Charbonneau za pomocą swojego uniwersum dokładnie pokazuje, co się dzieje, jeśli idea przestaje służyć człowiekowi, a zaczyna nim władać. A co najlepsze, czy raczej przerażające, możemy zauważyć, że w zachodnim społeczeństwie, które ma być niby takie cudowne, zaczyna dziać się dokładnie to samo. Serio, Charbonneau to zauważyła i Wy też to dostrzeżecie, jeśli trochę o tym pomyślicie.
                Jeśli chodzi o wątek miłosny, to bez większych zmian. Thomas to ciągle idealny chłopak dla Cii, o którym ona sama praktycznie nic nie wie, poza tym, że jest w niej głęboko zakochany i szaleńczo jej oddany. Poważnie, ta postać jest tak płytka i idealna, że można się porzygać. Swoją drogą, zaczynam się zastanawiać, kiedy w książkach o dziewczynach i młodych kobietach ich wybrańcy w końcu zaczną przejawiać jakieś oznaki człowieczeństwa, zamiast pozostawać ślepo oddanymi kochankami bez skazy, a jeśli już, to z jakąś wyjątkowo atrakcyjną. A potem rosną księżniczki, którym się wydaje, że facet służy do spełniania ich zachcianek i są wielce zdziwione, kiedy rzeczywistość okazuje się być inna.
                No więc, jak to podsumować? Przede wszystkim — widać postęp. Często zdarza się, że kontynuacje tracą coś, co miały części-matki. Tutaj natomiast wiele rzeczy się rozwija i chociaż w książce nie dzieje się wiele, to i tak trudno się od niej oderwać. To niby prosta, podrzędna opowieść z nurtu, który już zaczyna tetryczeć (jakże szybko to się dzisiaj dzieje!), ale gdyby wczytać się w to głębiej widać, że to dobra powieść z potencjałem. Może właśnie przez względny spokój panujący na jej kartach tak słabo ją zapamiętałam i miałam niewielkie trudności, żeby się wypowiedzieć, ale nie oznacza to, że tom jest słabszy. Wręcz przeciwnie, dla całej trylogii robi wiele dobrego. W dalszym ciągu polecam wszystkim, nie tylko nastolatkom.
Isleen

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.