Pieśni Ziemi — czyli jak fantastyki pisać nie należy

Zapowiadało się ciekawie. Opis na rewersie okładki głosił, że „Pieśni Ziemi” autorstwa Elspeth Cooper to najlepszy debiut literacki 2011 roku. Zarysowywał też, jak to zwykle bywa, ogólny kształt fabuły: Gair, młody mężczyzna z zakonu rycerskiego, zostaje oskarżony o czary i grozi mu egzekucja poprzez spalenie na stosie. Jego jedynym azylem okazuje się szkoła magów, gdzie bezpiecznie może rozwijać swoje umiejętności. Nie jest jednak do końca bezpieczny, ponieważ zło chce przeniknąć przez zasłonę do świata ludzi. Pomyślałam, że to może być niezłe, w końcu rzadko można natknąć się na książkę, w której to faceta chcą spalić na stosie zamiast kobiety-czarownicy. I kupiłam „Pieśni Ziemi”, nie zważając na kiczowatą okładkę, z którą wstyd się publicznie pokazać.