Dla zabicia nudy, czyli „Czysta jak łza”



Lily Bard pracuje jako sprzątaczka wynajmowana przez sąsiedztwo. W wolnych chwilach trenuje karate i zajmuje się szukaniem kłopotów. Poznaje wiele ciemnych sekretów swoich pracodawców dzięki przeglądaniu śmieci, które sprząta. Sama jednak skrywa przed światem mroczną przeszłość. Kiedy zostaje zamordowany jej sąsiad, Pardon Albee, próbuje rozwikłać, czyja to sprawka. „Czysta jak łza” to jedna z powieści cyklu kryminalnego, opowiadającego o przygodach tej bohaterki, autorstwa Charlaine Harris, pisarki znanej i lubianej. Jednak ta mniej znana w Polsce książka była moim pierwszym i jak dotąd jedynym zetknięciem z jej twórczością.
                Czysta jak łza moim zdaniem ma więcej z powieści psychologicznej niż kryminału. Być może w pozostałych tomach o Lily Bard sprawa wygląda inaczej, ale tutaj autorka skupia się w największym stopniu, jak mi się zdaje, na uczuciach głównej bohaterki oraz wpływie traumatycznych wydarzeń sprzed lat na jej życie. Wątek kryminalny został odsunięty na drugi plan.
                Wszystko w książce, również fabuła, skupia się w największym stopniu na postaci Lily. Przeważają w niej przede wszystkim opisy jej rozmyślań i obserwacji, pracy, jej zdania o sąsiadach, życia uczuciowego i retrospekcji z jej wcześniejszego życia. Chwilami bywa dość brutalnie, ale tylko przez krótkie, nieliczne momenty, które i tak w głównej mierze pojawiają się we wspomnieniach. Książka też nie trzyma w napięciu. Tak naprawdę wszystko, co się w niej dzieje, to sprzątanie, treningi karate i znajdowanie nowych poszlak. Autorka przedstawia nam życie skrzywdzonej kobiety, która próbuje znaleźć swoje miejsce w nowym otoczeniu i uciec przed przeszłością. Wątki kryminalne wydają mi się tutaj być tylko dużym dodatkiem. Charlaine Harris ma jednak ciekawy i lekki styl, dzięki czemu książkę czyta się dobrze i przyjemnie. Potrafi też czasami wciągać, chociaż przez dużą część opowieści nie dzieje się nic szczególnie interesującego.
                Lily Bard jako postać w stanie, w jakim ją poznajemy, wypada naturalnie. Autorka konsekwentnie ukazała jej nową kreację po traumatycznych przeżyciach, które prowadzą czytelnika do punktu wyjścia. Z drugiej strony, jej charakter zdaje się być odwrócony o sto osiemdziesiąt stopni od wcześniejszego. Nie umiem stwierdzić, czy to rzeczywiście autentyczne. Chociaż ekstremalne sytuacje naprawdę potrafią człowieka zmienić, nie wiem, czy rzeczywiście to, co przeżyła Lily, mogło uczynić z niej całkowicie nową osobę, bez cienia tej wcześniejszej. Lily bowiem wydaje się zupełnie odcięta od tego, co było przed jej osobistą tragedią. Zupełnie tak, jakby jej wcześniejsza wersja umarła, wraz ze wszystkimi uczuciami i priorytetami. Lily przeobraziła się w kogoś, kto pod każdym względem różni się od jej dawnej osoby, kto nie ma z nią absolutnie nic wspólnego. Wydaje mi się to naturalne tylko do pewnego stopnia, po przekroczeniu którego czuję, że zaczyna to być po prostu na wyrost, ale to tylko moja perspektywa. I chociaż autorka dobrze zbudowała „nową Lily”, raczej nie pokazała, jak przepracowała swoje przeżycie, jak formowało się jej nowe Ja. Bo to przecież nie mógł być proces trwający jedną dobę. Z pewnością musiała najpierw zmierzyć się z nową perspektywą na świat, zanim ją przyjęła i zaakceptowała. Bo z pewnością nie przyszło jej to od tak. Harris od razu przechodzi do przemiany Lily, do nowej konstrukcji tej bohaterki. Czyni z niej silną i zdecydowaną osobę, która już nigdy więcej nie chce być słaba, choć wciąż wewnętrznie poranioną i nieufającą ludziom, od których towarzystwa z resztą stroni.
                Z jednej strony to dobrze, że nie zbudowała pogrążonej w depresji dziewczyny, której wszystko leci z rąk, bo nie umie sobie poradzić z traumą. Przecież nie wszyscy reagują w taki sam sposób. Jednak do charakteru Lily wkradło się coś, co mnie osobiście w niej okropnie irytowało — jakaś zarozumiałość, brak empatii, postawa w złym znaczeniu cyniczna, kwestionująca wszystkich i wszystko? W każdym razie Lily stała się osobą, której nie polubiłam — ale to w żadnym razie nie oznacza, że uważam ją za źle zbudowaną. To po prostu niesympatyczna osoba, która zmierzy Cię wzrokiem od stóp do głów stwierdzając, że jesteś tak samo ograniczony jak reszta ludzkości, bo nie rozumiesz, przez co przeszła i do której bez kija nie podchodź. A mi trudno czyta się książki, których głównym bohaterem nie jest ktoś, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić czy chociaż się zidentyfikować. Nie umiem mu wtedy kibicować, czekać z zainteresowaniem na rozwikłanie zagadki, nie interesuje mnie, co się z bohaterem stanie. A więc automatycznie wszystkie momenty niebezpieczeństwa czy rozstrzygania się losów tracą na atrakcyjności. Jednak w Czystej jak łza tych momentów jest tyle, co kot napłakał i żaden nie trwa zbyt długo ani nie przyciąga większej uwagi.
                Do tej pory zagadką pozostaje dla mnie, dlaczego Lily pcha się w taką chryję, jak morderstwo. Nie ma przecież w tym żadnego interesu. A może to tylko mi się tak wydaje? Teoretycznie powinna unikać bodźców przypominających jej o sytuacji niebezpieczeństwa, w jakiej się znalazła. Dlaczego postanawia szukać guza, czytelnik musi odpowiedzieć sobie sam. Może to zwykła ciekawość? Chęć podwyższenia sobie poziomu adrenaliny? Próba walki ze swoją traumą, przeniesiona na wyższy poziom? Chęć udowodnienia sobie czegoś? A może w ten sposób czuje, że sprawuje kontrolę nad tym, co dzieje się wokół niej? Każdy z tych powodów wydaje mi się równie prawdziwy, jak i nie do końca przekonujący.
                Charlaine Harris ciekawie buduje otoczenie, w jakim znajduje się Lily — a więc jej sąsiedztwo, gdyż Lily nie utrzymuje z nikim innym kontaktu. Bohaterka dzieli się z nami wiedzą na jego temat, dzięki czemu możemy zauważyć, jak różne i barwne osobowości ją otaczają. Jednak nie wnosi to do fabuły niczego ważnego. Rozumiem jednak, że obserwacja ludzi to coś, czym Lily nieoficjalnie się zajmuje, w pewnym sensie to część jej życia. Dlatego przeznaczono na to w książce tak dużo miejsca. Sprawia jednak również wrażenie typowego kryminału, w którym przybliża się nam sylwetki różnych osób, mniej lub bardziej zamieszanych w morderstwo, lub też niemających z nim nic wspólnego. To kreowanie jednak nie wnosi nic do kryminalnej warstwy opowieści. Nie daje możliwości, aby wraz z detektywem łączyć fakty i podążać za poszlakami. Możemy go jedynie obserwować przy pracy. A może po prostu to ja jestem na to za głupia. Lub za bardzo przenoszę swoje oczekiwania z Sherlocka Holmesa, gdzie wraz z głównym bohaterem główkowałam i czasami nawet udawało mi się wydedukować rozwiązanie, zanim jeszcze Sherlock wyjawił je Watsonowi. Trzeba jednak zaznaczyć, że w Czystej jak łza sąsiedzi i tak są tylko dodatkiem, nieułatwiającym dojścia do rozwiązania.
                Jeśli jesteście miłośnikami dobrego kryminału, Czysta jak łza raczej nie zaspokoi Waszych czytelniczych oczekiwań. Tak jak już wcześniej zważyłam, chociaż przypisuje się tą powieść do powieści kryminalnych, pod względem gatunkowym mocno kuleje. Tego kryminału jest tam jakoś za mało. Nie miałam podczas lektury poczucia tajemniczości, obcowania z zagadką, napięcia, łączenia się ze sobą faktów. Bo tym, przynajmniej według mnie, kryminał powinien się charakteryzować. Dla mnie była to opowieść o zranionej kobiecie, szukającej spokoju i poczucia bezpieczeństwa — chociaż paradoksalnie wciąż robi coś, co temu bezpieczeństwu może zaszkodzić. Nie ma też napięcia, bo mimo, że Lily robi coś raczej mało bezpiecznego, zawsze autorka budowała poczucie, że przecież nic jej się nie stanie, bo jest sprytna, zaradna i umie karate.
                Szczerze mówiąc nie wiem, co myśleć o tej książce. Skończyłam czytać ją z niesmakiem. Przez długi czas uważałam, że jest po prostu kiepska. Ale kiedy przyszło do recenzji, którą piszę nie wiem, po jak długim czasie po lekturze, uświadomiłam sobie, że nie wszystko w niej było takie okropne. Wciąż jednak Czysta jak łza nie figuruje na liście lubianych przeze mnie książek. Nie wzbudziła mojego zainteresowania pozostałymi tomami czy innymi tytułami, które wyszły spod pióra Harris. To po prostu lekka, niewymagająca powieść, w dodatku dosyć krótka. Możesz przeczytać to w pociągu czy w toalecie, czy na hamaku w ogródku. I może nawet ciekawie spędzisz czas. Jednak moim zdaniem to nie jest książka gotowa podbijać serca czytelników, a raczej czasozabijacz, który po przeczytaniu odłożysz na najdalszą z półek i całkowicie o nim zapomnisz. Albo wykorzystasz jako podkładkę pod kubek z kawą, jeśli jesteś barbarzyńcą i traktujesz książki w ten sposób. Nie nastawiajcie się na nic wielkiego. Ale śmiało możecie sięgnąć, jeśli macie ochotę coś przeczytać, ale nie koniecznie obciążać sobie mózg. W końcu czasem po prostu trzeba się zrelaksować.
Isleen

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

Introwersja. Co to za stwór i jak go pogłaskać? #2