„Samodzielne studia”, a więc jeszcze więcej testów
Wydawałoby
się, że Cia najgorsze ma już za sobą. Przeżyła prawdziwą rzeź wyłącznie dzięki
swojej inteligencji i determinacji. Dzięki temu może studiować na Uniwersytecie
w mieście Tosu, stolicy Zjednoczonej Wspólnoty. Jej spokój szybko się kończy.
Po roku nauki zostaje przydzielona do najbardziej prestiżowego wydziału. W
związku z tym czekają ją nowe wyzwania, których realizacja może sprowadzić na
nią śmierć. W dodatku, w wyniku kilku zawiłości, zostaje uwikłana w meandry
polityczne swojego kraju. I tutaj właśnie kończy się zabawa, a zaczyna ostra
intryga niewybaczająca błędów.
Bardzo długo zastanawiałam się
nad tym, co można napisać w recenzji Samodzielnych
studiów. Tą część Testów zapamiętałam
najsłabiej i kiedy przyszło do opisania jej, zdałam sobie sprawę, że nie wiem,
co nowego można by o niej powiedzieć. Postaram się Wam jednak jakoś to
nakreślić.

Fabuła nie zawodzi. Jest moim
zdaniem dobrze przemyślana, nieoczywista i podobnie jak w Testach, chociaż sprawia wrażenie
przewidywalnej, to wcale taka nie jest. Zaczyna wychodzić z wcześniej
przyjętej konwencji i nawet, jeśli wydaje się nam, że mamy jasną sytuację,
okazuje się zaraz, że nie wszystko jest tak, jak myślimy. Powieść naprawdę
zaczyna się rozwijać, a Cia ma nie jedną zagwozdkę do rozwiązania. Ma też
okazję zobaczyć, jak jej uniwersytecka rzeczywistość wygląda od kuchni, co jest
interesujące. Ponad to, podobnie jak w czasie testów czekają ją zadania,
których realizacja musi jej się udać, jeśli nie chce w tajemniczy sposób
zniknąć tak jak jej koledzy, którzy słabiej sobie radzą.
Powieść byłaby jeszcze lepsza,
gdyby autorka nie przesadziła z dramatyzmem w nielicznych, acz ważnych
momentach. Nie ma to jednak wielkiego wpływu na odbiór, a przynajmniej nie w
moim przypadku.
Nie wiem, czy to dlatego, że Samodzielne studia czytałam zaraz po Testach i zdążyłam przyzwyczaić się do
stylu, jednak wydawał mi się dojrzalszy niż w poprzednim tomie. Co prawda polskie
tłumaczenie trochę denerwowało mnie we wszystkich trzech częściach, również tu,
ale nie było tragedii. Co prawda pozostaje sprawa nazwy kraju, Zjednoczonej
Wspólnoty. Nie wiem, czy jej „błyskotliwość” (pomyślcie: Zjednoczona Wspólnota — cóż za piękna tautologia!) wynika
z niefortunnego przekładu, ale mam ochotę walić głową w ścianę za każdym
razem, gdy o niej pomyślę. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać w książkach,
zwłaszcza przy tak ważnych elementach fabuły.
Poza tym, momentami powieść jest
nieco sprawozdawcza, zwłaszcza, kiedy przychodzi do opisywania dialogów, które
nie są z resztą mistrzowskie. Często jednak autorka ogranicza się do ich
krótkich streszczeń, zamiast po prostu je przytoczyć. No wiecie, coś w stylu On powiedział mi to i to, ja odpowiedziałam
mu to i to, pożegnaliśmy się i wyszedł. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam
się z tak powierzchownym potraktowaniem tematu i dziwnie mi z tym. Tak więc
sami widzicie, że warstwa literacka, jakkolwiek odrobinę lepsza od pierwszej
części trylogii, w Samodzielnych studiach
wcale nie powala.
Cia nie rozczarowuje. To wciąż
ta sama osoba, tak samo dobra, inteligentna, zaradna i sympatyczna. Do tej
pory pozostaje jednym z głównych atutów książki. Oczywiście, mimo piętrzących
się trudności radzi sobie doskonale, ale to właśnie taki nieśmiertelny typ
postaci, który obronną ręką wyjdzie z każdych tarapatów (choć nie zawsze działa
to na korzyść fabuły). Chociaż wciąż podkreśla, że od czasów testów dojrzała,
to tak naprawdę nie widać tego. A to dlatego, że od zawsze, od kiedy tylko ją
poznajemy jest już dojrzałą, ukształtowaną osobą o jasno sprecyzowanych
poglądach. Po testach różni się od dawnej Cii jedynie tym, że przestaje ufać
rządowi i jest bardziej czujna, ale to kwestia dostosowania do warunków, z czym
Cia nigdy nie miała większych problemów, a nie dojrzałości. Wciąż podąża za
wartościami wyniesionymi z domu i nie zatraca ich mimo trudnych sytuacji i to
mi się podoba. I przez to wciąż nie jest bohaterką, która podbije serca
współczesnych czytelników, niestety. Ale to tak naprawdę wcale nie jest ważne.
Dla mnie to postać wartościowa, która ma być wzorem dobra i bohaterstwa, a nie kolejna
kreacja pod publikę. Cia Vale to dość prostolinijna postać, ale za to bez
defektów, a jednocześnie bliższa realizmowi niż wiele wydumanych i
przekombinowanych postaci, które bezmyślnie nazywa się „skomplikowanymi”.
Wiecie, co jeszcze jest mocną
stroną Samodzielnych studiów? Przede
wszystkim to, jak dokładnie zarysowują swoje uniwersum, o czym z resztą już
wcześniej wspomniałam. Miałam jednak na myśli konstrukcję książki, a teraz chcę
powiedzieć kilka słów właśnie o świecie samym w sobie. Otóż Zjednoczona
Wspólnota to bardzo dokładnie zbudowana rzeczywistość, o szczegółowej historii
i wyrazistym charakterze. Pełno tam pięknie brzmiącej propagandy i szczytnych
celów, ludzi wychowuje się tak, aby byli gotowi zawsze ciężko pracować na rzecz
odbudowy dawnego świata. Uczy się ich pięknych wartości, sumienności,
aktywności i poczucia obowiązku wzajemnej pomocy oraz trzymania się razem (co zostało dobitnie podkreślone nazwą
Zjednoczona Wspólnota, hehe). Konstrukcja świata świetnie łączy się z
przekazywanymi przez książkę wartościami, ponieważ w tym narodzie pełnym ludzi duchowo
pięknych i z optymizmem spoglądających w przyszłość, pod warstwą doświadczenia
wyniesionego z wojen pochłaniających miliony ludzkich istnień, kwitnie na
całego eugenika i komunizm. Całkowicie nieświadoma społeczność pozwala na
rozrywanie swoich rodzin, nie zastanawiając się nawet, dlaczego mają już nigdy
nie zobaczyć swoich pociech zabieranych na testy. Natomiast ci, którzy są za
nie odpowiedzialni, wydają się naprawdę wierzyć w to, że rzucenie całego
rocznika najinteligentniejszych dzieciaków w kraju na pożarcie mutantom, aby
tylko wyłonić tych najsilniejszych naprawdę pomoże w budowie cudownego świata. Charbonneau
za pomocą swojego uniwersum dokładnie pokazuje, co się dzieje, jeśli idea
przestaje służyć człowiekowi, a zaczyna nim władać. A co najlepsze, czy raczej
przerażające, możemy zauważyć, że w zachodnim społeczeństwie, które ma być niby
takie cudowne, zaczyna dziać się dokładnie to samo. Serio, Charbonneau to
zauważyła i Wy też to dostrzeżecie, jeśli trochę o tym pomyślicie.
Jeśli chodzi o wątek miłosny, to
bez większych zmian. Thomas to ciągle idealny chłopak dla Cii, o którym ona sama
praktycznie nic nie wie, poza tym, że jest w niej głęboko zakochany i szaleńczo
jej oddany. Poważnie, ta postać jest tak płytka i idealna, że można się
porzygać. Swoją drogą, zaczynam się zastanawiać, kiedy w książkach o
dziewczynach i młodych kobietach ich wybrańcy w końcu zaczną przejawiać
jakieś oznaki człowieczeństwa, zamiast pozostawać ślepo oddanymi kochankami bez
skazy, a jeśli już, to z jakąś wyjątkowo atrakcyjną. A potem rosną księżniczki,
którym się wydaje, że facet służy do spełniania ich zachcianek i są wielce
zdziwione, kiedy rzeczywistość okazuje się być inna.
No więc, jak to podsumować?
Przede wszystkim — widać postęp. Często zdarza się, że kontynuacje tracą coś,
co miały części-matki. Tutaj natomiast wiele rzeczy się rozwija i chociaż
w książce nie dzieje się wiele, to i tak trudno się od niej oderwać. To niby
prosta, podrzędna opowieść z nurtu, który już zaczyna tetryczeć (jakże szybko
to się dzisiaj dzieje!), ale gdyby wczytać się w to głębiej widać, że to dobra
powieść z potencjałem. Może właśnie przez względny spokój panujący na jej
kartach tak słabo ją zapamiętałam i miałam niewielkie trudności, żeby się
wypowiedzieć, ale nie oznacza to, że tom jest słabszy. Wręcz przeciwnie, dla
całej trylogii robi wiele dobrego. W dalszym ciągu polecam wszystkim, nie tylko
nastolatkom.
Isleen
Komentarze
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli wyrazisz swoje zdanie. :) Każdy komentarz satysfakcjonuje.
Pamiętaj jednak, że natychmiast usuwam spam i wszelkie wypowiedzi naruszające zasady netykiety.