„Igrzyska Śmierci: Kosogłos” — ptaszek w złotej klatce



A jednak Dystrykt Trzynasty wciąż istnieje. I z każdym dniem rośnie w siłę. Udało mu się odbić z areny część trybutów, w tym Katniss, ale wielu, łącznie z Peetą, wciąż znajduje się w szponach Kapitolu. Władze Trzynastki proponują Katniss oficjalne przyłączenie się do rebelii i przyjęcie roli jej twarzy — Kosogłosa. Chociaż Igrająca z Ogniem została wyrwana spod jarzma prezydenta Snowa, musi stawić czoło nowym wyzwaniom wynikającym z wzywania do buntu pozostałych Dystryktów. Chociaż początkowo występuje tylko w propagitach kręconych na terenie Trzynastki, wcale nie jest bezpieczna. Teraz zaczyna się prawdziwa gra.
                Ostatnia część trylogii Igrzyska Śmierci, Kosogłos, pozostawia wiele miejsca dla jej głównej bohaterki. Collins w większym stopniu skupiła się na jej przemyśleniach i rozterkach, chociaż książce nie brakuje akcji. Jak pisarka poradziła sobie ze zwieńczeniem opowieści?
                Kosogłos również należy do tych lektur, które silnie działają na wyobraźnię i nie dają o sobie szybko zapomnieć. To zdecydowanie najmroczniejsza część Igrzysk Śmierci. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że najbardziej udana, a jednak kilka niuansów zadecydowało o tym, że pod względem poziomu nie wyróżnia się spośród pozostałych. Czy to źle? Trudno stwierdzić. Bo chociaż została napisana tak, że zdaje się mieć coś więcej od pozostałych tytułów z tej serii, choć niekoniecznie tak jest, to jednak trzyma ich poziom. A to przecież coś, co nie wszystkim się udaje i pod tym względem Collins zasługuje na szacunek.
                Akcja Kosogłosa początkowo jest dużo wolniejsza niż w pozostałych częściach. Katniss w końcu ma chwilę na to, żeby wszystko sobie przemyśleć i na tym skupia się pierwsza partia książki. Z jednej strony to dobrze, że Collins postanowiła poświęcić trochę czasu na podejście psychologiczne w powieści. Dzięki temu również czytelnik ma szansę poukładać sobie w głowie swoje myśli na temat tego, co działo się wcześniej i trochę poanalizować. Dobrze, że możemy w ramach lektury sami trochę pogłówkować. Można by to potraktować jako jeden z wyznaczników dobrej literatury, gdyby dało się w ogóle stworzyć przepis na dobrą książkę. Z drugiej strony zdradza to, z jak wieloma błędami została zbudowana postać Katniss, która popada w coraz większą depresję. Oczywiście, bardzo się jej współczuje i rozumie się jej sytuację, a z drugiej ma się ochotę nagadać jej, że ma się w końcu wziąć w garść i podsunąć pod nos dość oczywiste rozwiązania, na które nie wpada i to niestety jest irytujące. Katniss wydaje się trochę głupsza w porównaniu z pierwszą częścią chociaż doskonale wiemy, że głupia wcale nie jest i dlatego to tak denerwuje. To dokładnie ten sam problem, co ostatnio: bez wyraźnej przyczyny Collins zrobiła z Katniss bezradną, niedoświadczoną, zakochaną dziewczynkę, chociaż wcześniej kreowała ją jako dojrzałą osobę, która nie jedno przeżyła i która dzięki temu zahartowała się przed innymi trudami życia. Może to dlatego, że autorka uznała, iż taka postać bardziej przemówi do nastoletnich czytelników (co w moim i w paru innych przypadkach jednak się nie sprawdziło) lub że w ten sposób lepiej wkomponuje się w tragiczną rzeczywistość, jednak niezależnie od powodu, zdecydowanie zabrakło jej w tym przypadku konsekwencji.
                Momentami Collins niestety przesadziła z psychologicznymi peryferiami. Nie miała w nich umiaru, przez co chwilami zanudzała. Po jakimś czasie czytelnik czeka tylko, aż coś w końcu zacznie się dziać. A kiedy już zaczyna się dziać... nawet wtedy pisarka znajduje okazje, by wcisnąć kilka głębszych przemyśleń i czasami niepożądanie spowalnia to akcję. Z drugiej strony nie przesadza z tym na tyle, żeby nie dało się tego czytać. Kosogłos, mimo „mętnych” momentów wzbudza zainteresowanie swoją dalszą treścią, która okazuje się być bardzo pouczająca. Nie raz czytelnika zaskoczy i poruszy.
                Czy tylko mi wydaje się, że autorka waha się, jeśli chodzi o to, dla kogo właściwie pisze? Kosogłos jest naprawdę mroczny, przewrotny i autentyczny. To nie działa na jego niekorzyść, ale gryzie się z mało autentyczną, po gombrowiczowemu upupioną Katniss i trochę zbyt prostym i wyraźnie skonwencjonalizowanym na młodzieżowy wątkiem miłosnym. Poza tym, jak na powieść dla nastolatków, jest bardzo depresyjny. Wydaje się skierowany mimo wszystko do osób dorosłych, przynajmniej pod względem psychicznym, a nie do młodzieży. Zdarzyło mi się kilka razy przeglądać opinie o trylogii na forach internetowych czy na wiki Igrzysk. Wypowiadały się tam głównie nastoletnie dziewczyny i po prostu było widać, że większość z nich w ogóle nie zrozumiała, o czym te książki opowiadają. Dla nich najważniejszy wydaje się właśnie wątek miłosny, kogo Katniss powinna wybrać i to, że Peeta jest taki słodki i Gale taki okropny bo... no cóż, jeśli czytaliście, wiecie. Chociaż wszystkie przyznają, że Igrzyska są dojrzalsze i na wyższym poziomie, niż np. Zmierzch. Mogłoby to wskazywać na to, że Igrzyska Śmierci wcale nie są dla młodzieży, lecz dla osób dojrzałych emocjonalnie, ponieważ zwykle nastolatki nie rozumieją ich przekazu i w związku z tym darzą największym zainteresowaniem — moim zdaniem — mniej ważne, upłycone, ale bliskie im wątki. W ogóle nie zastanawiają się nad tym, czy w danych sytuacjach Katniss postąpiła słusznie, chłoną jej sposób myślenia jak gąbka, ponieważ w jakiś sposób jest do nich podobna. A przecież — zwłaszcza w Kosogłosie — nie wszystkie decyzje Katniss są moralne czy trafne (właściwie takich ze świecą szukać), sama bohaterka coraz bardziej się pogrąża i przejawia coraz mniej inicjatywy, chęci, a nawet życia. Czy nie jest niepokojące, że właśnie taka bohaterka jest przez młodych ludzi podziwiana? Przez tych, którzy są na etapie szukania nowych autorytetów, co niewątpliwie wpłynie na ich dalsze życie? Przez tych, którzy jeszcze nie do końca odróżniają dobro od zła? Jeśli Igrzyska są powieściami dla ludzi dojrzałych — w porządku. Ale literatura o takiej poincie nie powinna raczej zagościć w kanonie książek dla młodzieży — przez to, że jest przez swoją grupę docelową często niezrozumiana i przez to, że buduje dla nich negatywne wzorce zachowań. A przynajmniej tak można powiedzieć o Kosogłosie, ponieważ pierwsza część pod tym względem jeszcze zdaje egzamin.
                Pora jednak skończyć tą dygresję i wrócić do właściwiej recenzji. W Kosogłosie wciąż mamy do czynienia ze szczegółowym opisem sposobów tworzenia propagandy, w tym przypadku jednak znajdziemy głównie mechanizmy tworzenia propagandy wojennej. Co ciekawe, buntownicy używają dokładnie tych samych metod, jakie stosował Kapitol. Wzbudza to refleksję na temat tego, czy rzeczywiście w tylko jawnie opresyjnych systemach próbuje się nas kontrolować za pomocą mediów. I czy w ogóle istnieje ucieczka przed manipulacją. Dużym plusem Kosogłosa jest to, że obie rzeczywistości — zarówno Kapitol rządzony przez Snowa jak i zbuntowany Dystrykt Trzynasty — przedstawiają się w sposób bardzo prawdziwy. Z własnej historii ale również z doniesień ze Wschodu wiemy, że państwa takie jak Panem istniały w przeszłości i istnieją nadal. Natomiast, w przypadku Trzynastki, możemy zaobserwować, że bunt przeciw opresyjnej władzy wcale nie musi wynikać ze szlachetnych pobudek, chociaż w wielu przypadkach często tak jest.
                Kosogłos zadaje wiele pytań, chociaż stawia dość wyraźną pointę. Jednak to, do czego pointa się odnosi, można zinterpretować w dwojaki sposób. Da się go odczytać jako powieść piętnującą manipulację, okrucieństwo, zabijanie, wojny, etc. jeśli skupiamy się jedynie na jego powierzchownej warstwie. Po głębszym zastanowieniu łatwo jednak zauważyć, że w całej tej historii panuje jakaś beznadzieja, brak perspektyw, zwierzęca chęć przetrwania i ból. Istnienie człowieka wydaje się w tej książce niezwykle trudnym przedsięwzięciem, które prowadzi tylko do śmierci, przegranej, cierpienia. Jakby Collins chciała powiedzieć, że człowiek żyjący w takiej rzeczywistości zawsze jest przegrany i nie ma sensu walczyć o dobro swoje i innych. Lektura w istocie bardziej dołuje zamiast motywować — co również powinno dyskwalifikować ją jako twór dla niedojrzałych nastolatków. To bardziej podobne do Metra 2033 Głuchowskiego, Roku 1984 Orwella i innych powieści katastroficznych — zauważmy, że Kosogłos  ewidentnie wkracza na grunt utworów tego rodzaju. Co niestety przez kiepską kreację Katniss wypada lekko nieudolnie, chociaż wcale nie tragicznie.
                Chociaż Kosogłos, podobnie jak cała trylogia, nie należy do arcydzieł i znajdzie się w nim kilka błędów, pozostawia czytelnika z przemyśleniami, co niewątpliwie należy mu liczyć za zaletę. To wcale nie jest kiepska książka — fabuła jest wciągająca i przemyślana i w ogólnym rozrachunku wcale aż tak nie przeszkadza to, że czasem za bardzo się ciągnie. Podobnie jak w całej serii nie ma w niej zakłamania — zwłaszcza, jeśli chodzi o budowę uniwersum oraz przebieg wydarzeń. Mimo kilku zastrzeżeń skończyłam go czytać z wystarczającym zadowoleniem. Poza tym, mimo, że przesłanie wydaje się dość mroczne, ta powieść naprawdę uczy bez uciekania się do uproszczeń. Zmusza odbiorcę do myślenia, chociaż może nie w takim stopniu jak Metro albo książki Orwella. W każdym razie warto ją przeczytać.
                Chociaż Igrzyska Śmierci są już ukończonym tworem, uniwersum pozostaje otwarte. Uważam, że tworzy świetne tło dla czegoś w rodzaju spinn-ofów dla Igrzysk. Kto wie, może Suzanne Collins napisze kiedyś nową serię rozgrywającą się przed wydarzeniami z trylogii lub po — w końcu przyszłość odrodzonego Panem zapowiada się dość niepewnie. Z pewnością sięgnęłabym po takie tytuły, gdyby się ukazały. Może wypadłyby nawet lepiej od Igrzysk, w końcu autorka miała okazję, by nabrać doświadczenia.
                Kosogłos ma w sobie coś przyciągającego. Chociaż nie jest to, w przeciwieństwie do pierwszego tomu, literatura odpowiednia dla młodzieży, a przynajmniej nie dla tej nie dość dojrzałej, to tak jak cała seria spodoba się komuś, kto lubi czytać o dystopiach, katastrofach i manipulacji.
Isleen

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Kraina Martwej Ziemi: Krew i stal”. Bo pisanie fantastyki nie jest rzeczą prostą.

„Dragon Age: Inkwizycja — Zstąpienie”. Wracamy na Głębokie Ścieżki.

„Dragon Age: Inkwizycja — Szczęki Hakkona”. DLC, które chce cię zabić.

„Dragon Age: Inkwizycja — Intruz.”. Jaram się tym DLC jak Andrasta na stosie.

„Wszystkie kwiaty Alice Hart”. Piękna na zewnątrz, banalna w środku.