Bo każda kobieta ma w sobie odrobinę magii. „Bogini Oceanu” P. C. Cast



Christine Canady, znana wszystkim jako CC, to kobieta niewątpliwie silna i zaradna. Mieszka sama, z dala od rodziny, nie ma też partnera. Jest sierżantem w amerykańskich siłach powietrznych. Zaczyna odczuwać znudzenie swoim własnym życiem. Pragnie wprowadzić do niego odrobinę magii. I tak, w dniu swoich dwudziestych piątych urodzin, upojona alkoholem i marzeniami, wypowiada magiczną formułę, która ma spełnić jej życzenie. Nie spodziewa się jednak, że dzięki temu jej życie całkowicie wywróci się do góry nogami.
                Wkrótce samolot CC rozbija się na oceanie. Kobieta tonie, jednak z pomocą przychodzi jej syrena, z którą zamienia się ciałem. Następnie CC budzi się w zupełnie innym świecie, jako mityczna Undine, w pobliżu wybrzeży Walii. Nie dość, że stała się zupełnie nową osobą, córką bogini Gai, to jeszcze przeniosła się o jakieś tysiąc lat wstecz, do rzeczywistości, w której ludzie wciąż wierzą w czarownice oraz zabobony i boją się wiecznego potępienia.
                Bogini Oceanu P.C. Cast to niewątpliwie klasyczny romans fantasy. Autorka wyraża w swojej twórczości jednak przede wszystkim wartości feministyczne. Często też sięga po motywy mitologiczne.
                Chociaż Cast nie należy do moich ulubionych pisarek, (ba, uważam ją za twórczynię bardzo przeciętną) nie można odmówić jej charyzmy z jaką tworzy oraz tego, że w swoje książki wkłada całe serce. Nie inaczej jest w przypadku Bogini Oceanu, otwierającej cykl Wezwanie Bogini. Ogromne zaangażowanie i pasję po prostu się czuje w jej stylu pisania, w którym przemyca wiele magii, uczuć i zmysłowości. P.C. Cast ma styl niepowtarzalny, charakterystyczny jedynie dla niej i bardzo przyjemny. Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że cykl Dom Nocy napisała bardzo prostackim językiem, jednak Bogini Oceanu to zupełnie inna sprawa. Styl tej powieści (bo pozostałych części Wezwania Bogini nie czytałam) bije na głowę ten z serii o nastoletniej wampirzycy. Ale z drugiej strony, Bogini Oceanu zaadresowana została do dojrzalszych czytelniczek. Sposób pisania sam w sobie nie jest trudny, ale bardzo estetyczny i silnie pobudzający wyobraźnię. Za to z pewnością trzeba docenić tą książkę.
                Co do fabuły, wypada już trochę gorzej. Akcja, jak na powieść fantasy, ciągnie się bardzo powoli. A zwłaszcza na początku. Jest wartka tylko w dwóch momentach utworu: w czasie katastrofy samolotu, którym leci CC oraz pod koniec, w momencie kulminacyjnym. Poza tym nie dzieje się nic bardziej ekscytującego. Oczywiście, zdarzają się momenty całkiem interesujące i tajemnicze, ale przez większość czasu przedstawia się nam najbardziej prozaiczne sytuacje. Cast często zanudza, ale nie „na śmierć”. To znaczy, da się to czytać, bo zawsze coś jednak przykuwa uwagę, jednak przynajmniej ja oczekuję od książki fantasy czegoś więcej. Kiedy już jednak nabiera tempa, naprawdę potrafi trzymać w napięciu. Tak naprawdę jednak Bogini Oceanu da się opowiedzieć w kilku zdaniach. Książka naprawdę nie potrzebuje takiej objętości, w jakiej ją wydano.
                Główna bohaterka nie jest najgorsza. CC to zaradna i sympatyczna, młoda kobieta. Trudno poczuć do niej niechęć. Potrafi walczyć o swoje i nie chowa się przed niebezpieczeństwem. To typowa kreacja dla postaci mającej przedstawić wyemancypowaną, współczesną kobietę w jak najlepszym świetle. Jest jednak tak naprawdę mało skomplikowana pod względem budowy. Wydaje się nie mieć słabych punktów ani wad. To postać jednoznacznie pozytywna, która nie podejmuje nigdy złych decyzji. Nie pasuje mi w niej też to, że kiedy zmienia się w syrenę, stopniowo z pani sierżant przekształca się psychologicznie w delikatną księżniczkę, czy też tak się ją przedstawia.
                Już po samych postaciach można zauważyć wyraźną koncepcję walki dobra ze złem. Podobnie jak w przypadku CC, nie spotkamy postaci szarych, trudnych w klasyfikacji. Bohaterowie są niestety naprawdę spłyceni. Jeśli ktoś jest zły, to jest po prostu zły. Najbardziej boli to w przypadku kreacji Dylana, kochanka CC. To typowy bohater-tło. Nieziemsko przystojny, silny, dobry i szlachetny, na zabój zakochany i oddany. Tak samo jak CC bez skazy, przez co po prostu przewidywalny. Po części przez taką konstrukcję bohaterów w powieści trochę wieje nudą. A szkoda. Gdyby tylko któryś z nich stanowił zagadkę, czytałoby się z o wiele większym zainteresowaniem.  
                Wątek miłosny jest naprawdę banalny, rodem z filmów o księżniczkach Disneya. CC i Dylan zakochują się w sobie od razu i chociaż ledwo się znają, wydają się wiedzieć o sobie wszystko, ufają sobie bezgranicznie i nie mogą bez siebie żyć. To kolejny niesamowicie nudny i przewidywalny aspekt tej książki. Chociaż trzeba przyznać, że autorka opisuje go niezwykle zmysłowo.
                P.C. Cast poświęca dużą część powieści na wątek dowartościowania kobiet. Bogini Oceanu to bardzo feministyczna książka. Właściwie jakieś siedemdziesiąt procent fabuły wypełnia przekonywanie o niezwykłości kobiet, ich sile i o tym, jak bardzo były kiedyś uciemiężone. Zapewne ukazywanie nieciekawej codzienności miało przemówić do czytelniczek, które po odłożeniu skończonej książki wrócą do swojego zwyczajnego świata, jednak uczyniło to powieść zwyczajnie nudną. Z drugiej strony, czytelniczka może poczuć się bardzo dowartościowana po tej lekturze jako przedstawicielka płci żeńskiej. Cast nie pisze o emancypacji w sposób zbyt agresywny, a raczej motywujący i pozwalający docenić samą siebie. To bardzo ciepłe i podnoszące na duchu. Autorka nie postuluje konkretnych wzorców zachowań, a raczej znajduje w każdej kobiecie i jej codzienności coś niezwykłego. Podkreśla niejednokrotnie, że każda, czy stara czy młoda, ma w sobie chociaż odrobinę magii. Nie próbuje porównywać ich z mężczyznami, czy ich do nich upodabniać, lecz docenia i emancypuje każdy aspekt kobiecości — cielesność, macierzyństwo, charakter itd.
                Jej podejście do religii chrześcijańskiej podoba mi się tutaj dużo bardziej niż w serii Dom Nocy, gdzie wydawała wiele sądów kierując się jedynie stereotypami i zwykłą ignorancją, wykazując się przy tym jedynie powierzchowną znajomością pewnych jej aspektów. Tutaj wciąż potępia fanatyzm religijny, przejawiający się w umniejszaniu roli kobiet, jednak w tym przypadku skupia się również na tych elementach chrześcijaństwa, które emancypują kobietę i powołuje się na współczesne postrzeganie Pisma Świętego. To o wiele dojrzalsze niż w jej wcześniejszej twórczości, gdzie posługiwała się obiegowymi opiniami, niepopartymi większą widzą w tym temacie.
                P.C. Cast ma dryg do tworzenia ciekawych światów, a raczej ciekawych społeczności, jednak świat przedstawiony w Bogini Oceanu nie jest bardzo rozbudowany ani oryginalny. Oczywiście, nie wymagam tego od każdego utworu fantastycznego, ponieważ nie każdy czegoś takiego potrzebuje i nie każdy się na tym skupia. Ten jednak wyraźnie nawiązuje do mitów greckich, obowiązują w nim te same zasady. W moim odczuciu jednak ten motyw nieco się już „wytarł”, zestarzał. Funkcjonuje na bardzo prostych, wszystkim znanych regułach, co w tym przypadku nie pomaga. Mamy już płytkie postacie, płytki wątek miłosny, więc przydałby się chociaż interesujący świat, zachwycający czymś więcej niż świecącymi rybkami w magicznym jeziorku.
                Pomysł na książkę jest z pewnością ciekawy i niebanalny, chociaż pewnie trudno to wywnioskować z mojego lakonicznego opisu. Niestety, gorzej z wykonaniem. P.C. Cast pisze charyzmatycznie i przebojowo, czym zasłania wiele braków. Obraz miłości przedstawia dość „utopijnie”, prostolinijnie, związek CC z Dylanem jest wręcz bajkowy, jak już wcześniej wspomniałam. Mimo to autorka opisuje go dość porywająco. Z jednej strony tworzy trochę zbyt proste, naiwne uniwersum, ale z drugiej potrafi je sprzedać dzięki swojemu charyzmatycznemu, przyciągającemu uwagę stylowi.
                Bogini Oceanu to książka stworzona przez kobietę i dla kobiet. Mężczyzn zapewne nie ma co przekonywać do tego tytułu. Jeśli chodzi o panie, spodoba się chyba tylko miłośniczkom lekkich romansideł, gdyż ten utwór to w zasadzie nic innego. Ja szczerze mówiąc nie przepadam za tego typu literaturą, nawet ubraną w ramy fantasy, jeśli nie jest naprawdę dobra. W dodatku, w gruncie rzeczy, mimo dojrzałego stylu, ta książka raczej nie wciąga. W rzeczywistości to przeciętna powieść, którą pamięta się tylko przez chwilę po przeczytaniu, chociaż trzeba przyznać, że ma swoje momenty. Mogę to właściwie nazwać bajką na dobranoc dla dużych dziewczynek. Bo z pewnością odpowiada pewnym najskrytszym marzeniom wielu kobiet, nawet, jeśli nie pokrywają się w dużym stopniu z rzeczywistością. Jednak, drogie Kobiety, jeśli potrzebujecie podnieść swoją samoocenę — walcie do P.C. Cast jak w dym!
Isleen

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.